REKLAMA

W VOD jest cała masa lepszych filmów od "Krime Story. Love Story". Nie marnuj czasu

"Krime Story. Love Story" wpadło właśnie na Netfliksa. Boże, miej nas w swojej opiece. To już kolejny żenujący film made in Poland, który straszy na platformie. Niech jednak tym razem rodzima produkcja wątpliwej jakości nie okaże się hitem serwisu. Znaleźliśmy pięć powodów, aby obejrzeć w usłudze coś innego.

krime story love story polski film netflix czemu nie oglądać
REKLAMA

Polski film "Krime Story. Love Story" od pewnego czasu podbija platformę Netflix. Rodzimi widzowie rzucili się na produkcję niczym na pączki w Tłusty Czwartek. Trudno jednak zrozumieć dlaczego. W bibliotekach serwisów VOD nie brakuje o niebo lepszych tytułów tworzonych nad Wisłą. A nowy tytuł braci Węgrzyn ledwie nadaje się do tego, żeby nazywać go prawdziwym filmem.

Polskie filmy na Netfliksie cieszą się niesamowitą popularnością. Kiedy rodzima produkcja trafia na platformę, niemal pewnym jest, że zaraz stanie się hitem. Czasami zasłużonym ("Furioza"), częściej jednak nie ("Gierek", "365 dni: Ten dzień"). Dzisiaj w serwisie zadebiutowało "Krime Story. Love Story", więc postanowiliśmy przestrzec was przed jego oglądaniem. Zastanówcie się dwa razy, zanim go odpalicie i wywindujecie na szczyt topki najpopularniejszych tytułów dostępnych w usłudze. Rezygnacja z seansu pomoże wam zaoszczędzić sobie cringe'u.

REKLAMA

Krime Story. Love Story - 5 powodów, dla których lepiej obejrzeć coś innego

"Krime Story. Love Story" to najnowszy film twórców "Gierka". To w zasadzie powinno wystarczyć, aby odstraszyć was od włączenia go na Netfliksie. W końcu już po tym porównaniu wiadomo czego można się spodziewać - drewnianych dialogów, sztywnego aktorstwa, telewizyjnego sposobu realizacji i żenady. Tak, porzućcie wszelką nadzieję wszyscy, którzy odpalicie produkcję na platformie. Nic innego na was tu nie czeka.

Krime Story. Love Story - bracia Węgrzyn to nie bracia Coen

Bracia Węgrzyn poczuli w sobie postmodernistyczny zew. W "Krime Story. Love Story" stylistyki i estetyki przenikają się jak u braci Coen, czarny humor wylewa się z ekranu niczym u Quentina Tarantino, a i intertekstualnych nawiązań a la Woody Allen nie brakuje. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać. W rzeczywistości to po prostu "Sarnie żniwo" zrealizowane z większym rozmachem, budżetem i (niestety) bez beki. Nic się tu nie klei, a kolejne sceny powiązane są ze sobą na słowo honoru. Próżno w tym filmie szukać śladów scenariusza i jakiejkolwiek myśli przewodniej.

Krime Story. Love Story - Netflix - premiera

Tytuł obiecuje atrakcje pod postacią gangsterki i historii miłosnej. Pół biedy, gdyby opowieści w tych konwencjach przenikały się i tworzyły spójną całość. Zamiast tego przez lwią część seansu śledzimy losy tytułowego Krime'a, który chciałby skończyć ze zbrodniczym życiem, ale to nie on je wybrał, tylko zbrodnicze życie wybrało jego. Gdy twórcy wykorzystają już idiotyczną deus ex machinę, odhaczając "Krime Story", przechodzą do "Love Story". Nie wiadomo po co, ani dlaczego, ale najwyraźniej poczuli taką potrzebę.

Krime Story. Love Story - daleko mu do prawdziwego filmu

"Krime Story. Love Story" bardziej niż prawdziwy film przypomina niemiłosiernie rozciągnięty w czasie odcinek serialu. Twórcy wprowadzają kolejne wątki z tyłka i tak samo z tyłka je rozwiązują. Krime wraz z przyjacielem Wajchą próbują nieco zarobić, ale czas spędzają na niekończących się dialogach. Ich rozmowy kręcą się w kółko i na siłę prowadzą fabułę do przodu. W przerwach między gadaniem śledzimy losy nastoletniej Kamili. Dziewczyna lubi sobie poimprezować, co w końcu kończy się dla niej tragicznie.

