"Rodzie smoka", nie tak zabija się bohaterów. Serial zmienił na gorsze dwie ważne sceny
"Ród smoka" w porównaniu do nadawanego w tym samym czasie "Władcy Pierścieni" jest wyjątkowo wierną adaptacją materiału źródłowego. Nie oznacza to jednak, że na przestrzeni pięciu dotychczasowych odcinków nie zaszło sporo zmian względem cyklu "Ogień i krew". Dwie z nich wywołały szczególny pomruk niezadowolenia w fandomie, a poszło o okoliczności śmierci lady Rhea'y Royce i ser Joffreya Lonmoutha.
Dołącz do Disney+ z tego linku i zacznij oglądać głośne filmy i seriale.
W miniony poniedziałek "Ród smoka" doszedł do półmetka i końca pierwszego etapu opowieści o Tańcu Smoków. Od przyszłego odcinka prequel "Gry o tron" powiększy się o pokaźne grono nowych postaci i aktorów. Zanim jednak przeniesiemy się o kilka lat naprzód i na własne oczy zobaczymy finał rządów Viserysa I, warto co nieco pomówić o 5. odcinku. Fandom "Rodu smoka" w większości docenia i chwali najnowszy epizod, ale jego niektórzy członkowie mimochodem narzekają na zmiany wprowadzone tym razem przez scenarzystów.
Kością niezgody okazały się okoliczności śmierci dwóch dopiero co przedstawionych, ale fabularnie istotnych postaci. Jedną z nich była lady Rhea Royce - wzgardzona żona Daemona Targaryena - a drugą ser Joffrey Lonmouth, czyli "nie tak tajemny" kochanek Laenora Velaryona. W książce "Ogień i krew" obie postaci również spotyka wyjątkowo przykry koniec, ale zasadniczo inny niż ten z serialu. Co dokładnie zmieniono?
Ród smoka zabił homoseksualnego bohatera w sposób, który budzi wątpliwości.
Uwaga! Od tego miejsca znajdziecie spoilery dotyczące "Rodu smoka" oraz 1. tomu "Ognia i krwi".
Najnowszy odcinek najpierw klarownie pokazuje, że osobą odpowiedzialną za śmierć lady Royce jest Daemon Targaryen. Do morderstwa dochodzi w ramach sekwencji otwierającej "Oświetlamy drogę". Na następną śmierć przyszło nam poczekać zaś do (przed)weselnego przyjęcia zorganizowanego na cześć Rhaenyry Targaryen i Laenora Velaryona. Pewny swojej pozycji i sprytu ser Lonmouth prowokuje ser Cristona Cole'a z Gwardii Królewskiej, a ten w przypływie wściekłości zabija go w wyjątkowo brutalny sposób. Brzmi całkiem prosto, prawda? Rzecz w tym, że okoliczności obu śmierci w książce George'a R.R. Martina są inne.
Po pierwsze, nigdzie nie pada tam oskarżenie, że Daemon Targaryen mógł zabić swoją małżonkę. W teorii było mu to na rękę, ale w chwili śmiertelnego wypadku lady Royce znajdował się na Stopniach, które wciąż musiał bronić przed siłami Triarchii. Książę na wieść o śmiertelnym stanie Rhea'y (w książce po rozbiciu czaszki dogorywała jeszcze przez dziewięć kolejnych dni) natychmiast poleciał do Doliny, by zagarnąć jej dobra. Jego roszczenie nie zostało jednak przyjęte i musiał odejść z niczym. Co notabene, przyczyniło się prawdopodobnie do skierowania przez niego wzroku w stronę Laeny Velaryon. Jego pozycja na dworze stawała się coraz gorsza i desperacko potrzebował wsparcia któregoś z potężnych rodów.
Co do tożsamości zabójcy ser Lonmoutha nie ma podobnych wątpliwości, ale w "Ogniu i krwi" Criston Cole nie zabija go gołymi rękami na weselnym przyjęciu. Zamiast tego obaj spotykają się na ubitej ziemi w ramach jednego z turniejów na cześć świeżo zaślubionych Rhaenyry i Laenora. Będący faworytem starć lord dowódca nie otrzymał od żadnego z nich symbolu łaski, więc zwrócił się o niego do królowej Alicent. Nosił jej znak w trakcie każdego z wygranych pojedynków, a największy gniew skierował przeciwko Joffreyowi Lonmouthowi. Zasypał chłopaka gradem ciosów morgensternem, a jeden z nich roztrzaskał hełm rycerza, który padł nieprzytomny. Nigdy więcej się nie obudził.
