„Solid Gold” to filmowy odpowiednik szemranych parabanków – wiele obiecuje, a nic z tego nie wynika
Jeśli spodziewaliście się prawdziwego wstrząsu w polskiej sferze biznesowo-politycznej po najnowszym filmie Jacka Bromskiego, to srogo się zawiedziecie. „Solid Gold” to ciężkostrawny kolos, który niezgrabnie próbuje poruszać się naprzód, ale tak naprawdę stoi w miejscu.
OCENA
O wiele ciekawsze są kulisy dotyczące wprowadzenia „Solid Gold” do kin i sama afera, na której ten film jest (poniekąd) oparty. W sprawie szczegółów dotyczących Amber Gold zapraszam do wujka Google’a, natomiast tutaj wspomnę pokrótce o „zamieszaniu” dotyczącym obecności „Solid Gold” na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni.
Otóż film Jacka Bromskiego został w ostatniej chwili wycofany z konkursu głównego. Poszło o trwające łącznie prawie 20 minut fragmenty filmu, które, wedle tego co mówił w wywiadach sam reżyser, wadziły producentowi, czyli TVP. Ostatecznie film został nagle przywrócony na festiwal, a TVP rozwiązała umowę producencką.
Czy reżyser został zmuszony do autocenzury filmu? Jeśli tak, to jakie fragmenty poszły „pod nóż”? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy.
Przechodząc jednak do sedna, czyli samego dzieła Jacka Bromskiego, to tu już historia nie jest aż tak pasjonująca. Bohaterką filmu jest Kaja Miller (Marta Nieradkiewicz). Poznajemy ją w dość burzliwym momencie, gdyż „Solid Gold” zaczyna się z wysokiego „C”. Czego tu nie ma! Policyjna akcja na wysokich obrotach, zabójstwo, scena gwałtu (niepotrzebnie rozciągnięta w czasie), strzelaniny, a potem ten prolog zamyka klasyczna scena zmywania z siebie tego „brudu wydarzeń” pod prysznicem.
Potem skaczemy nagle w przyszłość, aż 8 lat do przodu. Kobieta wraca na wybrzeże, gdyż dostaje zadanie w obrębie tajnej komórki CBŚ, która ma na celu rozpracowanie założyciela firmy Solid Gold, Tadeusza Kaweckiego (Andrzej Seweryn ). Wykorzystuje on swoją firmę jako przykrywkę dla szemranych interesów.
Po drodze obserwujemy feerię przewidywalnych zdarzeń i papierowych postaci. Są więc i skorumpowani politycy, niezaradni (delikatnie rzec biorąc) policjanci, w tle pojawiają się też rosyjscy gangsterzy. I pewnie gdy czytacie ten tekst, to możecie odnieść wrażenie, że w „Solid Gold” dzieje się sporo i że jest to rzetelne kino sensacyjne i thriller w jednym.
Niestety, brzmi to dobrze na papierze. Film Bromskiego jest niemiłosiernie długi (prawie 2,5 godziny), ale niewiele się tam dzieje.
Historia w pewnym momencie grzęźnie na mieliznach topornie napisanych dialogów, które mogłyby być o wiele krótsze i konkretne, a niestety takie nie są.
Napięcia właściwie tu nie ma, a przynajmniej ja go nigdzie nie zauważyłem. Akcja wlecze się i przeciąga, a za to finał objawia się nagle, znienacka i zostawia widza z poczuciem pustki, bowiem jest tyleż samo nijaki, co rozczarowujący. W pewnym momencie myślałem, że to nużące tempo znajdzie swoje uzasadnienie w finale, ale jednak tak się nie stało, co tylko potęguje frustrację.
Frustrująca jest także obsada, ale to tylko dlatego, że pomimo jej poziomu (Gajos, Seweryn, Łukaszewicz i inni) aktorzy nie mają tu czego grać.
Ich postaci są płytkie do granic możliwości, są uosobieniem czarno-białych, naiwnie wyrazistych cech (ten diabelsko zły, ta szlachetna).
Marta Nieradkiewicz w roli głównej tego filmu to jedna z największych obsadowych pomyłek dekady. Jest perfekcyjnie nieprzekonująca jako, w domyśle, twarda i stawiająca na swoim policjantka. W jej ustach sztucznie brzmi właściwie każda kwestia, którą wypowiada podczas seansu. Pozytywnie wypadają pojawiający się na chwilę Artur Żmijewski oraz, tu niespodzianka, Piotr Stramowski w roli gangstera.
Cóż jednak z tego, skoro dialogi są po prostu fatalne, montaż nieporadny, chwilami trącący amatorszczyzną. Podobnie jak konstrukcja fabularna i psychologiczna całości obrazu.
Scenariusz skacze po wątkach, praktycznie żadnego nie domyka, bohaterowie potrafią przechodzić nagle diametralne przemiany charakterologiczne, a ich działania często po prostu nie mają sensu. O kiepskiej, rażącej sztucznością inscenizacji (chociażby tylko scen strzelanin) czy przedziwnie „zamglonych” zdjęciach już wspominać więcej nie będę.
„Solid Gold” to jeden wielki filmowy chaos. Nie wiem tylko, czy to wynik „wymuszonego” montażu tej produkcji, czy on od początku taki był. W każdym razie nie ma co gdybać – należy skupić się na tym, co przyjdzie nam obejrzeć. Choć w żadnym razie nie polecam wam wyprawy do kina. No chyba, że lubicie życie na krawędzi.
Ostatecznie „Solid Gold” z Amber Gold łączy tylko budząca skojarzenia nazwa. To film o tym, że światem rządzą układy, pieniądze, korupcja u władzy, a organy ścigania nie są w stanie nad tym wszystkim zapanować. Jakby to był jakiś odkrywczy temat. Nawet jeśli uważamy, że to smutna prawda, to jednak mogła ona zostać pokazana w mniej niechlujny sposób.