No dobra, czyli cierpliwi widzowie doczekają się tytułowej love story między Kamilą a Krime'em. Ale po co w tym wszystkim wątek seryjnego mordercy młodych dziewczyn? Twórcy mają na to pomysł, ale nie potrafią w ciekawy sposób doprowadzić nas do jego konkluzji. W "Krime Story. Love Story" jest wszystko, ale nic nie jet odpowiednio rozwinięte. Konteksty społeczne zostają ledwo liźnięte, tło psychologiczne postaci wręcz nie istnieje, a finał pozostawia wiele do życzenia.

Krime Story. Love Story - mamy lepsze kino gatunkowe

Fabularnie film ma nam tyle samo do zaoferowania, co realizacyjnie. Michał Węgrzyn jako reżyser, a jego brat Wojciech jako operator rozsmakowują się w teledyskowej estetyce. W efekcie mało przejrzysta opowieść zostaje podana w ekstremalnie topornej formie. Wygląda to trochę jak klip do piosenki disco polo, trochę jak wideo rapera z podziemia. Dla twórców hip-hopowa stylistyka kończy się bowiem na cameosach rozpoznawalnych artystów, wpadającej w ucho ścieżce dźwiękowej i kamerze szalejącej tak, żeby widz musiał zmrużyć oczy, aby coś dojrzeć.

Krime Story. Love Story - Netflix - premiera

Zaskakujące, jak bardzo "Krime Story. Love Story" jest nieudolne. W końcu kino gatunkowe w Polsce ma się coraz lepiej. "Córki Dancingu" i "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" pokazały, że już nawet do czasy PRL-u potrafimy ubierać w różnorakie konwencje i bawić się nowoczesną stylistyką. To tam teledyskowa estetyka, wylewająca się z ekranu feeria barw i montaż, wznoszą tendencyjne historie do rangi przynajmniej dobrych filmów. Tutaj tego nie uświadczycie, bo nawet zwulgaryzowane wizje naszej rzeczywistości od Patryka Vegi mają w sobie więcej charakteru i spójności fabularno-wizualnej.

Krime Story. Love Story - niewykorzystanie potencjału Krzysztofa Kowalewskiego

Cringe "Krime Story. Love Story" sięga poziomu najgorszych polskich komedii romantycznych. Jakby nikomu na planie nie chciało się pracować. W nieudolne triki realizacyjne, wplatane są pseudo-błyskotliwe dialogi. Przy takiej jakości nie ma nawet co wymagać zalążków gry aktorskiej. Misiek Koterski jako Wajcha spada na dno żenady, kiedy cytuje Edwarda Gierka (hehe), a Cezary Łukaszewicz tylko marnuje się na ekranie. Najbardziej jednak żal Krzysztofa Kowalewskiego.

W "Krime Story. Love Story" zobaczymy ostatni występ Krzysztofa Kowalewskiego przed kamerą. Niby nie ma go dużo, ale i tak żal patrzeć, jak z epizodycznej roli anioła (sic!) próbuje wycisnąć coś więcej, niż to, na co pozwalają mu twórcy. Gdy tylko pojawia się na ekranie, najdosadniej widać, że Michał Węgrzyn nie ma zupełnie pomysłu na wykorzystanie jakiegokolwiek potencjału swojego filmu. To mógł być solidny gatunkowiec, ale każdy element produkcji razi swoją nieporadnością.

REKLAMA

Krime Story. Love Story - polskie kino żenuje na Netfliksie

"Krime Story. Love Story" nie jest pierwszą żenującą polską produkcją na Netfliksie. Na platformie co chwilę pojawiają się rodzime filmy wątpliwej jakości, a użytkownicy oglądają je jak szaleni. Tak było chociażby z "Gierkiem" i "Jak pokochałam gangstera". Dopóty usługa będzie nas nimi karmić, dopóki będziemy po nie sięgać, windując na najwyższe miejsca najpopularniejszych tytułów dostępnych w serwisie. To samospełniająca się obietnica. Dlatego niech tym razem będzie inaczej, a może i bracia Węgrzyn się ogarną i zrobią coś godnego uwagi.

*Tekst opublikowany pierwotnie 11 maja.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA