REKLAMA

Serial o gangsterach jeszcze nigdy był tak nudny, dzięki 50 Centowi. "Power" – recenzja sPlay

Pranie brudnych pieniędzy, lachony, hajs, blichtr, gangsterka, czyli to tygryski lubią najbardziej? HBO ze swoją "Rodziną Soprano" pokazało, że tak. Lubimy antybohaterów, gangsterów, ciemne interesy, walający się wszędzie szmal, przemoc i wulgaryzmy. Jak więc możliwe, że "Power" (serial o wyżej wymienionych rzeczach) może być tak nudny? Pytać należy 50 Centowi, on zna odpowiedź na to pytanie.

Serial o gangsterach jeszcze nigdy był tak nudny, dzięki 50 Centowi. „Power” – recenzja sPlay
REKLAMA

Napisałem, że lubimy antybohaterów, ale prawda jest taka, że… my ich kochamy! Kolejny badass z podwójnym życiem? Za dnia normalny facet, a nocą skurczybyk, psychopata, gangster, morderca? Tak, prosimy o więcej. Ten schemat się sprawdza i ludzie go kochają, ale trzeba spełnić jeden warunek. Odseparowane od siebie osobowości (albo dwa światy) jednego bohatera, muszą być sprzeczne, a któraś z nich musi brać górę nad to drugą – wtedy postać staje się interesująca.

REKLAMA
serial power

Batmana znamy i lubimy, mimo że to bohater komiksów, który żadnej prawdziwej mocy nie ma (poza bogactwem), stał się ikoną superbohaterstwa i wielu woli go od harcerzykowatego Supermana. I nie ma co się temu dziwić. Tony’ego Soprano widzowie także uwielbiali, Raya Donovana (nowego telewizyjnego badassa) i Waltera White’a (a raczej Heisenberga) również. Ci panowie mają cojones, ale także mroczne alter ego, które tak bardzo podoba się widzom. Ciemna strona zawsze będzie ciekawsza, a Darth Vader zawsze będzie lepszy od Luke’a Skywalkera (sorry Obi-Wan).

Niestety "Power" nie ma takiego bohatera. Widz śledzi poczynania „gangstera” Jamesa St. Patricka vel. Ghost (Omari Hardwick), który jest rozdzielony między światem kryminalnym, a dążeniem do spokoju. Problem w tym, że to rozdarcie Ghosta jest… nudne jak flaki z olejem. Gangster prowadzi ciemne interesy, ale ukrywa je pod przykrywką w postaci klubu nocnego (Truth). Stara się być typem spod ciemnej gwiazdy, ale ciężko wierzyć w tę kreację. Omari Hardwick może i ma wygląd badassa (wielkie mięśnie i spojrzenie mordercy), ale jego aktorzenie świadczy o czymś wprost przeciwnym – idealne byłoby w tym miejscu użycie porównania do kobiecych narządów płciowych.

power recenzja

James ma niespokojną przeszłość (która prawdopodobnie zaczęła się wraz z utratą miłości życia), jako młody diler/gangster wyrobił sobie renomę, wzbogacił się, otworzył klub nocny, posiada lecąca na hajs żonę i miłe dzieciaki. No fajnie, wszystko się tak ładnie układa, nuda. Niby pojawia się wątek, tajemniczej, konkurencyjnej grupy, która zagraża interesom Ghoste’a i klapsy w pupę od szefa (niejakiego Lobosa, który trzęsie miastem), ale tak naprawdę nie czuć żadnego zagrożenia. A jedyny wątek, który może przykuwać uwagę, to pojawienie się w klubie Jamesa jego starej miłości sprzed 18 lat. Serial dzięki temu skręca trochę w stronę romansidła, ale winą za to obarczam Courtney Kemp Agboh, scenarzystki, współautorki „The Good Wife”.

power 50 cent
REKLAMA

Z drugiej strony "Power" mógł oferować naprawdę sporo. Świetna muzyka hip-hopowa, blichtr, trochę nagości, ładne widoczki, nocne życie. To wszystko mogłoby się ze sobą kleić, tylko główny bohater był choć trochę interesujący, a fabuła ciut mniej przewidywalna. No dobrze, dużo mniej przewidywalna, bo póki co, nic w "Power" nie jest tajemnicą. Nawet (przepraszam za ten mało znaczący spojler) zadurzenie szofera w żonie Ghoste’a.

Nie przekreślam jednak tego serialu kompletnie. Podkręcone tempo i nadanie charaktery głównego (anty)bohaterowi pomogłyby z pewnością i na to też liczę. W końcu na razie wyszedł dopiero pierwszy, pilotowy odcinek, wszystko się może jeszcze zmienić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA