REKLAMA

Warszawa 1939: sex, drugs & GTFO

Nie masz szkoły, nie masz roboty, odbijasz się tylko od twoich życiowych ścian, które osobiście wymurowałeś bardzo blisko siebie? To wszystko pryszcz. Gdy nie wiesz, czy jesteś Polakiem, czy Niemcem, a do Warszawy właśnie wkracza Wehrmacht - to jest dopiero problem. Pozostaje tylko morfina i dziwki. A mówią, że to dzisiejsza młodzież taka zepsuta.

Warszawa 1939: sex, drugs & GTFO
REKLAMA

Konstanty Willemann cierpi z powodu okoliczności wymienionych powyżej. Nie mogąc odnaleźć własnego ja, wciela się w role podrzucane mu - a to ci niespodzianka! - przez otaczające niewiasty. Mężczyzna jest głową, kobieta szyją. Na dodatek po swoją batutę sięga też patriotyzm, mknący na wierzchowcu historii. Willemann jako oficer Wojska Polskiego brał też udział w kampanii wrześniowej, ale do wojaczki nie było mu spieszno. Zdecydowanie lepiej przygrzać sobie sztukę i przepić gorzałą.

REKLAMA

Zdaje się, że Kostek jest jak ostatni element układanki. Jeden brakujący puzzel w środku obrazka, nie mogący wpasować się w matrycę "ząbków i dziurek". W swoich poszukiwaniach zapuszcza się na tereny graniczące z obłędem. Jego stan kojarzył mi się z permanentnie bezrobotnym intelektualistą, trawiącym dnie na skrupulatnym wyszukiwaniu przyczyn swojej abnegacji. Z drugiej strony Willemann nie jest papierowym wycinkiem, patrzącym na świat z perspektywy trzeciej osoby. Nie jest obojętny na patriotyczne uniesienia czy kwestie uczuciowe - choć w obu przypadkach jest tchórzem. Po prostu te odczucia nie zawsze są pozytywne. De facto trudno jest znaleźć na tym ciemnym firmamencie choćby maleńki, nieskazitelny kryształ, który dominowałby swoim światłem. Willemann to antybohater. Łajza, której nie sposób nie polubić.

REKLAMA

Twardoch niebezpiecznie zadziera z fanatykami patriotycznych uniesień (raczej tych na sztandarach, niż w głowie). Skandaliczna otoczka na szczęście nie przeradza się w banał. Od banału daleka jest także narracja - dwuosobowa, prócz Kostka włączająca do dramatu tajemniczą kobietę, niczym umbra towarzyszącą bohaterowi. Czy to anioł stróż? Społeczeństwo rozdzierane agresją z Zachodu? Chwilami jednak strumień świadomości, bo inaczej nazwać tego nie można, przeradzał się w potoki pustych słów. Te kaskady mogły wypłynąć nie tylko z umysłu morfinisty, przez co zlewają się ze światem spoza czytnika.

"Morfina" z pewnością nie przypadnie do gustu każdemu. Jedni znajdą tu paszkwil na patriotyzm, drudzy mikrokosmos przemyśleń na temat człowieka i społeczeństwa. Obojętnie od objawów, w tym wypadku zespół abstynencyjny nie grozi. To bezpieczna morfina.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA