Wojtek Smarzowski nakręcił nowy film, inspirowany książką Pilcha. Podobno był to jego pierwszy film nakręcony na trzeźwo. Choć zdaję sobie sprawę, że trudno polemizować z kultem Wojtka Smarzowskiego, nie wszystkie jego filmy zapadły mi w pamięć i prawdopodobnie do żadnego nie chciałabym wrócić. Najlepsza jak dotąd była dla mnie "Drogówka", a zaraz potem "Wesele". "Dom zły" mocno mnie rozczarował. Jak więc było z jego nowym filmem?
Sama fabuła i koncept nie były dla mnie tajemnicą - media huczały o historii Jerzego (Robert Więckiewicz), alkoholika, który stara się zmienić swoje życie, ponieważ poznał kobietę (Julia Kijowska) i obdarzył ją miłością. Dla niej chce uwolnić się od nałogu i zbudować ze strzępków trzeźwości siebie samego na nowo. Smarzowski w wywiadzie, poświęconym jego najnowszemu obrazowi, mówił, że "Pod Mocnym Aniołem" będzie filmem mocno nielinearnym, chaotycznym wręcz, tak jak niespójne są myśli i działania człowieka, borykającego się z chorobą alkoholową.
I rzeczywiście, opowieść, którą serwuje nam Smarzowski, jest mocno fragmentaryczna. Pijackie skrawki świadomości, picie we śnie i na jawie, utraty przytomności, rozmowy z samym sobą, ciągłe powroty i (nie)mocne postanowienia poprawy zostały zamknięte we wstrząśniętej butelce z wódką, która się roztrzaskała. Z tych kawałków szkła i mocnego trunku zmieszanego z wymiocinami i wszelkiego rodzaju innymi wydzielinami, powstało studium alkoholika. Studium przerażające, bo ukazujące sposób myślenia osoby chorej, która nie potrafi i często po prostu nie chce poradzić sobie z własnymi problemami. Logika alkoholika jest diametralnie różna od pojmowania świata przez osobę zdrową. Smarzowski pokazuje to w świetny sposób, korzystając z charakterystycznych dla siebie metod twórczości.
Podobnie jak w innych jego filmach, "W Pod Mocnym Aniołem" mamy dynamiczne ujęcia, kręcenie z tzw. ręki oraz wcielanie się jednego aktora w kilka ról. Ten ostatni zabieg w kontekście fabuły filmu jest bardzo ciekawy i zmyślny. Oto Smarzowski pokazuje nam, widzom, że ta historia dotyczy każdego z nas, że nawet ten, który pierwszy podnosi rękę i jest przeciwko nałogowi, sam może stać się jego ofiarą. Że pogarda jest zła, a pierwszą pomocą jest próba zrozumienia.
Nowy film Wojtka Smarzowskiego jest brudny, szary, brzydki, brutalny, momentami obleśny. Zapijaczone twarze, cuchnące oddechy, przekrwione oczy, strupy, gwałty, pusty seks, rzygi i obsrane gacie to główne obrazy, które wyzierają z ekranu. Nie brak dosadnych stwierdzeń i wulgarnego języka. "Pod Mocnym Aniołem" to produkcja momentami śmieszna, ale ten śmiech zaraz zamienia się w krzyk i płacz. Smarzowski ponownie roztacza przed nami smutną i czarną wizję. Można się uśmiechnąć, kiedy widzimy filmowca (Marcin Dorociński), który kwituje wszystko "No i chuj", tylko, że to "no i chuj" podsumowuje życie każdego alkoholika, jakiego poznajemy w filmie.
Smarzowski jak zwykle kończy swój obraz ujęciem z góry. Obraz oddala się coraz bardziej, a my możemy tylko dopowiedzieć sobie, co dalej. Genialne pars pro toto, które ponownie odbiera nam nadzieję? Nie do końca. Tym razem reżyser zostawia maleńką furtkę, przez którą prześlizgnąć się może lepsze jutro. Nie wiadomo tylko, czy to "lepsze jutro" to nie kolejna wizyta w "Pod Mocnym Aniołem" i setka wódki, podnoszona z baru i wlewana do gardła w rytm słów "Tym razem będzie inaczej". "Pod Mocnym Aniołem" to najlepszy obraz Smarzowskiego, jaki miałam (nie)przyjemność oglądać. Wciągający, przejmujący, dający kopa. Brutalna rzeczywistość, z którą możemy zetknąć się tuż za płotem, którą możemy usłyszeć za ścianą. To nasz nowy portret.