REKLAMA

Cieszę się, że się ze mną nie zgadzasz. Po co innego czytać recenzje?

Recenzja filmów, opinia o serialu, komentarz na temat fabuły czy gry aktorskiej potrafią rozpalić do czerwoności. Szczególnie jeśli się z nimi nie zgadzamy.

klotnia
REKLAMA

Pod tekstami, których celem jest ocena danego dzieła - i nie ma tu znaczenia, czy to serial, czy film – pojawia się bardzo wiele niezbyt uprzejmych słówwyrażających gorycz, rozczarowanie, a czasem nawet protest. Jeśli więc recenzje wzbudzają tyle negatywnych emocji, to po co w ogóle je czytamy?

REKLAMA

To uczucie, gdy nie możesz zasnąć, bo ktoś nie ma racji w Internecie i jesteś prawie pewien, że twoja opinia zupełnie zmieni postrzeganie świata przez delikwenta, że może będziesz jak Gandalf - zjawisz się niespodziewanie z całym oddziałem argumentów i uratujesz błądzącego nieszczęśnika...

Ten przeklęty subiektywizm

Recenzentowi najczęściej zarzuca się, że się, iż nie jest obiektywny. Recenzja z natury nie może być obiektywna. Nie chodzi tu o jakąś złą wolę czy kurczowe trzymanie się encyklopedycznej definicji, bo nie da się przecież znaleźć jednej matrycy cech, która będzie pasowała do każdego dzieła, czy to serial, film, książka. Nie da się określić cech, które bezdyskusyjnie da się zmierzyć. Nie ma żadnego miernika sensowności fabuły, gry aktorskiej, zwrotów akcji itd. Nawet przy recenzjach sprzętów, co prawda można sprawdzić, jak szybki jest procesor, jak zoptymalizowany jest system, jednak sprawdzając obiektywne wartości, ostateczna ocena całości - tego jak współgrają ze sobą obiektywnie ocenione elementy – zawsze należeć będzie do recenzenta.

Recenzent też człowiek.

Zawsze pojawi się ten subiektywny pierwiastek, nawet jeśli do dzieła podejdziemy strukturalnie i ocenimy poziom gry aktorskiej, świeżość poruszanego tematu czy tego, jak przekonujące są efekty specjalne. Bo ocena poszczególnych elementów, nawet poparta przykładami i argumentami, zawsze będzie nosić w sobie ten pierworodny grzech subiektywizmu. Dlaczego? Ano dlatego, że każdy z nas, nie wyłączając recenzentów, patrzy na tekst, film, serial – i tu uwaga, leci banał - z własnej perspektywy.

I to osobiste podejście do dzieła nie kończy się tylko na określeniach: dobre/złe, podoba mi się to/nie ruszyłbym, jakbym wiedział. Każdy z nas, oglądając film, nadaje mu własne znaczenia. Wynikają one z doświadczeń, skojarzeń, wspomnień. Najłatwiej wytłumaczyć to na przykładzie "Stranger Things". Ważnymi elementami tego serialu są przywoływanie miłych wspomnień i bezczelne nawiązania do dawnych lat. Ktoś, kto tamtych czasów nie pamięta, kto nie darzy nabożnym szacunkiem klasyki lat. 80 może ten serial odczytać zupełnie inaczej! Ale idźmy dalej! Pochodzenie z małej miejscowości, nasz status materialny, sposób wychowania, unikalne doświadczenia, emigracja za chlebem - wszystkie te elementy mogą wpływać na odbiór. Nie wspominając już o serialowej czy filmowej erudycji, która może zupełnie zmienić perspektywę recenzenta.

Po co więc czytamy recenzje?

To dość trudna sprawa, bo nie mogę odpowiadać za wszystkich czytelników. Myślę jednak, że powody mogą być dwa. Pierwszy to szukanie informacji. Jest piątek, wieczór, masz chłodne piwo, paczkę czipsów i chcesz coś obejrzeć. A Netflix tego zadania nie ułatwia, bo wrzuca tyle treści, że musiałbyś przeglądać katalog z całą własną rodziną i z rodziną sąsiada, aby móc za tym wszystkim nadążyć i coś z tego wybrać. Szukasz recenzji danego tytułu, bo chcesz się upewnić, że nie stracisz czasu. Problem rodzi się, gdy trafiasz na recenzenta, którego gust stanowczo różni się od twojego. Wtedy pojawia się rozczarowanie. A może nawet złość, bo zmarnowałeś 2 godziny. A może i 10 godzin, jeśli mimo wszystko zdecydowałeś się oglądać serial, bo recenzent obiecał ci zaskakujące zakończenie, a ty przewidziałeś je oglądając opening pierwszego odcinka.

zimna wojna tomasz kot class="wp-image-179740"

Ponadto dzisiaj niemal każdy może być recenzentem. Każdy może wystawiać gwiazdki w popularnych serwisach filmowych, dzielić się opiniami i przemyśleniami ze swoimi znajomymi na Facebooku czy w innych mediach społecznościowych. Każdy też ma pełne prawo, aby bronić swojego zdania, przerzucać się argumentami i obstawać przy swojej nawet najbardziej kuriozalnej opinii.

