Najnowsze badania dowodzą, że piractwo może pomóc filmom w zarabianiu pieniędzy
Wszyscy wiemy, że piractwo jest złe. Przynajmniej w sensie moralno-prawnym. Okazuje się jednak, że paradoksalnie dzięki niemu studia filmowe zarabiają więcej pieniędzy na dystrybucji kinowej.
Całkiem niedawno pisaliśmy o tym, że niełatwe jest życie pirata. Choć też, jeśli ktoś jest w miarę zorientowany w świecie torrentowym, to bez większych przeszkód ściągnie sobie dowolny odcinek serialu czy film. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia moralna. Fakt, że na dobrą sprawę kradniemy czyjąś własność intelektualną. Z drugiej strony, wiem, że są twórcy, którzy nie mają nic przeciwko temu, że ich filmy są udostępniane w sieci. Podobnie jest w przypadku muzyków. Podmiotami, które są w tym wypadku okradane z potencjalnych zysków, są wytwórnie filmowe czy muzyczne. Sam artysta/twórca na dobrą sprawę może wręcz zyskać na piractwie, dzięki temu, że zdecydowanie większa ilość ludzi będzie miała kontakt z jego twórczością.
Kilka lat temu Paulo Coelho zachęcał ludzi do pobierania swojej książki za darmo za pośrednictwem sieci P2P. Na swoim blogu wręcz dosłownie namawiał ludzi do tego, by piracili jego twórczość.
Oczywiście niewielu filmowców przyzna się do tego, że nie mają nic przeciwko ściąganiu ich filmów za darmo z sieci.
Mainstreamowa i poprawna linia dyskursu zakłada, że piractwo jest pod każdym względem złe i nie można go popierać. Trzeba wręcz z nim walczyć. Racja jest oczywiście gdzieś pośrodku. Z jednej strony miał ją Prince, który latami toczył batalie o to, by ludzie płacili za słuchanie jego piosenek i nie kradli jego albumów. Za pracę należy się przecież wynagrodzenie. Tak jak płacimy za bułkę czy lizaka w sklepie, tak i za przesłuchaną piosenkę czy obejrzany odcinek serialu.
Po drugiej stronie barykady znajduje się jednak np. Ed Sheeran. Wychowanek nowego, cyfrowego, pokolenia, który sam przyznaje w wywiadach, że to właśnie dzięki piractwu, które nazywa „dzieleniem plików”, był w stanie zbudować swoją karierę.
Dziś Sheeran jest jednym z najpopularniejszych i najlepiej opłacanych muzyków na świecie. Jego klipy osiągają miliardy odtworzeń, a koncerty wyprzedają się w kilka minut. Także jego płyty w wersji cyfrowej i, co ciekawe, fizycznej, sprzedają się zdecydowanie lepiej niż innych gwiazd pop obecnie. Wystarczy wspomnieć, że w ubiegłym roku zapłacił wyższe podatki od dochodu niż Amazon czy Starbucks.
Należy też pamiętać, że dziś niemalże wszystkie twory popkultury (muzyka, filmy itp.) funkcjonują w sferze internetu, który został zbudowany na fundamentach dzielenia się treściami i informacjami za darmo. Gdy do sieci przeniosły się „stare” biznesy ewidentnie zaczęło się to kłócić. Pojawiła się więc potrzeba regulacji i penalizacji niektórych zachowań.
Najnowsze badania dostarczają jednak oręż w walce z przeciwnikami piractwa.
Okazuje się bowiem, że ściąganie filmów za pośrednictwem strony The Pirate Bay wpływało dodatnio na ich dochody w kasach kinowych podczas dystrybucji.
Piracenie filmów sprzyja działaniu marketingu szeptanego. O ile oczywiście dany film okaże się dobry. Co jest w sumie dość logiczne. Im więcej ludzi obejrzy dany film, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie on polecony dalej. Pośród grup znajomych i rodziny orbitującej wokół „pirata”. A ci z kolei mogą potem zdecydować się na wyprawę do kina. Badacze wskazują, że dzięki tego typu zależnościom dochody danego filmu wzrastają średnio o 3%. Jako punkt odniesienia naukowcy wykorzystali rok 2014. Wtedy to, przez jakiś czas, serwis The Pirate Bay był offline. I wtedy też spadały wpływy z biletów w kasach kin.
Podobnie jest z muzyką. Dzięki piractwu trafia ona do o wiele większej liczby słuchaczy, co z kolei skutkuje powiększającą się frekwencją na koncertach i wpływach z biletów. Zresztą, przytoczony powyżej przykład Eda Sheerana jest konkretnym argumentem.
Nie jest przypadkiem, że najbardziej piraconym obecnie serialem na świecie jest „Gra o Tron”. Która jednocześnie bije także rekordy oglądalności stacji HBO.
Oczywiście jest też druga strona medalu.
Badanie wskazuje 3% wzrost dochodów filmów w kinach, gdy jego nielegalna kopia pojawiła się na torrentach w momencie premiery filmu, bądź niedługo po niej. W przypadku gdy film był udostępniony w sieci przed jego oficjalną premierą, zyski wytwórni spadały o 11%. Nie jest więc tak, że piractwo nie ma negatywnego przełożenia na zarobki producentów.
Na pewno jednak obraz nie jest oczywisty. Istnieje możliwość wykorzystania piractwa tak, by ono rzeczywiście wspomagało twórców i artystów, popularyzując ich dokonania i powiększając wpływy pieniężne. Pytanie tylko, czy dojdzie kiedyś do jakiegoś konsensusu w tej sprawie.
Gdybyśmy prześledzili całą historię najpopularniejszych marek na świecie, to oczywistym staje się, że ich sukces wziął się w dużej mierze z szerokiej dostępności. Gdyby spojrzeć na udostępnianie treści za darmo jak na inwestycję, to powyższe wyniki badań pokazują, że to może być dobra droga. Zresztą, poniekąd tą ścieżką podąża choćby i Netflix. Platforma ta daje przecież ludziom darmowy dostęp do streamowania treści przez próbny miesiąc.