The Director and the Jedi to obowiązkowa pozycja dla każdego fana Gwiezdnych wojen - recenzja
"The Director and the Jedi" zabiera nas w sam środek niesamowitej przygody, jakiej doświadczył reżyser Rian Johnson. Pojawi się on wraz z premierą wydania fizycznego i cyfrowego ósmego epizodu gwiezdnej sagi. W Polsce będzie dostępny już od 23 kwietnia.
OCENA
"The Director and the Jedi" od strony formalnej pozornie nie prezentuje sobą niczego ponad to, co już widzieliśmy, oglądając inne materiały z planów filmowych, które obrazują proces kręcenia wielkich superprodukcji.
Obserwujemy budowę poszczególnych planów filmowych. Przygotowania aktorów do swoich ról, niedługie wywiady z nimi i z członkami ekipy. Przypatrujemy się temu, jak rodziły się pomysły na konkretne sceny i jakie kolejne etapy rozwoju przechodziły, zanim ostatecznie znalazły się w filmie. Obserwujemy też, jak powstawały efekty specjalne, jak powołano do życia filmowe stworzenia, zarówno te w CGI, jak i animatroniczne.
A w samym środku tej całej machiny znajduje się Rian Johnson, reżyser, który czuwa nad tym wszystkim i spina w spójną całość.
"The Director and the Jedi" wyróżnia sposób opowiadania.
Ów dokument ogląda się bardziej jak wciągającą fabułę o everymanie, który dostał trudną i pozornie niemożliwą misję do wykonania. W tym wypadku jest nią wyreżyserowanie "Gwiezdnych wojen". Przejęcie sterów nad uniwersum Star Wars to coś, o czym marzy zapewne większość reżyserów (i nie tylko), jednocześnie obawiając się tego. Trudno o większe logistycznie przedsięwzięcie oraz odpowiedzialność przed całym światem. A jak wiadomo, "Gwiezdne wojny" obejrzą ludzie w najodleglejszych zakątkach globu.
Jesteśmy więc świadkami podróży Riana Johnsona do "odległej galaktyki".
Z jednej strony świat Star Wars jest mu bliski, bo go zna i kocha od dziecka. Ale jest mu też obcy, bo to nie jego twór. Reżyser pojawia się w nim nagle i ma opowiedzieć jedną z ośmiu części sagi. Musi więc znaleźć miejsce dla siebie i zdobyć się na poskromienie tej tytanicznej machiny produkcyjnej.
Johnson nigdy wcześniej nie kręcił wysokobudżetowego widowiska. A "Ostatni Jedi" nie dość, że kosztował 200 mln dolarów, to jeszcze stanowił trudne do ogarnięcia wyobraźnią wyzwanie logistyczne.
Chociaż wiemy, że Rian Johnson poradził sobie więcej niż dobrze, a "Ostatni Jedi" ujrzał światło dzienne i stał się wielkim sukcesem komercyjnym i artystycznym (choć wyjątkowo polaryzuje opinie widzów), to fakt ten wcale nie sprawia, że "The Director and the Jedi" ogląda się beznamiętnie.
Razem z Johnsonem wchodzimy w ten niezwykły świat.
Dajemy się porwać magii Star Wars, już na samym etapie przedprodukcyjnym, od którego zaczyna się film.
Pierwsze projekty stworów, kostiumów, pierwsze rozpiski dotyczące tego, ile scen będzie kręconych w studiu, a ile w prawdziwych lokacjach, powitania z ekipą techniczną, aktorami – to wszystko pełni funkcję znakomitego wprowadzenia do dalszej opowieści.
"The Director and the Jedi" - znacznie bardziej niż większość materiałów typu making of - zwraca też uwagę na skalę i logistykę całej machiny produkcyjnej "Gwiezdnych wojen". Nie brakuje tu scen i momentów, w których Rian Johnson i jego ekipa zdają się być wyraźnie oszołomieni rozmachem przedsięwzięcia, w którym biorą udział.
Film dobitnie podkreśla, jak trudna, odpowiedzialna i wymagająca jest praca reżysera przy tak wielkiej produkcji.
I choć fani sagi oddaliby wiele, by móc pracować przy "Gwiezdnych wojnach", to w codziennej rutynie aktorzy, operatorzy, dźwiękowcy, ludzie od scenografii czy kostiumów oraz choreografii muszą dźwigać niemały ciężar.
W pewnym momencie kamera na planie filmuje Riana Johnsona, który rozmawia z producentem "Ostatniego Jedi", oznajmiając mu, że za nimi już 50 dni zdjęciowych, na co producent mówi, że jeszcze 40 planów zdjęciowych do zbudowania. Sam Johnson wydawał się być tym przytłoczony.
I jasne, są na pewno gorsze zajęcia, a praca na planie "Ostatniego Jedi" to z pewnością nie lada przygoda. Gdy jednak trzeba zbudować scenografię od zera, bądź uszyć kolejne kostiumy, to po pewnym czasie staje się pracą jak każda inna. A w tym przypadku dodatkowo gonią wszystkich napięte terminy i budżet.
"The Director and the Jedi" to hołd dla pracy, jaką wykonał Rian Johnson i cała jego ekipa. Ale nie jest to ślepy hołd.
Film bowiem nie unika trudniejszych tematów. Podnoszony jest na przykład fakt, że nie wszystkie decyzje reżysera podobały się ekipie. Projektant kostiumów z początku miał poważne obiekcje odnośnie pomysłu na sekwencje w kasynie, gdyż jego zdaniem poetyka tego miejsca kompletnie nie pasuje do świata "Gwiezdnych wojen".
O wiele głośniejszą sprawą była wypowiedź Marka Hamilla, dotycząca losów Luke’a Skywalkera w "Ostatnim Jedi". W "The Director and the Jedi" jest jego wypowiedź, w której aktor wyznaje, że Luke Skywalker w wersji napisanej przez Riana Johnsona nie jest jego Luke'iem. Dodał też jednak, że postara się jak najlepiej zagrać to, co zostało mu przedstawione.
Ale nie zabrakło też prawdziwie pięknych scen. Jedną z nich jest ta, w której Rian Johnson zdradza Markowi Hamillowi, jako pierwszemu z ekipy, jaki tytuł będzie nosić ósma część gwiezdnej sagi. Jego reakcja na słowa Johnsona jest wspaniała, niemalże jak u dziecka, któremu rodzice zdradzili coś, czego jeszcze nie powinien wiedzieć.
Szczere łzy wzruszenia wyciśnie z was też pożegnanie z Carrie Fisher, przedstawione zza kulis kręcenia sceny spotkana Lei i Luke’a.
Wyszło to jeszcze piękniej i bardziej emocjonalnie niż w samym "Ostatnim Jedi".
Rian Johnson, chcąc dobrze, stał się dość kontrowersyjną postacią pośród entuzjastów "Gwiezdnych wojen". Jego "Ostatni Jedi" był dla wielu "konserwatywnych" fanów przekombinowany. Sam przyznaję, że jego usilne uciekanie od wszelkich schematów, do jakich przyzwyczaiła nas gwiezdna saga, i częste zwroty akcji kompletnie nie pasowały mi do poetyki "Gwiezdnych wojen" jako całości. Podobnie jak komediowe wtręty i to, jak obszedł się z postacią Luke’a Skywalkera.
Ale z drugiej strony, wielu widzów oczekiwało jakiegoś powiewu świeżości, szczególnie po do bólu wtórnym "Przebudzeniu Mocy".
To pierwszy raz od czasu "Imperium kontratakuje", gdy reżyserem "Gwiezdnych wojen" był autor z własną wizją i konkretnym pomysłem. "The Director and the Jedi" pomaga nam to wszystko zrozumieć. I nawet jeśli film ten i tak nie przekona was do "Ostatniego Jedi", to jak najbardziej warto mu dać szansę. Choćby tylko dlatego, że jest wspaniale zrealizowany i pozwala nam zajrzeć do kuchni największej hollywoodzkiej produkcji na świecie.
Nie polecam "The Director and the Jedi" ludziom, którzy nie oglądali jeszcze Ostatniego Jedi, bowiem dokument ten zdradza nie tylko sporą cześć fabuły, ale praktycznie wszystkie najważniejsze zwroty akcji z ósmego epizodu "Gwiezdnych wojen".
"The Director and the Jedi" będzie mieć swoją premierę wraz z pojawieniem się na rynku fizycznej i cyfrowej edycji filmu "Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi", czyli od 23 kwietnia.