Ostatnie miesiące nie były dla Netfliksa łaskawe. Na rynku zaroiło się od konkurencji, ostrzącej sobie zęby na każdego użytkownika, którego może przejąć. Na domiar złego czerwony serwis VOD stracił tysiące użytkowników, co przełożyło się na bardzo gwałtowny spadek cen akcji. Platforma zdaje sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie kończy się jej miesiąc miodowy, a zaczyna proza życia, gdzie nie liczy się już początkowe zauroczenie, a ciężka, codzienna praca. Netflix jednak umie coś, czego dopiero musi nauczyć się konkurencja.
Metafora z miesiącem miodowym i codziennością jest całkiem niezła, o ile oczywiście zaznaczymy, że ów szczęśliwy czas bez zmartwień trwał kilka lat, a sam Netflix w tym czasie mocno przygotowywał się na to, co właśnie nadeszło. Zobaczcie, jak to wygląda - strata widzów, spadki na giełdzie zbiegają się akurat z ekspansją HBO Max i szybkim rozwojem platformy Disney+. Niedługo później sam czerwony gigant wysłał sygnał, że jego pracownicy nie powinni szastać pieniędzmi i że stawia na wolność twórczą.
Netflix wie, że walka dopiero teraz się zaczyna
Powiedzmy sobie to wprost: do tej pory firma po prostu nie miała z kim przegrać. HBO GO było świetne treściami, ale i technicznie, i liczbą oryginalnych produkcji nie mogło równać się z Netfliksem. Próby konkurowania z głównym graczem podejmowały też lokalne podmioty, ale w żaden sposób nie były w stanie nawiązać walki z globalnym gigantem.
Dopiero teraz, gdy Warner Bros. i Disney na poważnie zaczęły inwestować w swoje usługi VOD, okazało się, że pozycja, jaką Netflix sobie wypracował, nie jest dana raz na zawsze.
Tajna broń Netfliksa
Netflix jednak ma sporą przewagę nad swoją konkurencją. I nie chodzi tu tylko o to, że to on zaczął rewolucję w VOD i że niemal zawsze jest serwisem pierwszego wyboru, choć to również ma znaczenie. Przede wszystkim jednak platforma Reeda Hastingsa od samego początku skupiona była na… widzach. Ale jak to? - możecie zapytać. Przecież każdy serwis VOD i każda telewizja musi ogniskować swoje zainteresowanie na widzach! Jest to uwaga słuszna, ale niepełna.
Netflix od samego początku chciał dostarczyć widzom dokładnie to, czego ci chcieli. Pomaga mu w tym rzecz jasna algorytm i wiele z jego filmów i seriali wzorowało się na popularnych tytułach (i twórcach), aby dać widzowi substytut tytułu, którego w katalogu akurat nie ma. W pewnym jednak momencie serwis przeszedł do prawdziwej ofensywy i zaczął produkować (lub zlecać produkcję) filmów, aby dostarczyć widzom kinowych doświadczeń w domu.
Ze strony wielu statecznych aktorów, reżyserów podburzanych przez kiniarzy słychać było najpierw pomruki zaniepokojenia, a potem zupełnie poważne okrzyki o tym, że nadchodzi śmierć kin i że Netflix jest rozbójnikiem, bo emituje swoje filmy na wielkich ekranach tylko po to, aby jego obrazy tylnymi drzwiami weszły na oscarową galę.
Ten krzyk był podyktowany strachem przed Netfliksem
Branża filmowa nie lubi rewolucji, a Netflix, który przyszedł w zasadzie znikąd, taką rewolucję zapowiadał. Nie chodziło tylko o święto kina, jakim powinna być oscarowa gala, ale również o… pieniądze. Przyzwyczajenie widzów do tego, że kinowy hit można obejrzeć w domu, a nie w kinie, brzmiało jak świętokradztwo. Dlaczego? Z powodów finansowych rzecz jasna. To właśnie w kinach hity zarabiają najwięcej kasy, a dopiero gdy zarobią już, ile będą w stanie, to sprzedaje się je na inne nośniki, do telewizji i właśnie do serwisów VOD.
Tyle tylko, że Netflix miał to gdzieś. Dla niego nieprzesadnie liczyły się przyzwyczajenia kiniarzy, a stworzenie wrażenia, że serwis VOD może dać dokładnie to samo, co wyciemniona sala z wielkim ekranem (to oczywiście nie do końca prawda). Mimo kilku lat szalejącej epidemii koronawirusa, zamykania kin i przerw na planach filmowych kino nie upadło, a w tym czasie co więksi gracze zrozumieli, że - uwaga, bo to jest przełomowe - widzowie lubią wybór. Tak, chcemy sami zdecydować, co będziemy oglądać, gdzie i najlepiej z kim, choć - mówiąc uczciwie - na to Netflix wpływu nie ma.
Praktycznie cała strategia Netfliksa opiera się właśnie na tym, że widz ma wybór.
Możesz oglądać serial po odcineczku co tydzień, możesz oglądać go całą noc, ryzykując życie zawodowe, możesz oglądać cały dzień - ryzykując rodzinne. Wszystko jedno! Bardzo podoba mi się, że branża, która bała się Netfliksa, powoli się w niego zamienia, uczy się od niego i to wszystko z korzyścią dla widza. Zobaczcie na przykład serwis Amazona - decydenci, podobnie jak czerwone N, jeżdżą po festiwalach i wyciągają filmy, które nie zgarnęłyby kasy w kinach, a w VOD będą, jak znalazł. Albo HBO Max, które skróciło okno kinowe tak bardzo, że zanim w końcu ubierzesz spodnie i zwleczesz się z kanapy, aby jechać do multipleksu, to film, który chciałeś obejrzeć, jest już w twoim telewizorze.
Lekcję z tego powinni wyciągnąć jego konkurenci. Jasne, czerwony gigant też się zmienił i prawdopodobnie ten etap, gdy był najbardziej otwarty na widzów, ma już za sobą. To nie zmienia jednak faktu, że zmienił telewizję i w ogóle przemysł rozrywkowy, i to zmienił na lepsze. A to już coś.