REKLAMA

Galaktyczni zbieracze śmieci pozamiatali gatunkowe klisze. Oceniamy „Space Sweepers”

Sung-hee Jo buduje swoją opowieść z gatunkowych powidoków, próbując wycisnąć ze znanych klisz ile tylko się da. W „Space Sweepers” zabiera nas do odległej przyszłości, kiedy to ludzkość stoi u progu zagłady, stawiając fundamenty pod widowiskową opowieść o człowieczeństwie.

space sweepers recenzja opinie netflix
REKLAMA
REKLAMA

Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.

Jest rok 2092. Po globalnej katastrofie ekologicznej ludzkość szuka dla siebie nowego miejsca. Problemem jest jednak to, że szansę na ocalenie ma tylko garstka bogaczy, która może liczyć na znalezienie miejsca najpierw w znajdującym się na orbicie Edenie, a potem na Marsie. Sung-hee Jo ma więc solidne podstawy, aby skomentować podziały społeczne i pokazać prawdziwą wojnę klas w otoczce science fiction. Nie spodziewajcie się jednak czegoś na kształt „Snowpiercera”. Reżyser nie wykazuje się humanistycznym podejściem Joon-ho Bonga. Zamiast tego wybiera drogę kinowej atrakcji, serwując nam zbudowaną na kliszach space operę. Skupia się na losach załogi Zwycięzcy. I nie ma w tym nic złego, bo Tea-ho, Jang, Park i robot Blacha to ekipa, która mogłaby sobie ręce podać ze Strażnikami Galaktyki. Co prawda nie rzucają chwytliwymi one-linerami co pięć minut, ale tak jak Star Lord i jego ekipa w głębokim poważaniu mają zasady fair play i ich główne cele można określić mianem egoistycznych. Wzorem kolegów z Marvela będą też musieli zmienić swoje priorytety.

Na Zwycięzcy się nie przelewa.

Ba, Tea-ho musi chodzić w workach na stopach, nie mając za co kupić porządnych butów. To przykład jeden z wielu. Cała załoga tonie w długach. Chwytają się więc każdej możliwości, żeby cokolwiek zarobić, ale zdobyte pieniądze ledwie starczają na bieżące wydatki i spłatę zaciągniętych kredytów. A przecież każdy ma swoje marzenia, chciałby na coś odłożyć. Stopniowo poznajemy ich coraz lepiej. Na fabularnej osi czasu reżyser rozrzuca kolejne strzępki informacji na temat przeszłości i pragnień całej czwórki. Dzięki temu są to postacie wielowymiarowe. Rozumiemy ich działania, kibicujemy im i razem z nimi przeżywamy wszystkie problemy. Pod tym względem scenariuszowi „Space Sweepers” nie można nic zarzucić. To istny slalom emocjonalny. Skuteczny, chociaż oparty na tanich chwytach. W ręce protagonistów wpada bowiem kilkuletnia dziewczynka. Szybko orientują się jednak, że to android z wmontowaną bombą, którego poszukuje policja. Bohaterowie postanawiają więc zażądać okupu za znalezionego robota, ale w miarę rozwoju akcji przyjdzie im odkryć prawdę o Dorotce i wejść w sam środek wojny między grupą ekologicznych aktywistów a nieuczciwą korporacją.

„Space Sweepers” żeruje na dobrze nam znanych cyberpunkowych lękach. Mamy tu więc żądną władzy firmę, której szef bawi się w boga. W samej postaci Jamesa Sullivana pobrzmiewają natomiast echa obaw transhumanistów. Potęguje to jego demoniczny portret, ale jeśli zgodzić się z Hitchcockiem i uznać, że film jest jedynie tak dobry jak jego czarny charakter, to mamy poważny problem. Antagonista to taki zły do szpiku kości Elon Musk. Marzy o kolonizacji Marsa, ale chce, żeby zamieszkiwali go odpowiedni, czyli wybrani przez niego ludzie. Poza tym pojawia się w kolejnych scenach głównie po to, aby pokazać innym bohaterom jak bardzo są chciwi i źli. Mami ich pieniędzmi, nakłaniając do sprzeniewierzenia się własnemu człowieczeństwu. Jest on aż nad wyraz groteskowy, przez co zamiast wzbudzać współczucie swoim tragizmem lub po prostu niechęć, co najwyżej bawi. W tym wypadku twórcy nazbyt polegają na gatunkowych archetypach i uproszczeniach. Sung-hee Jo zaprzepaszcza tym samym potencjał na ciekawą opowieść o nihilizmie i wejście w najmroczniejsze zakamarki ludzkiego umysłu.

space sweepers recenzja class="wp-image-492541"

No dobrze, ale przecież pierwsza koreańska space opera nie powstała przecież z artystycznymi ambicjami.

REKLAMA

Warto byłoby jednak, żeby „Space Sweepers” dostarczało potężnej dawki gatunkowych uniesień. A tak się niestety nie dzieje. Owszem, w trakcie seansu fani futurystycznej akcji kilka razy będą mieli na czym oko zawiesić. Bójki, strzelaniny i pościgi w przestrzeni kosmicznej, pomimo niskiego budżetu (nieco ponad 21 mln dol.) wyglądają całkiem imponująco. W pewnym momencie zaczynają jednak nużyć swoją powtarzalnością. Utrzymane są ciągle w tym samym, poprawnym stylu. Co więcej, nie ma tu nic, czego byśmy do tej pory nie widzieli. Sung-hee Jo wzorem reżyserów Kina Nowej Przygody kradnie od najlepszych, czyli… reżyserów Kina Nowej Przygody. Jak nieudany i mało oryginalny jest ten recykling uświadomi wam jedna z ostatnich scen, która to bezpośrednio odnosi nas do rajdu na Gwiazdę Śmierci w „Epizodzie IV”. Z lekką dozą ironii dojdziecie wtedy do wniosku, że chociaż w słynnym tureckim rip-offie „Gwiezdnych wojen” mając prawa autorskie w głębokim poważaniu wykorzystano ujęcia ze wspomnianego filmu, to ma on więcej charakteru.

„Space Sweepers” obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA