To media społecznościowe odpowiadają za przesadną krytykę filmu „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”. Tak twierdzi Daisy Ridley
Epizod IX „Star Wars” spotkał się z głównie negatywnym przyjęciem. Część widzów „Skywalker. Odrodzenie” przyjęła finał sagi z zadowoleniem, ale opinie większości fanów i krytyków były bezlitosne. Takie a nie inne reakcje mocno zabolały Daisy Ridley, która zrzuca winę za taki stan rzeczy na... wpływ mediów społecznościowych.
Disney zdecydowanie nie jest ulubioną korporacją fandomu „Star Wars”. Firma jeszcze kilka lat temu cieszyła się dużą popularnością, bo po premierze „Przebudzenia Mocy” nastawionego na odbudowanie nostalgii do marki przyszłość nowej trylogii wydawała się świetlana. Osobiście zdecydowanie nie byłem fanem Epizodu VII, ale trudno było odmówić profesjonalizmu produkcji J.J. Abramsa. Nie brakowało tam mocnych scen, a wielu nowych bohaterów sprawiało intrygujące pierwsze wrażenie. Niestety, im dłużej „Przebudzenie Mocy” trwało, tym bardziej oczywiste stawało się jak bardzo nieoryginalne jest to dzieło.
Konsensus po premierze był jednak taki, że „Gwiezdne wojny” wróciły do korzeni, a w ten sposób również do formy. Dopiero z czasem negatywne opinie zaczęły się przebijać do mainstreamu, a fandom zbliżył się w swojej opinii do narzekań George'a Lucasa, że „Przebudzenie Mocy” nie próbowało niczego nowego na poziomie fabuły czy użytych technologii. Do Daisy Ridley zapewne nie dotarły jednak te późniejsze głosy krytyki.
Dlatego aktorka wcielająca się w rolę Rey porównała negatywne przyjęcie „Skywalker. Odrodzenie” do odczuwanej po Epizodzie VII miłości ze strony fanów.
Ridley wystąpiła w podcaście DragCast, gdzie opowiedziała szerzej o swoich uczuciach względem negatywnie przyjętego zamknięcia trylogii. Według jej własnych słów praca nad trzema filmami w 98 proc. była doświadczeniem niezwykle pozytywnym, wręcz fantastycznym. Styczeń 2020 roku trudno byłoby jednak nazwać równie przyjemnym:
Aktorka podkreśliła przy tym, że praca na planie „Skywalker. Odrodzenie” niezwykle ją cieszyła. A ponieważ obejrzała niedawno dokument „The Skywalker Legacy” dołączony do wydania Blu-ray tego filmu, to wszystkie te pozytywne uczucia znowu do niej powróciły. I to jak najbardziej zrozumiałe. Nie ma wątpliwości, że Daisy Ridley i pozostali członkowie obsady ciężko pracowali nad tym filmem. Filmowa Rey podkreśliła zresztą we wspomnianej rozmowie, że jest dumna ze „Skywalker. Odrodzenie” i nie tweetowała by o tym filmie, gdyby nie była z niego zadowolona. Być może to prawda, choć w dobie współczesnego marketingu wcale nie musi tak być. Mark Hamill nie ukrywał swojego krytycznego stosunku do „Ostatniego Jedi” już na etapie przedpremierowej promocji, ale John Boyega swoje prawdziwe uczucia zdradził dopiero kilkanaście miesięcy później.
Dziwne natomiast, że Daisy Ridley zrzuca winę za negatywny odbiór „Skywalker. Odrodzenie” na kulturę mediów społecznościowych.
Nikt nie podważa faktu, że w przestrzeni internetowej można zauważyć kilka negatywnych trendów. Jednym z nich zdecydowanie jest agresywny i wulgarny hejt, który dotknął też aktorki grające w „Ostatnim Jedi”. Taktyka wrzucania wszystkich krytycznych opinii (merytorycznych bądź nie) do jednego worka, to jednak inny trend współczesnej popkultury. Dla współczesnej kina nie mniej niebezpieczny niż nieuprawnione fanowskie oburzenie.
Fatalne filmy, a takim jest bez najmniejszych wątpliwości „Skywalker. Odrodzenie”, krytykowano bez skrupułów na długo przed wynalezieniem Facebooka czy Twittera. Wśród przeciwników Epizodu IX można było też znaleźć wielu profesjonalnych dziennikarzy, którzy wcale nie identyfikują się z rzekomo toksycznym fandomem. Jak to wytłumaczyć? Czy oni także zostali przeciągnięci na Ciemną Stronę Mocy przez wpływ mediów społecznościowych? Brzmi to co najmniej zabawnie.
Disney i Lucasfilm lubią zrzucać całą winę za niepowodzenie swojej trylogii na fanów nieuznających kobiecych bohaterek i większej różnorodności w obsadzie.
Takie wytłumaczenie ma jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością. Nie dlatego, że w fandomie „Star Wars” nie ma rasistów, seksistów czy ludzi nastawionych negatywnie do każdej zmiany. To na tyle olbrzymia i zróżnicowana grupa, że niestety również takie osoby do niej należą. I należy bezwzględnie walczyć ze kierowanymi przez nich przejawami agresywnego hejtu wobec aktorek czy twórców. Natomiast nie zmienia to faktu, że spośród całej pierwszoplanowej obsady trylogii Disneya to właśnie Daisy Ridley dała najbardziej płaski i drewniany popis aktorstwa.
Występ w takim olbrzymim projekcie filmowych jak którakolwiek z trylogii „Gwiezdnych wojen” to niełatwe zadanie. Nie każdy jest w stanie poradzić sobie z krytyką i często nieuprawnionymi atakami. Jake Lyold, Hayden Christiansen i Ahmed Best to tylko trójka aktorów, którzy przeżywali bardzo ciężkie chwile z powodu nienawiści pseudofanów „Star Wars”. Ale czy ich nieszczęście pozbawia jakąkolwiek krytykę sensu? Wydaje mi się, że nie. Aktorzy muszą się pogodzić z tym, że czasem ich praca nie zyska sobie poklasku. I naprawdę nie z winy Facebooka czy Twittera, ale przede wszystkim jakości filmu i poszczególnych kreacji.