Taco Hemingway powrócił z dwoma singlami - blisko trzy lata od premiery ostatnich dwóch krążków. Wyprodukowane przez Rumaka numery (w tym jeden ze współtworzonym przez Igę Lis klipem) promują nadchodzący album rapera - „1-800-OŚWIECENIE”, który ukaże się 22 września. Na TacoHemingway.Store można już zamawiać preordery - niestety, te nowe, bardzo nierówne kawałki, wcale do tego nie zachęcają.
Moja relacja z twórczością Taco Hemingwaya należy do tych trudnych, wyboistych. Zaczęło się od zachwytów nad bardzo wówczas potrzebnym powiewem świeżości - okej, „Young Hems” mnie nie ruszył, ale powrót do nawijki w języku polskim był dobrą decyzją Szcześniaka. „Trójkąt warszawski” i „Umowa o dzieło” okazały się pewnego rodzaju objawieniem: oto solidny, pełen błyskotliwych obserwacji, sprawnie napisany storytelling; trafne porównania, działające na wyobraźnię i barwne opisy wycieczek po Warszawie, relacje z życia młodych miastowych Polaków. Kolejne numery łączyła nie tylko rozgrywająca się w tle historia; był tam pomysł, było - a jakże - serce. I wcale nie taki wąski target - jasne, zupełnie nieuliczna narracja raczej nie przekonała miłośników bardziej, nazwijmy to, tradycyjnego rapu, ale za to bez większych oporów trafiała choćby do openerowych milenialsów. Nie bez powodu chłop błyskawicznie przedarł się do mainstreamu i zaskarbił sobie sympatię szerokiej publiczności. Myślę, że w pełni na to zasłużył.
Po trzech minialbumach przyszła pora na fantastyczny longplay, koncepcyjny album „Marmur”. O Taco mówiło się już jako o reprezentancie „alternatywnego hip-hopu”. A potem - oczywiście w moim odczuciu, bo wiem, że cała rzesza słuchaczy się ze mną nie zgodzi - było tylko gorzej (choć „Wosk” wciąż jeszcze się broni).
Czytaj także:
Raper odszedł od ciekawych koncepcji, przestał silić się na choć odrobinę oryginalności - od „Szprycera” rozpoczęła się podróż w stronę najbardziej wtórnego, miałkiego mainstreamowego hip-hopu. Styl i flow rzadko kiedy ulegały zmianie; teksty zaskakiwały monotematycznością i, uwaga, żenującymi nawiązaniami czy coraz częstszymi błędami językowymi. Trapowo-popowe aspiracje zaowocowały okropnie niemelodyjnymi, niewpadającymi w ucho (serio, facet najzwyczajniej w świecie nie potrafi skomponować chwytliwej melodii) przyśpiewkami, rzecz jasna podrasowanymi potężną dawką Auto-Tune’a. Zwłaszcza we wspomnianym „Szprycerze” uderzała płytkość: liryczna wartość kolejnych wersów diametralnie różniła się od tego, do czego Szcześniak przyzwyczaił słuchaczy. Zupełnie jakby pisał je ktoś inny.
Później Hemingway zaczął eksperymentować z tekstami z „przekazem” (np. „Jarmark”), jednak te okazały się populistycznymi worami pełnymi sędziwych, wytartych spostrzeżeń (dotyczących przede wszystkim kondycji naszego kraju). I tak to się toczyło, albo błaho, albo w ogóle bez treści - unikalny, budujący własną muzyczną tożsamość artysta stał się kolejnym z całej masy do siebie podobnych. Nie twierdzę, że jest w tym coś złego - jeśli to właśnie czuje, to tak właśnie powinien tworzyć. Osobiście jest mi jednak szkoda: z mojej perspektywy mieliśmy do czynienia z metaforyczną śmiercią odważniejszego, skrupulatnie pracującego nad własnym stylem, pomysłowego i odświeżającego rapera. Taco Hemingway zaliczył zatem jeden z najbardziej spektakularnych regresów w historii polskiego hip-hopu.
Taco Hemingway: Gelato i Makarena Freestyle - opinia o singlach promujących album 1-800-OŚWIECENIE
W latach 2013-2020 Taco Hemingway każdego roku wydawał coś solowego, a zatem 22 września końca dobiegnie najdłuższa przerwa między jego wydawnictwami (nie liczę udziału w grupowych projektach). Niestety, „Gelato” i „Makarena Freestyle” nie zwiastują wielkiego powrotu, a co najwyżej kontynuację monotonnego, tematycznie wyświechtanego i niestroniącego od koszmarnie nudnych przyśpiewek trendu. Te wrażenia dotyczą przede wszystkim pierwszego z kawałków - choć towarzyszy mu naprawdę fajny, pełen easter-eggów klip, całość jest do bólu nudnym, mdłym muzycznie i mizernym tekstowo „letniaczkiem”. Raper przypomniał, że nie ma wyczucia do ciekawych melodii i nie lubi bawić się flow. Co zaś tyczy się warstwy lirycznej... Oto powraca motyw kończących się wakacji; Szcześniak rymuje „gdzie lato” z „gelato” i znów marudzi, że za chwilę znów jesień i zima. Otwarcie pierwszej zwrotki pozostawię bez komentarza:
Ona pisze mi, że tęskni
Gdy wyszedłem do speluny pisać wersy
Byłem pewien, że napiszę płytę w Grecji
Ale ona nosi zbyt obcisłe kiecki
„Makarena Freestyle” jest za to numerem znacznie ciekawszym i całościowo solidniejszym. Ma zupełnie inny vibe, wręcz kontrastujący ze wspomnianym letniaczkiem. Jest znacznie poważniejszy, momentami niemal agresywny; przy okazji bardziej rozbudowany i pełniejszy lirycznie. Jest tu sporo follow-upów, całe mnóstwo nawiązań - m.in. do Edyty Bartoszewicz, sportu czy kultowych gier wideo. Więcej zabawy słowem i subtelności, choć całość ostatecznie sprowadza się do tego, że chłop przez chwilę w siebie wątpił, ale już przestał i znowu jest przekonany o swojej wybitności. I w porządku. Niestety, przyzwoity kawałek w zestawie z najzwyczajniej w świecie mizernym to za mało, by sprawić, że zacznę wyglądać premiery nowego albumu ze zniecierpliwieniem i optymizmem. O zakupie preorderu nie wspominając. Szkoda.