"Rój" to film bolesny i ciężki, a jednocześnie wciągający i satysfakcjonujący. Debiutujący w pełnym metrażu Bartek Bala pokazuje nam bowiem piękne marzenie, które zgniata nieprzyjazna rzeczywistość. Poczucie izolacji, tragizm próby zjednoczenia się z przyrodą i uwięzienie w ciasnocie niskich, ludzkich emocji - to na was czeka w trakcie 100-minutowego seansu.
OCENA
"Rój" rozpoczyna się od swego rodzaju inwokacji, planszy z apelem drona do ludzi, żeby poskromili w sobie pragnienie wolności. Bo to właśnie o wolności traktuje film. Przenosimy się na bezludną wyspę, na której już od 10 lat mieszka pewna rodzina - matka (Roma Gąsiorowska), ojciec (Eryk Lubos) oraz córka (Antonina Litwiniak) i syn (Adam Wojciechowski) w wieku nastoletnim. Każdy dzień zaczynają, wymieniając ideały pokroju miłości i równości oraz co się z nimi wiąże. Szybko jednak przekonamy się, że to tylko pustosłowie.
Rodzina uciekła na bezludną wyspę, aby odciąć się od cywilizacji i połączyć z naturą. Jedzą tylko to, co sami zbiorą, złowią lub upolują. Zapasy na nadchodzącą zimę mogą jednak okazać się niewystarczające, a jakby tego było mało, konflikt między ojcem i synem nabiera na sile. Nakręca się spirala żalów i wzajemnych oskarżeń, bo ten pierwszy wykazuje się autorytarnymi zapędami i boi się utracić kontrolę nad resztą. Z tego względu "Rój" okazuje się filmem survivalowym nasączonym pesymizmem "Władcy much".
Czytaj także: Nikt nie chce oglądać polskich filmów w kinach. Chyba rozumiem, skąd wziął się ten kryzys
Rój - recenzja nowego filmu z Erykiem Lubosem
Bala nie ma dla widzów litości. Jego film jest brutalny i surowy. Sielskie pejzaże kontrastują z przemocową codziennością bohaterów, dla których każdy dzień okazuje się walką o przetrwanie. Ojciec z uporem maniaka trzyma się swojego pięknego snu o wolności, podczas gdy ciężarna matka obawia się o życie swojego nienarodzonego jeszcze dziecka. Marzy o opiece lekarskiej, dlatego próbuje nakłonić resztę rodziny na powrót do cywilizacji. "Jak jest wam zimno, jednym pstryknięciem możecie sprawić, żeby zrobiło się ciepło" - zachwala w jednej scenie życie w zaludnionych miastach. Dla niej to właśnie jest wolność, a nie ubijanie kijem lisów, atakujących kurnik.
Dla każdego bohatera wolność przybiera w "Roju" inną formę, a oni za wszelką cenę dążą do swoich ideałów. Okazują się one jednak albo niemożliwe do osiągnięcia, albo trzeba za nie zapłacić wysoką cenę. Wolność w każdej wersji okazuje się mrzonką, bo mamy do czynienia z filmem, którego celem jest przytłoczenie widza, zdołowanie go. Dlatego Bala ciągle zagęszcza akcję, nie pozostawiając nam przestrzeni na oddech.
Do jednej bramki z reżyserem grają aktorzy. Ich uśmiechy, chociaż uśmiechają się rzadko, nigdy nie są szczere. Zawsze coś się za nimi kryje. Jak nie wyrażają nadziei, to stają się formą wyrazu dominacji. Świetny jest Eryk Lubos, na którego twarzy malują się troski o przyszłość, zbywane zaciętością i determinacją. Roma Gąsiorowska oddaje natomiast ciągły niepokój i niepewność swej postaci. To troskliwa matka i kochanka, stająca się ofiarą otaczających ją mężczyzn. Kreacje dzieci również zasługują na pochwałę, bo Antonina Litwiniak wpuszcza do świata przedstawionego dziecięcą niewinność i naiwność. Adam Wojciechowski jako syn próbuje naśladować ojca, a jednocześnie targają nim nastoletnie namiętności. To co niewypowiedziane, pokazuje drobnymi gestami i subtelną mimiką.
W "Roju" wszystko ma znaczenie. Daje się czytać w kategoriach nienachalnej symboliki i dosadnych odniesień. Cienka jest jednak granica między metaforą a bełkotem. Nie dość, że Bala sprawnie na niej balansuje, to jeszcze wywija piruety. Z tego względu jego film jest poetycki i dosłowny jednocześnie. Dla przeciętnych zjadaczy popcornu okaże się niestrawny, ale dla innych będzie ciekawym wyzwaniem intelektualnym.
Film "Rój" obejrzycie na dedykowanej platformie.