Dyskusja, nawet w internecie, jest wartością.

Bo wiele osób - w tym ja sam – sięga po recenzje filmów czy seriali już obejrzanych, aby sprawdzić, jak inni odbierali ten film, na które elementy zwrócili uwagę, a może mają przemyślenia, które wcale nie przyszły mi do głowy.

Samo szukanie analogii do innych tekstów, filmów seriali ma wartość, bo porządkuje świat. W połączeniu z tym, że mało kto jest w stanie nadążyć za licznym potomstwem współczesnej popkultury, usadowienie danego dzieła w kontekście innych jest wartościowe. Dobrze jest wiedzieć, co przypomina dana produkcja, do jakiej tradycji się odwołuje, jakie skojarzenia budzi.

Dlatego tym bardziej cenię teksty, które nie silą się na wymuszony obiektywizm. YouTube pęka od recenzentów, którzy na wszystkie strony odmieniają słowa: filmowy, narracja, historia, nie zaglądając głębiej, nie siląc się nawet na powiedzenie o dziele czegoś więcej. Jest tylko krytyka struktury, budowy. Ostatecznie brzmi to trochę, jak chowanie się za filmową erudycją, ale samo to nie wnosi wiele do dyskusji o filmie.

Deadpool 2 premiera class="wp-image-164511"

Bo ostatecznie filmy, seriale, książki czy są dobre, czy wręcz przeciwnie, powinny skłaniać do dyskusji. Nawet jeśli dyskusja ta daleko odbiega od zamierzeń autora dzieła. Wielu teoretyków interpretacji pisało, że odbiorca pełni ważną rolę w istnieniu dzieła, a liczba możliwych odczytań tego samego obrazu może być nieskończona. Chociaż pamiętajmy, że istnieć mogą również odczytania błędne, ale to temat na zupełnie inny tekst.

Dyskusja o recenzji, wadach, zaletach i przesłaniach filmu jest prawdopodobnie równie ważna, co samo oglądanie czy czytanie.

Ścieranie się z wizją świata inną niż nasza własna jest przecież bardzo twórcze i wprowadza zdrowy ferment w sposób myślenia widza. Niech to nie będzie tak, jak to bywa w przypadku polityki. Wyborca danej partii kupuje określony tytuł tylko dlatego, żeby poczuć się lepiej, żeby mieć świadomość, że nad urną dokonał właściwego wyboru.

Często zauważam, zwłaszcza po negatywnych komentarzach, że ktoś, kto zafascynował się jakimś dziełem, czyta recenzję, która nie jest zgodna z jego odczuciami. On docenił grę aktorską, historię uważa za najważniejsze dzieło w dziejach ludzkości zaraz po Nowym Testamencie. Podczas gdy w recenzji czyta, że to chłam, niewarty czasu twór serialo- czy filmopodobny. To czasem budzi niechęć, często agresję, bo nie udało się uzyskać potwierdzenia własnego zdania, osobistej wizji świata i przy okazji przekonania samego siebie, że ma się dobry gust. I to drugi - jak mi się zdaje - częstszy powód dla którego sięga się po recenzje.

 class="wp-image-68007"

Jestem prawie pewien, że recenzja opublikowana nawet w najbardziej szanowanym tytule przez najbardziej szanowanego redaktora w Galaktyce nie jest bardziej wartościowa niż prywatna opinia przeciętnego widza, nawet jeśli obie skrajnie się od siebie różnią.

Nie mam wątpliwości, że to tylko dwa punkty widzenia na tę samą sprawę.

REKLAMA

Nawet jeśli jedna z nich jest lepiej uargumentowana, a druga składa się z niezbyt ładnych wyrazów, z których wyłowić można lakoniczne: "fajne". To ostatecznie inni czytelnicy podejmują decyzję, czy zaufają recenzentowi, czy wolą opinie swoich znajomych. Czy przekonuje ich dana argumentacja, czy wolą krótko, dosadnie, a czasem wulgarnie. Zawsze lepszy taki ferment, niż ciągła zgodność i czytanie osób, z którymi tylko się zgadzamy. Które mają dokładnie takie samo zdanie, jak my.  To na dłuższą metę rozleniwia i sprawia, że żyjemy w ciepłej bańce, która ogranicza nam horyzonty.

A przecież potęga obrazu z Lisą Gherardini, sportretowaną przez Leonarda da Vinci, polega na tym, że przez wieki rozprawialiśmy o tym, czy Mona Lisa się uśmiecha, a jeśli tak, to do kogo.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA