REKLAMA

Netflix idzie po Oscary. Jakie szanse mają „Irlandczyk”, „Dwóch papieży” czy „Król” i z kim serwis będzie rywalizować?

Ambicje serwisu Netflix są wielkie. Szefowie platformy od dwóch lat działają, żeby zrzucić z siebie łatkę twórcy produkcji niskich lotów. A to można osiągnąć dzięki Oscarom. W tym roku szansę walki o statuetkę może otrzymać kilka różnych dzieł firmy. Ale na drodze do celu może stanąć kino superbohaterskie.

netflix oscary 2019
REKLAMA
REKLAMA

Można przytoczyć kilka różnych faktów, które świadczą o tym, jak potężnym gigantem branży rozrywkowej stał się Netflix. Wielbiciele kina zwracają jednak większą uwagę na interesujące ich dzieła, niż kolejne rekordy założonych kont czy zdobytych przychodów. Największy serwis VOD przez długi czas pod tym względem znajdował się w tyle za dotychczasowymi liderami Hollywood. Miał co prawda swoje serialowe hity, ale poza garstką najlepszych produkcji był bardziej przechowalnią dla filmów i seriali bez względu na ich jakość.

Poprzedni rok był jednak pierwszym krokiem na drodze ku całkowitej rewolucji branży filmowej. Nagle Netflix stał się jedyną firmą na świecie, która z równym powodzeniem walczy o Oscary i Emmy. Sukces platformy nie był miażdżący, bo przecież udało się „tylko” zremisować z HBO, a statuetka dla najlepszego filmu dosyć niespodziewanie wpadła w ręce „Green Book” a nie „Romy”. Netflix osiągnął wszakże to na czym najbardziej mu zależało. Wszedł na salony i bez względu na starania części środowiska pod przewodem Stevena Spielberga, nie da się już stamtąd wyrzucić.

Netflix ma pieniądze i wystarczająco dużo samozaparcia, żeby dawać artystom sporo wolności twórczej.

Dzięki temu nawet Martin Scorsese (od miesiąca na wojennej ścieżce przeciwko Marvelowi) wszedł do drużyny giganta. Jego „Irlandczyk” to obecnie najmocniejszy kandydat w tegorocznym wyścigu oscarowym. Produkcja otrzymała fenomenalne recenzje (na Rotten Tomtoes może się pochwalić średnią 96 proc.), ma bardzo silną obsadę, a przy tym wzbudza kontrowersje związane z technologią odmładzania. Wszystkie te elementy doskonale wpisują się w oscarowe szaleństwo, choć bardziej w okresie nominacji niż samego głosowania.

Trzeba pamiętać, że członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej to bardzo... specyficzna grupa osób. Powiedzieć, że ich opinie często rozmijają się ze zdaniem ogółu oglądających, to jak nic nie powiedzieć. Nie wspominając o tym, że często można wątpić w ich profesjonalizm. Oscar dla pełnometrażowego filmu animowanego często wybierają ich dzieci, a na „Jokera” niektórzy akademicy nawet boją się pójść do kina. Do filmu Todda Phillipsa jeszcze zresztą wrócę w dalszej części tekstu.

W zeszłym roku Netflix postawił na jednego konia. „Roma” była filmem dobrze skrojonym pod Oscary i zrobionym przez modnego reżysera, ale nawet jej nie udało się zdominować ceremonii w taki sposób, jak wcześniej niektóre hity klasycznych wytwórni. Dlatego w tym sezonie oscarowym firma znacznie poszerzyła listę swoich „asów z rękawa”.

Król”, „Marriage Story”, „Dwóch papieży” - każde z tych dzieł ma potencjał do zdobycia nagród, a są też bardzo różnorodne.

Firma stworzyła epicki dramat historyczny, minimalistyczną opowieść o rodzinie, a także filozoficzną opowieść o znaczeniu wiary. Zatrudniła do nich głośne nazwiska, a zadbała także o część techniczną tak, żeby filmy wyglądały jak robione przez klasyczne wytwórnie. Netflix uznał także za zasadne poluzować dotychczasowe zasady dotyczące dystrybucji swoich dzieł. Przeciętnemu użytkownikowi serwisu może się to wydawać nieistotne, ale w Hollywood takie sprawy jak oficjalna premiera kinowa są traktowane bardzo poważnie. Teraz dzięki zakupowi kultowego Egyptian Theatre i innym inicjatywom lobbingowym, Netflix może bez przeszkód angażować się w grę o nagrody.

Zdobycie możliwości na coroczną walkę o Oscary nie gwarantuje jednak sukcesu. Wciąż jest wielu akademików, którzy patrzą krzywo na serwisy streamingowe. Nie brakuje też konkurentów chętnych do zdobycia statuetek dla siebie. Być może najpoważniejszym z konkurentów Netfliksa na tegorocznej ceremonii będzie Disney.

Kino superbohaterskie, dzięki filmom „Avengers: Koniec gry” i „Joker” ma szansę wreszcie wyjść poza kategorie techniczne.

Do tej pory produkcje Marvela i DC, poza pojedynczymi przypadkami nie miały żadnych szans na przekonanie większego grona głosujących. Dzięki olbrzymim budżetom na CGI kończyły sezon z kilkoma mniej prestiżowymi statuetkami. Rok 2019 może być jednak pod tym względem historyczny. Zależy na tym bardziej wytwórniom Disney i Warner Bros., bo tylko Oscar zdobyty w kategorii najlepszy film, zdjęcia, scenariusz i reżyseria wydatnie wpływa na dodatkowe zarobki.

REKLAMA

Dość powiedzieć, że Disney ostatnio wbrew woli Roberta Downeya Jra zdecydował się zgłosić jego osobę wraz z innymi członkami obsady „Avengers: Endgame” jako potencjalnych kandydatów do oscarowych nominacji. Odtwórca roli Tony'ego Starka mógł być magnesem na widzów i ważnym elementem układanki MCU, ale w tym momencie wszelkie sentymenty się kończą. Nawet jeśli Downey Jr wzbrania się od pewnych rzeczy rękami i nogami, to sukces firmy jest ważniejszy. Z kolei zwycięstwo „Jokera” i Joaquina Phoenixa dałoby DC dodatkowy atut w walce z odwiecznym rywalem i ugruntowałoby pozycję „artystycznego kina superbohaterskiego”.

Netflix podobnych metod jeszcze nie stosuje, ale jeśli w tym roku nie wejdzie na szczyt, to mogą pojawić się pewne oznaki desperacji. Z drugiej strony, z tak głośnymi filmami jak „Irlandczyk”, „Dwóch papieży” czy „Marriage Story” szanse firmy są naprawdę duże.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA