Andrzej Seweryn, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, wcielił się w serialu „Rojst 97" od serwisu Netflix w Witolda Wanycza, złamanego dziennikarza, którego przeszłość owiana jest tajemnicą.
Andrzej Seweryn – rozmawiamy z serialowym Wanyczem z nowego sezonu serialu „Rojst" od Netfliksa
Pana bohater mówi w serialu, że starość jest wtedy, gdy pamięta się więcej, niż się jeszcze przeżyje. W ustach Wanycza to oczywiście żart, ale ujmuje on to, co jest, jak mi się zdaje, najważniejsze w serialu „Rojst’97” i w życiu tego bohatera. Kto jest Panu bliższy, patrzący w przyszłość Zarzycki grany przez Dawida Ogrodnika czy pogrążony w pamięci Wanycz?
Bardzo raduje mnie pana pytanie. Myślę, że definiowanie życia ułatwia nam je, stąd taka potrzeba u każdego z nas, aby zdefiniować dany moment - to po pierwsze. Po drugie, ta definicja uzmysławia mi ponownie, w jakim wieku jestem. I po trzecie: dla mnie przeszłość nie istnieje. „Przeszłość to dziś tylko cokolwiek dalej” – mówił Norwid. Myślę, że Fra Angelico, śpiewy gregoriańskie, Ibsen są moimi starszymi braćmi. Jestem nikim przy nich, ale nie traktuję tego jako odległej czy niedotyczącej mnie przeszłości. Wprost przeciwnie – myślę, że Rubens, że Rembrandt czy nawet Michael Jackson i Miles Davis są we mnie, tworzyli mnie.
To pytanie o przeszłość i pamięć jest pasjonujące. To zagadnienie zajmuje mnie od wielu lat, można powiedzieć, że od czasu mojego powrotu do Polski. Czy to, czego nie pamiętam, istnieje? Czy pamięć tylko stwarza przeszłość, czy ona gdzieś istnieje obiektywnie, czy gdyby nie była zapisana, to by istniała, czy nie istniała? To wydaje się teoretycznym rozważaniem, ale moim zdaniem to jest głęboka prawda o nas. Tak się zdarzyło, że miałem szansę pracy nad pamięcią, dokopywania się do mojej przeszłości, kiedy pracowałem nad książką o mojej skromnej osobie, która ukazała się kilka lat temu. To było wspaniałe, kiedy autorzy pomogli mi wydobyć z mgły coś, czego już naprawdę nie pamiętałem.
Jeśli zaś chodzi o Wanycza, to to, co pamięta, jest czyste jak diament, jak perła. On doskonale pamięta ten okres swojego życia, który warunkuje go do dzisiaj, do dzisiaj jest jego wyrzutem sumienia. Być może zapomniał fakty sprzed 20, 30 lat, ale nie tamte z okresu powojennego. To właśnie wtedy kształtowała się jego świadomość i kształtował się takim, jaki jest do dzisiaj.
Zostańmy chwilę przy tej pamięci. Gdy jest pan na planie w filmach i serialach, które opowiadają o nieodległej przeszłości, czy też do umownego czasu, który niejako tworzy serial, to wraca Pan pamięcią do tamtych czasów?
To nie jest umowny czas! To są naprawdę lata 90., a konkretnie 1997 rok. Ja nie potrzebuję w jakiś szczególny sposób wracać do tego okresu, aby być w nim obecnym, bo w tym pomagają mi rekwizyty, charakteryzacja, ubranie, dekoracja, sposób dialogowania i akcja samego serialu.
Ja te lata, które pokazuje serial, spędziłem we Francji, więc ktoś może mi powiedzieć: „nie wiesz, nie znałeś tej Polski”, ale ja byłem tutaj poprzez wizyty w Polsce, byłem zorientowany, co się dzieje w kraju dzięki kontaktom z przyjaciółmi czy obrazom, które docierały do mnie – zdjęciom, nagraniom. Oczywiście to nie to samo, co osobiste, bezpośrednie przeżycie tych lat w Polsce. Zdaję sobie z tego sprawę. Mam inne doświadczenia. Równie intensywne.
Kilka lat temu widziałem Pana na deskach teatru Słowackiego, gdy grał pan fenomenalny monodram „Wyobraźcie sobie… William Szekspir”. W porównaniu do tego, co oferuje nam film i telewizja, wizualna warstwa tego występu była minimalistyczna: był pan, kilka rekwizytów i Szekspir. No a na scenie działa się magia – jak pan myśli, czy teatr jest zagrożony przez trochę prostsze, ale też łatwiej dostępne formy rozrywki? Czy telewizja i kino kiedyś zabiorą nam teatr?
Nikt nie zniszczy teatru. Teatr jest miejscem bezpośredniego kontaktu między ludźmi, między aktorem i widzem, a tego człowiek zawsze będzie potrzebował. Ludzkość stworzyła wiele arcyważnych tekstów dramatycznych poczynając od Greków, poprzez Teatr rzymski, średniowieczny, Złoty wiek hiszpański, Moliera, Racine’a, Corneille’a i tak dalej. I to są źródła wiedzy o człowieku, niezwykłe i niezwykle atrakcyjne historie, do których zawsze będziemy wracali. Współczesna dramaturgia światowa daje nam również niezwykle ważne i piękne owoce. Wczoraj rozmawiałem o twórczości Davida Mameta, którego sztuki znam i żałuję, że gramy je w Polsce tak rzadko. Albo Hofmannsthal, jego dramatów nie gramy prawie w ogóle, a powinniśmy. Czy w Polsce jest obecny Złoty wiek hiszpański, ten katolicki niezwykle głęboki teatr? A my gramy… to, co gramy.
Wracając do pana pytania – teatr wykorzystuje często te środki techniczne, wideo na przykład pojawia się na jego deskach. Pojawiają się mikrofony, które wywołują we mnie zdumienie, gdy widzę je na przykład przy twarzy Hamleta. Wierzę w teatr, bo człowiek będzie miał zawsze potrzebę dialogu z innym człowiekiem. W mojej opinii Teatr jest ważnym miejscem takiego dialogu.
Chciałem Pana zapytać jeszcze o kwestię, która ostatnio pojawia się mimochodem okazji opłaty reprograficznej. Osoby krytykujące świat sztuki, a więc i teatr, sugerują, że ta bywa za trudna i bez przygotowania, czy bez posiadania odpowiedniej erudycji pozostaje niezrozumiała.
Nie śledzę tak jak pan tej dyskusji, ale to, co słyszę, jest smutne. Oznacza to bowiem, że powinniśmy postawić sobie za cel najniższy poziom intelektualny naszej pracy, refleksji nad światem, a także widza. Kto nam daje takie prawo. To śmierć prawdziwej sztuki. To jest straszny pogląd. Jeżeli ktokolwiek mówi, że teatr jest za trudny, niezrozumiały to znaczy, że nie chodził do teatru.
My gramy obecnie Teatrze Polskim Norwida, mówimy ze sceny jego teksty, które, ma się wrażenie, powstały rok temu i ludzie rozumieją te teksty, bo aktorzy naszego teatru je rozumieją - podają je w ten sposób, jakby rozmawiali ze swoimi rodakami, ponieważ mają potrzebę tego dialogu. My, ludzie teatru, mamy też potrzebę rozmowy z wami, widzami.
Czy jest jakiś twórca teatralny, filmowy, z którym nie miał pan okazji jeszcze zagrać, albo rolą, w którą jeszcze się pan nie wcielił, a bardzo chciałby pan to zrobić?
Chciałbym zagrać rolę, w której nikt by mnie nie rozpoznał. To jest takie młodzieńcze pragnienie. Jest jedna osoba, której chciałbym podawać płaszcz, albo w jego apartamencie wycierać stół czy podłogę. To jest Anthony Hopkins. Cóż, marzenie z gatunku tych, które nigdy się nie spełnią, ale trzeba marzyć.