Polskie kina straciły 11 mln widzów z powodu pandemii. Ale branża filmowa ma więcej problemów
Wraz z pandemią i zamknięciem kin branża filmowa zamiast planowanych zysków, musi liczyć straty. Po rekordowym 2019 roku trzy miesiące zamrożenia gospodarki sprawiły, że jak do tej pory kina odwiedziło nawet 11 mln widzów mniej niż oczekiwano. A to nie jedyny problem z jakim muszą mierzyć się producenci i dystrybutorzy.
W zeszłym roku poszliśmy na rekord. W naszym kraju sprzedano bowiem grubo ponad 60 mln biletów kinowych. Najtłumniej popędziliśmy na produkcje Disneya („Król lew”, „Kraina lodu 2”, „Avengers: Koniec gry”) i filmy polskie („Miszmasz czyli Kogel Mogel 3”, „Polityka”, „Boże Ciało”). 2020 rok miał być jeszcze lepszy dla polskiego box office'u. Pandemia koronawirusa stanęła jednak temu na drodze.
W marcu w ramach obostrzeń zamknięto kina.
Z tego powodu liczący na milionowe zyski dystrybutorzy musieli obejść się smakiem. W końcu przez koronawirusa przerwano pokazywanie chociażby „Sali samobójców. Hejtera”, czy zdecydowano się przenieść premierę „W lesie dziś nie zaśnie nikt” do internetu. Portal Variety sprawdził ile ze względu na pandemię straciła polska branża filmowa. I jak się okazuje są to całkiem spore liczby.
Producent Wojciech Kabarowski liczył na przykład, że wspomnianego „Hejtera” obejrzy przynajmniej 2 mln osób. Był to wynik całkiem prawdopodobny, bo przecież za jego sterami stanął Jan Komasa, czyli twórca niewiele wcześniejszego i nominowanego do Oscara „Bożego Ciała”. Niestety film wszedł na nasze ekrany 5 marca, a dwa tygodnie później kina zostały zamknięte. Zdążyło go zobaczyć zaledwie 200 tys. widzów. Co prawda sequel „Sali samobójców” trafił na serwisy VOD i zmierza na zagranicznego Netfliksa, ale udało się zarobić jedynie 10 proc. oczekiwanej kwoty.
O wiele dłużej na ekranach gościło „365 dni”.
Film zadebiutował 7 lutego. Do czasu zamknięcia kin zdążyło go obejrzeć ponad 1,5 mln widzów. Rozmawiający z Variety przedstawiciel dystrybutora Next Film nie ma jednak powodów do radości. Według Roberta Kijaka 3-miesięczne zamknięcie instytucji kultury sprawiło, że nie sprzedano jakichś 10-11 mln biletów, czyli 20 proc. wszystkich biletów, jakie zgodnie z przewidywaniami miały zostać sprzedane przez cały rok. Co więcej ze względu na ograniczoną aktualnie liczbę tytułów w dystrybucji, w ciągu następnych miesięcy nie będzie najlepiej.
Pandemia i zamknięcie kin nie jest jednak jedyną przyczyną ewentualnego kryzysu w polskiej branży filmowej. Jak się okazuje problemem jest również coś, co widzowie multipleksów przyjęli bardzo entuzjastycznie. Chodzi bowiem o obniżkę cen biletów. W listopadzie 2019 roku Multikino wprowadziło nowy cennik (14,90 zł w kinach poza Warszawą, w stolicy - 19,90 zł). W marcu 2020 roku, w przeddzień lockdownu Cinema City podążyło podobną ścieżką (15 zł za bilet w kinach poza Warszawą, w stolicy - 17 zł). Nie trzeba też było długo czekać na odpowiedź Heliosa (14,90 za bilet).
Nie wiadomo jeszcze, jak rzeczone obniżki wpłyną na branżę filmową w Polsce.
Na efekty przyjdzie nam bowiem poczekać. Jak bowiem w przywołanym artykule mówi Kijak w ciągu najbliższego półtora roku branża będzie w fazie ewolucji i dopiero potem będzie można stwierdzić jaki wpływ wywarły na nią wszystkie nowe czynniki. Wtóruje mu Jakub Duszyński z Gutek Film. Nikt bowiem nie wie czy zmiana cennika kin jest trwała czy ma tylko przyciągnąć ludzi do kin po ich otwarciu.
Obniżka nigdy nie była dobrą wiadomością dla inwestorów. Największy dochód czerpią oni bowiem właśnie ze sprzedaży biletów kinowych. Niższa cena oznacza niższe wpływy, a to stawia dalszy los rodzimej kinematografii pod znakiem zapytania. Być może od wielu lat nie stoi ona na najwyższym poziomie, ale na pewno działa prężnie. Zgodnie z informacjami przytoczonymi przez Variety jesteśmy 6 największym rynkiem kinowym w Europie. Czy tak pozostanie? Przekonamy się.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.