Dlaczego śmierć Joffreya Lonmoutha budzi sprzeciw części fandomu?
Problemem dla większości komentujących (m.in. na portalu Reddit) jest wiarygodność całej sytuacji. Śmierć w ramach turnieju zdarzała się w świecie "Pieśni lodu i ognia" na porządku dziennym. Łatwo było zamaskować w ten sposób mordercze intencje, bo koniec końców cała sytuacja niejako wpisywała się w ryzyko zawodowe. Król Viserys nie był zadowolony ze śmierci Joffreya Lonmoutha, bo rzuciła cień na radosną uroczystość, ale nie bardzo mógł cokolwiek zrobić (a królowa Alicent też szybko go ugłaskała).
Zabicie rycerza gołymi rękami, w trakcie przyjęcia i na oczach dziesiątków przedstawicieli Wielkich Rodów nie jest porównywalną sytuacją. Naprawdę trudno wyobrazić sobie racjonalną i skuteczną obronę Cole'a w serialu. Wielu fanów ma więc pretensje o tę zmianę do HBO i uważa, że stacja chciała mieć po prostu kolejne krwawe wesele, dlatego przerobiła okoliczności śmierci faworyta Laenora Velaryona.
Inni sugerują z kolei, że nakręcenie kolejnej sceny turniejowej wiązało by się z olbrzymimi kosztami i dlatego z niej zrezygnowano. Osobiście nie bardzo kupuję jednak ten argument. Skoro "Ród smoka" miał już odpowiednią scenografię, kostiumy i gotowe efekty specjalne, to przerobienie ich w delikatny sposób, by pasowały do nowej sytuacji nie wydaje się przesadnie trudne czy kosztowne.
Czy "Ród smoka" przedstawił homofobiczny obraz zdarzeń?
Obrońcy wprowadzonych przez showrunnerów zmian tłumaczą, że Joffrey Lonmouth był widziany w trakcie bójki z nożem w ręki, co stanowi łatwe do sprzedania oficjalne wyjaśnienie zachowania Cole'a. Wystarczy bowiem, iż królewski gwardzista powie "Zazdrosny kochanek Velaryona chciał rzucić się z nożem na księżniczkę" i sprawa załatwiona. Nie do końca to kupuję, bo w realistycznym świecie tego typu obrona szybko zostałaby poddana w wątpliwość, a Velaryonowie wciąż nalegali by na surowe ukaranie rycerza. Protekcja ze strony królowej Alicent miałaby swoją siłę, lecz zdecydowanie trudniej byłoby przekonać do takiego obrotu zdarzeń Viserysa. Ani król, ani Lyonel Stron nie są przecież głupcami.
Do oceny całej sytuacji z naszego, współczesnego punktu widzenia dochodzi zresztą jeszcze jeden element, na który zwrócił uwagę dziennikarz portalu Winter Is Coming. Zdaniem Dana Selcke'ego taki sposób przedstawienia śmierci Lonmoutha ma za zadanie tylko szokować i jest w niebezpieczny sposób bliski realnym zbrodniom przeciwko osobom homoseksualnym w realnym świecie. Tak naprawdę nie dano nam nawet poznać tego bohatera, nie wiemy prawie nic o jego motywacjach i charakterze, oprócz tego, że jest gejem. Co temu akurat autorowi przypomniało istniejący w popkulturze (i wyjątkowo zużyty) trop pt. "Bury Your Gays". Polega on na tym, że homoseksualne postaci są przedstawiane widzom tylko po to, by łatwo się było ich później pozbyć w zastępstwie "trudniejszych" do zabicia bohaterów hetero.
Z takim punktem widzenia można się oczywiście zgadzać bądź nie. Nie ulega natomiast wątpliwości, że los ser Lonmoutha wywołał sporo kontrowersji. Reakcje nie są może szczególnie głośne (trudno by były, skoro de facto nawet nie mogliśmy go dobrze poznać), ale wystarczająco powszechne, by HBO zwróciło na nie uwagę. W porównaniu do nich, ferment wokół śmierci lady Royce wydaje się o niebo mniej poważny. Fani narzekają bowiem na to, że 5. odcinek był po prostu zbyt dosłowny w swoim przedstawieniu sytuacji między Daemonem i jego małżonką. Cóż, gdyby fandom "Rodu smoka" miał tylko takie problemy, to dyskusje o serialu byłyby zdecydowanie mniej kontrowersyjne.
Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.