REKLAMA

Ukochane anime waszej młodości wracają. „Bleach” i „Król szamanów” to dopiero początek

Wielu fanów anime z rozrzewnieniem wspomina lata 90. i początek XXI wieku, gdy królowały takie produkcje jak „Dragon Ball Z”, „Naruto”, „Bleach”, „Czarodziejka z Księżyca”, „Król szamanów” czy „Neon Genesis Evangelion”. Teraz wszystkie te produkcje wracają z nowymi komiksami, serialami i filmami. Czy warto zanurzyć się w tę napędzana nostalgią falę?

netflix anime król shamanów bleach neon genesis evangelion
REKLAMA

Powrót anime popularnych w tych dwóch dekadach nie jest przypadkiem, bo to właśnie wtedy japońska animacja zyskała międzynarodowy rozgłos. Pierwsze seriale debiutowały nawet w polskiej telewizji jeszcze w latach 80., ale były traktowane po prostu jako bajki. Tak naprawdę nawet w okresie największego fenomenu „Dragon Ball Z” i „Czarodziejki z Księżyca” główni odbiorcy tych tytułów mieli bardzo miałkie pojęcie na temat kraju ich pochodzenia, a o szczególnych cechach animacji z Kraju Wiśni nie wiedzieli zaś nic. Wraz z rozwojem globalnej sieci i coraz większą liczbą produkcji z Japonii na Zachodzie świadomość widzów bardzo szybko urosła.

Oba te zjawiska funkcjonowały we wzajemnej symbiozie, bez której nie moglibyśmy mówić o wielkim boomie na anime. Młodzi widzowie zaczynali oglądać tytuły takie jak „Naruto”, „Bleach” czy „Tsubasa Reservoir Chronicle” w telewizji (np. na kanałach Jetix i Hyper), a potem ruszali do internetu na poszukiwania nielegalnie dostępnych mang i seriali. Nikt nie miał bowiem zamiaru czekać długie miesiące na ciąg dalszy tak pociągających opowieści. Istniejący już wcześniej fandom anime w Polsce nagle powiększył się o tysiące nowych czytelników i widzów. Wszyscy oni są obecnie w wieku od 25 do 40 lat i mają olbrzymi wpływ na kształt współczesnej popkultury. Nie powinno więc dziwić, że idea powrotu do kultowych anime tamtych lat wydał się wielu osobom atrakcyjny.

REKLAMA

Trendsetterem okazał się serial „Dragon Ball Super”. Kontynuacja kultowego anime odniosła sukces finansowy, choć już nie artystyczny.

Szybko pojawiły się oskarżenie, że to klasyczne odcinanie kuponów bez jakiegokolwiek realnego pomysłu na ciekawą i wciągającą opowieść. Przeciwników „Dragon Ball Super” w negatywnej opinii szybko utwierdziły dwie sprawy. Jakość animacji i rysunków w niektórych odcinkach była fatalna, a twórcy w dodatku podjęli ryzykowną decyzję o przełożeniu fabuły dwóch kinowych filmów „Dragon Ball Z: Battle of Gods” i „Dragon Ball Z: Resurrection 'F'” na pierwsze 27 odcinków. Z czasem nastawienie do serialu stało się nieco cieplejsze, ale do dzisiaj jego krytyków nie brakuje. Z punktu widzenia narodzin nowego trendu nie miało to jednak żadnego znaczenia.

„Dragon Ball Super” pokazał, że ludzie chcą powrotu swoich ukochanych bohaterów. Nie uszło to uwadze Netfliksa, który w kolejnych latach coraz silniej zaczęła stawiać na anime i dostrzegła potencjał we współpracy z japońskimi dystrybutorami. Serwis wykupił prawa do „Ghost in the Shell: SAC_2045”, w czerwcu trafił tam dwuczęściowy film „Pretty Guardian Sailor Moon Eternal” (będący kontynuacją nadawanego od 2014 roku serialu „Sailor Moon Crystal”), a kilka dni temu dołączyła do niego nowa wersja „Króla szamanów”. To zresztą nie koniec, bo w grudniu na Netfliksie zadebiutuje też najświeższa część animowanej serii „JoJo's Bizarre Adventure”.

Kontynuację kultowego anime „Neon Genesis Evangelion” w swojej bibliotece na dniach będzie mieć Amazon. W piątek 13 sierpnia na Prime Video zadebiutuje pełnometrażowy film „Evangelion 3.0+1.01 Thrice Upon a Time”. Wystarczy spojrzeć na idące w miliony odtworzeń zwiastunów wymienionych produkcji, by zrozumieć, jak bardzo na ten moment czekali ich fani. Inna sprawa, że chyba żaden z tych tytułów nie budzi tak wielkiej ekscytacji w internecie jak zapowiedziany powrót serialu „Bleach”. Finałowe rozdziały mangi należącej do Wielkiej Trójki magazynu „Shonen Jump” nigdy nie doczekały się adaptacji anime, ale z okazji 20-lecia dzieła fani dostaną najlepszy możliwy prezent. Produkcja nie ma jeszcze dokładnej daty premiery i tak naprawdę nie wiadomo, czy nie skończy się na czymś więcej niż tylko domknięcie istniejących wątków. Kilka dni temu zadebiutował bowiem specjalny rozdział komiksu (możecie go przeczytać legalnie i za darmo na portalu Manga Plus), który mocno sugeruje powstanie sequela.

„Król szamanów”, „Bleach”, „Evangelion 3.0” – wszystkie powroty opierają się na trochę innych zasadach, ale odpowiadają na tę samą potrzebę.

Każda z reaktywacji rządzi się swoimi własnymi prawami, choć można z grubsza przyporządkować je do jednej z trzech grup. Nie będzie to może podział idealny, ale przynajmniej funkcjonalny. Pierwsze zgrupowanie to bezpośrednie lub pośrednie sequele zakończonych historii i pasują tam „Dragon Ball Super”, „Evangelion 3.0” oraz „Ghost in the Shell: SAC_2045”. Serial „JoJo's Bizarre Adventure STONE OCEAN” i film „Pretty Guardian Sailor Moon” można zaś z grubsza nazwać kolejnymi sezonami ciągnącej się od jakiegoś czasu produkcji. W innej formie wracają zaś „Bleach” i „Król szamanów”, które próbują po raz pierwszy przekazać na małym ekranie wcześniej niezaadaptowane wydarzenia z oryginalnego komiksu.

W obu przypadkach stało się tak z innych powodów. „Bleach” został bezpardonowo skasowany, a pierwsza animacja „Król szamanów” powstawała przed dokończeniem mangi przez Hiroyukiego Takeia i z czasem musiała podążyć własną ścieżką. Trochę tak jak stało się z ostatnimi sezonami „Gry o tron”. Nowy „Król szamanów” jest zaś znacznie wierniejszą adaptacją, którą można porównać do debiutującego kilkanaście lat temu na identycznych zasadach „Fullmetal Alchemist Brotherhood”.

Powyższe różnice nie zmieniają jednak zasadniczego faktu. Wszystkie powroty anime z lat 90. i dwutysięcznych mają na celu zaspokojenie potrzeb fanów, dla których pożegnanie z bohaterami młodości okazało się zdecydowanie zbyt trudne. W wielu przypadkach ma to zresztą swoje uzasadnienie, bo olbrzymie partie oryginalnych komiksów nigdy nie znalazły swojej drogi na mały ekran, co z punktu widzenia ich wielbicieli było posunięciem absolutnie nie fair. Z drugiej strony, przymykanie oczu na nostalgiczny wymiar opisanej powyżej mody byłoby idiotyzmem. Wszystkie te produkcje przyniosą dużo radości wieloletnim fanom, ale przeważnie daleko im do ideału.

Nowy „Król szamanów” jest tego idealnym przykładem.

REKLAMA

To tak naprawdę bardzo oldschoolowa produkcja ubrana w szaty nowoczesnej animacji. Pisałem już o tym przy okazji „Pretty Guardian Sailor Moon”, ale zetknięcie się z powolnym tempem, drewnianymi dialogami i względną prostotą animacji dla świeżego odbiorcy może się okazać bardzo bolesne. Z kolei dla wiernych fanów taki powrót do niewinnych czasów wczesnych shounenów jak najbardziej ma swój urok. Po prawdzie da się jednak wyczuć bardzo szybko, że twórcom „Króla szamanów” zależy przede wszystkim na tej drugiej grupie, dlatego nie bawią się w żadne wyjaśnienia czy próby poszerzenia treści z mangi, co jest przecież standardem dla anime. Wręcz przeciwnie, w wielu momentach stosują dodatkowe skróty, dzięki czemu w obrębie 13 odcinków mieszczą aż 85 (!) rozdziałów komiksu.

Na szczęście sama historia „Króla szamanów” nadal może się pochwalić kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji, ekscytującymi walkami i wcale niemałą dawką brutalności. Pierwowzór po prostu wciąż jest świetnym kawałkiem młodzieżowej rozrywki. Można jednak mieć duże wątpliwości, czy nowi widzowie niemający podstawy składającej się z anime powstałego w latach 2001-2002 lub po prostu całego komiksu wiele z tej opowieści zrozumieją. I czy przemówi ona do nich na głębszym poziomie. Koniec końców powroty kultowych anime przeważnie okazują się „tylko” i „aż” prezentami za lata kibicowania, ale do szukania nowej widowni raczej im nie śpieszno.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA