REKLAMA

„Rojst '97” zdał egzamin dojrzałości. To serial, koło którego nie można przejść obojętnie

Choć miałem pewne obawy, okazało się, że „Rojst 97" od serwisu Netflix jest nie tylko udaną kontynuacją, ale też razem z pierwszym sezonem opowiada bardzo spójną, choć smutną historię.

rojst 97 czy warto
REKLAMA

Uwaga, lekkie spoilery z serialu „Rojst 97”

REKLAMA

Oglądasz serial „Rojst 97” od Netfliksa. Widzisz powódź, zniszczenia, biedę. Potem trochę więcej dobrych obrazów, bo oto Piotr Zarzycki, wcześniej dziennikarz, a teraz redaktor naczelny gazety wprowadza się do domu na świeżo postawionym osiedlu. Jesteśmy tam jednak tylko przez chwilę, bo zaraz wracamy do oglądania mniej przyjemnych widoków.

Pierwszy sezon „Rojsta” pokazywał nam anonimowe, niewielkie miasto gdzieś na zachodzie Polski. Miasto, o którego beznadziei i szarzyźnie wiedzieli nawet jego mieszkańcy. W tej historii była jednak niedopowiedziana nadzieja. Wydawało się, że wszystko to zniknie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko skończy się komunizm, tak kojarzony z szarzyzną codzienności.

Niestety na takie zmiany trzeba czekać latami.

Polski dyskurs po 1989 roku był zdominowany przez optymizm, że gdy komuna upadła, gdy jesteśmy samorządni, to od tej pory wszystko już będzie dobrze i droga do krainy mlekiem i złotówkami płynącej już stoi otworem. W wyobrażeniach wielu, zwłaszcza tych, co nie pamiętają zbyt dobrze burzliwych lat 90., to co działo się przed nimi, jawi się w szarych barwach, ale już po przełomie - Polska zmieniła się, nabrała kolorów. A to nie było i – przede wszystkim – nie jest tak.

Akcja drugiego sezonu „Rojsta” rozgrywa się kilkanaście lat po tym, co oglądaliśmy w pierwszym. I rzeczywiście, to już inne miasteczko, o innych aspiracjach, marzeniach. Ba! Dopiero w tym sezonie, w tej Polsce po 89 roku są ludzie na tyle odważni by marzyć. Ale to miasteczko ciągle nie jest idealnym miejsce do życia, prawda? I nie chodzi tylko o powódź.

„Rojst 97” świetnie wykorzystał to, że akcja rozgrywa się w tak różnych czasach.

REKLAMA

Daje mu to możliwość pokazania, że transformacja ustrojowa jest procesem i że ta konkretna, polska droga, wcale nie była tak optymistyczna, jak może się wydawać. Podoba mi się, że nie ma tu taniego moralizatorstwa, są za to obrazy i to takie, które zostaną z nami na dłużej. Jak na przykład sytuacja w policji, gdy jeden z bohaterów łamie swoje zasady, aby dostać kilka stów, bo, jak można się domyślić, jego wynagrodzenie nie należy do najwyższych.

Czytaj także: Andrzej Seweryn o serialu „Rojst 97": „To są naprawdę lata 90!"

Podobnie rzecz ma się prokuratorem, który w poprzednim sezonie okazał się być zdecydowanie czarnym charakterem i… nie spotkała go za to żadna kara, a nawet więcej - świetnie poradził sobie w nowej Polsce. To samo zresztą możemy powiedzieć o dawnym partyjnym działaczu (granym przez Piotra Fronczewskiego) i jednocześnie właścicielu domu publicznego. Można powiedzieć, że w „Rojście” zmieniły się dekoracje, ale esencja przedstawienia pozostała taka sama.

Sam serial oczywiście można oceniać różnie. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to opowieść bardzo dojrzała, bo przygląda się nie tylko swoim bohaterom, ale też Polsce, pokazuje jej słabsze strony i mroczniejsze oblicza, o których do tej pory popkultura nie mówiła tak chętnie i tak dosadnie.

Choć woda wypłukuje spod ziemi problemy związane z wojenną i powojenną rzeczywistością, to jednocześnie wydobywa na wierzch problemy znacznie, znacznie świeższe. Dopiero żywioł sprawia, że udaje się choćby obmyć, bo o oczyszczeniu nie ma mowy, ze zła, które żyje w miasteczku. Mam szczerą nadzieję, że zobaczymy kolejny sezon, który da nam jeszcze więcej tego samego – bo w przypadku „Rojsta” nie będzie w tym nic złego.

Serial „Rojst 97" (a także jego poprzedni sezon) obejrzycie w serwisie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA