Już od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem przeczytania jakiejś książki Stanisława Lema. Brak czasu i obowiązki uniemożliwiły mi to, lecz teraz, w wolnej chwili, nadrabiam zaległości.
Nie wyobrażam sobie, by ktoś chociaż nie słyszał o tym pisarzu. Nawet za granicami naszego państwa jest znany - jego dzieła, bo tak śmiało można o nich mówić, zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków, a to już daje do myślenia. Wstyd się przyznać, ale do tej pory znałem go jedynie z "Bajek robotów", które dawno temu omawiałem w podstawówce. Wygrała we mnie jednak chęć odkrycia czegoś nowego, co zatrzymałoby mnie na dłużej. Już na wstępie powiem - opłaciło się.
Dlaczego mój wybór padł na "Śledztwo"? Czysty przypadek. Najzwyczajniej w świecie tą książkę jako pierwszą dała mi bibliotekarka (dostałem też "Solaris", ale to odłożyłem na później). Pierwszych kilkadziesiąt stron utwierdziło mnie w przekonaniu, że czytam zwykły kryminał. Jest policja, są przestępstwa, są dowody - ale sprawcy nie udaje się złapać. Całą akcję śledzimy równolegle z głównym bohaterem, Gregorym. Pracuje w Scotland Yardzie i pełni funkcję porucznika. Dosyć nieoczekiwanie dostaje ciekawą i trudną sprawę do wyjaśnienia. Z okolicznych kostnic zaczynają znikać zwłoki ludzi. Sztab ludzi trudzi się, by wszystkie części zagadki poukładać w logiczny ciąg wydarzeń. Główny Inspektor, doktor Sciss, doktor Sorensen, Farquart i nasz Gregory zasypują nas mnóstwem dowodów, teorii, wyliczeń. Ciągle brakuje tego kluczowego elementu, dającego pełen obraz na wyjaśniane zdarzenia. Pojawia się jednocześnie dużo pytań, na które odpowiedzi nie znamy, na dodatek nowe dowody mają się nijak do wcześniejszych ustaleń. Sprawcy jak nie było, tak nie ma, a grono potencjalnych zbrodniarzy szybko topnieje.
Nie dopuszczałem do siebie myśli, że taki człowiek mógł napisać "tylko" dobrą książkę. Owszem, czytało się bardzo przyjemnie, a fabuła bardzo mnie zainteresowała tematyką. Poczucie powtarzalności utartych schematów lekko zbiło mnie z tropu, mimo to czytałem dalej, a nuż coś mnie zaskoczy. Cierpliwość zaowocowała, a opinia o autorze ponownie powróciła do wysokich stanów. To co na początku wydawało się zwykłym kryminałem napisanym przystępnym językiem, z każdą stroną zmienia się w filozoficzne przemyślenie na temat łamania, potencjalnie niezaprzeczalnych praw i zasad rządzących naszą rzeczywistością. Wyobraźmy sobie, że nie ma przyczyny, a skutek jest. Nie ma sprawcy, a ciała skradziono...
Fakt ten nie daje o sobie zapomnieć głównemu bohaterowi, Gregory z tego powodu cały czas toczy ze sobą wewnętrzną walkę. Z jednej strony jest maksymalnie logiczny. Pracując w Scotland Yardzie nauczył się wszelkich reguł postępowania w takich przypadkach i wraz z kolegami ze służby zbiera wszystkie dowody. Próbuje je analizować, wymyśla różne motywy działania i odtwarza przebiegi wydarzeń. Doktor Sciss posuwa się nawet do przewidzenia kolejnych przestępstw drogą matematyczną. Z drugiej strony, nic nie wskazuje na zrobienie postępów w śledztwie, stanęło ono w martwym punkcie. Gregory nie wie komu wierzyć, a jego światopogląd się załamuje. Nie chce uwierzyć, że taka sytuacja mogła nastąpić. Cała ta atmosfera tajemnicy genialnie wpływa na klimat. Trudno przewidzieć co się zaraz stanie. Pada cała masa pytań - w treści nie znajdziemy żadnych odpowiedzi. Co najwyżej - podpowiedzi. Lem nie pokazuje rozwiązania w czytelny sposób, lecz chce, by czytelnik sam wyciągnął odpowiednie wnioski.
Większych zgrzytów nie zauważyłem. Jeśli miałbym szukać na siłę, to mógłbym wspomnieć o występującej (czasem) znacznej przewadze opisów nad dialogami, z tym, że opisy te są tak ciekawe (np. nocne przechadzki bohatera po mieście, czy dziwne dźwięki w pokoju Gregory'ego) że zastępują nam rozmowy prawie całkowicie. I to by było wszystko, co można książce "zarzucić".
Mam poradę dla wszystkich amatorów książek - nie zaczynajcie czytać, jeśli musicie koniecznie coś zrobić. Przy "Śledztwie" sam popadłem w syndrom "jeszcze jednej strony", podczas gdy lekcje z matematyki czekały, a pewien garnek zaczął wydzielać zapach na skutek zbyt długiego podgrzewania. Ta książka autentycznie wciągnęła mnie jak ruchome piaski z filmów o Indiana Jonesie. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie chcą czytać książek. W dobie komputerów i internetu wydają się niektórym zbyt staroświeckie, niemodne (w tym miejscu przekazuję mój podziw na człeka drukującego sobie Playback :). Tymczasem takie książki jak "Śledztwo" dają mi więcej zabawy niż niejedna gra, przy okazji czegoś nauczy, każe się zastanowić. I właśnie z tego powodu każdemu ją polecam.