Podobno „Śniegu już nigdy nie będzie” to najlepszy film Małgorzaty Szumowskiej. Czyżby?
Śmiać się z kogoś, a jednocześnie wykazać się zrozumieniem i empatią nie jest wcale łatwo. Znacznie prościej dać się skusić, poużywać sobie, popaść w skrajność; na polu przesady szyderstwo i satyra sprawdzają się bodaj najlepiej. Małgorzata Szumowska i Michał Englert w filmie „Śniegu już nigdy nie będzie” proponują satyrę być może mniej atrakcyjną w aspekcie rozrywkowym, ale przy okazji bardzo dojrzałą: w ich krytycznym spojrzeniu jest sporo czułości i wyrozumiałości.
Naczekaliśmy się. Nowa produkcja Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta walczyła o Złotego Lwa na Festiwalu Filmowym w Wenecji w ubiegłym roku. „Śniegu już nigdy nie będzie” miało też rywalizować o Oscara. I choć dotychczas film nie został uhonorowany żadną prawdziwie prestiżową nagrodą, to spotkał się przecież z bardzo ciepłym przyjęciem zagranicznych krytyków. Słusznie, jest to bowiem nie tylko najlepszy obraz w dorobku reżyserki, lecz także, tak po prostu, znakomity film oferujący unikatowe (jak na standardy polskiego kina) przeżycia. I wreszcie wchodzi na ekrany rodzimych kin.
Żenia to skromny przybysz z Ukrainy, który ma olbrzymi talent: jest znakomitym masażystą, a przy okazji hipnotyzerem i wdzięcznym słuchaczem; wszyscy go uwielbiają. Ci „wszyscy” to uprzywilejowani, dobrze usytuowani właściciele domów na jednym z podwarszawskich strzeżonych osiedli. Żenia dzień po dniu wstaje z samego rana, wkracza na to osiedle i odwiedza jego mieszkańców, którzy z entuzjazmem korzystają z usług mężczyzny: czarodziejskich dłoni. Przybysz jest postawny, przyjazny, wydaje się też godny zaufania; szybko staje się powiernikiem bolączek trapiących swoich klientów. Zdają się widzieć w nim terapeutę wielowymiarowego, który uwolni od napięcia nie tylko ich ciała, lecz także umysły. Co ciekawe, bohaterowi towarzyszą wydarzenia i okoliczności, które można określić mianem nadprzyrodzonych.