"My Name" to nowy południowokoreański serial Netfliksa, oferujący jednak zupełnie inny rodzaj rozrywki niż bijący rekordy popularności "Squid Game".
Netflix przeznaczył na inwestycje w koreańskie produkcje oryginalne 500 mln dol. Póki co kreowanie materiałów lokalnych zdecydowanie opłaca się streamingowemu gigantowi, o czym świadczy choćby wartość wpływu, jaką wygeneruje wspomniany w leadzie serial. Tymczasem "My Name" jest produkcją zupełnie innego typu niż "Squid Game" - to k-drama opakowana w dopieszczoną estetykę i oparta na widowiskowym mordobiciu. A przy tym wszystkim, przyznaję, szalenie wciągająca.
My Name: recenzja serialu Netfliksa
"My Name" to dość prosta historia o zemście - krwawa, brutalna i binge-watching-friendly. Główną bohaterką produkcji jest Yoon Jiwoo, młoda kobieta zdeterminowana, by pomścić śmierć swojego ojca - gangstera. Swoją wendetę opracowuje przy pomocy dawnego współpracownika taty, jednego z bossów śwata przestępczego, i z pomocą jego organizacji, której nazwa brzmi… "Organizacja".
Jiwoo spędza wiele lat na szkoleniach i planowaniu; wkrótce rozpoczyna pracę pod przykrywką w policji, podejrzewając, że to ktoś powiązany z jej wewnętrznymi strukturami odpowiada za morderstwo ojca. Bohaterka zanurza się coraz głębiej w odmęty kłamstw i krwawych starć, zmagając się z żądzą zemsty, podwójną tożsamością i relacjami z nowymi sojusznikami (m.in kolegą z policji).
My Name w swej prostocie niebywale intryguje postacią głównej bohaterki.
Jest to wyjatkowo złożona rola, z której aktorka i reżyser wyciągją naprawdę wiele, sprawnie tkając ekranowy portret kobiety po przejściach, miażdżonej klesczami podwójnego życia, dwóch skrajnie od siebie różnych światów, z drugiej zaś strony - emanującej wewnętrzną siłą i zawziętością.
Gdy ludzki dramat ustępuje miejsca sekwencjom akcji - których jest w "My Name" bardzo dużo - Jiwoo zdaje sie błyszczeć jeszcze bardziej. Wcielająca się w nią So-Hee Han z niebywałą płynnością realizuje kolejne etapy swoich choreografii, łącząc poetyckość i elegancję z brutalną bezwzględnością. Praca kamery i znakomita ścieżka dźwiękowa dopełniają piękna kompozycji, oferując widzom pierwszorzędnie zrealizowane sceny potyczek.
Powtórzę, by uniknąć niedomówień - przemoc w "My Name" to chleb powszechni, a kolejne odcinki nie są zbyt gęste fabularnie. Naloty policyjne, przejęcia kryjówek, uliczne starcia - oto esencja, z której twórcy wydobywają tyle napięcia i emocji, ile tylko się da, nawet przez moment nie nużąc widza. Tempo akcji sprawia, że produkcja się nie dłuży, przeciwnie - zachęca do połykania jej serią, odcinek po odcinku, zwłaszcza, że każdy z epizodów kończy się w dość specyficzny sposób (niekoniecznie cliffhangerem per se, ale właściwie w samym środku sceny, która jest kontynuowana w kolejnych epizodach). Ostatecznie jednak pozostajemy z przeświadczeniem, że twórcy zadbali o optymalny dla swojej historii czas trwania sezonu - zamknęli ją w ośmiu odcinkach (każdy z nich trwa poniżej godziny), które binge'uje się właściwie na autopilocie.
Dodam, że choć akcenty w "My Name" są położone przede wszystkim na sekwencje akcji, pozostałe elementy fabuły nie są zaniedbywane. Oczwiście, jest to jedna z produkcji silnie związanych ze swoim gatunkiem, który wymaga zawieszenia niewiary - przynajmniej do pewnego stopnia.