REKLAMA

Dotarliśmy do końca „Trzynastu powodów”. Jedno pytanie: dlaczego ten serial ciągnął się tak długo?

4., finałowy sezon „Trzynastu powodów” zagościł wreszcie na Netfliksie. Dobrnęliśmy do końca historii, która trzy lata temu, za sprawą tajemniczej śmierci Hannah Baker zelektryzowała widzów na całym świecie. Tylko czy rzeczywiście ta opowieść potrzebowała tak rozbudowanego finału?

trzynascie powodow netflix finalowy sezon recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Serial „Trzynaście powodów” Briana Yorkeya inspirowany książką Jaya Ashera o tym samym tytule, w 2017 roku szturmem wdarł się na szczyt listy hitów Netfliksa i podbił serca widzów na całym świecie. Choć produkcja wywołała wiele kontrowersji (m.in. przez realistyczną scenę samobójstwa głównej bohaterki), to jedną z jej najważniejszych „zasług” było przełamanie tabu dotyczącego zaburzeń psychicznych wsród młodzieży. 

Niestety ogromy sukces serialu stał się jednocześnie powodem, dla którego z rzeszy fanów serii pozostała zaledwie garstka — twórcy „Trzynastu powodów”, najwyraźniej zachęceni powodzeniem tytułu, postanowili kontynuować losy uczniów Liberty High w kolejnych trzech sezonach. Równia pochyła zaczęła się już na etapie drugiej odsłony, by w trzeciej zacząć ostro pikować w dół. Można odnieść wrażenie, że zakończenie 3. sezonu było jedynym powodem, dla którego powstał ostatni, 4. sezon. Być może zauważyli to sami twórcy, którzy wyjątkowo skrócili sezon do 10 odcinków (wszystkie trzy poprzednie miały ich po 13).

Liberty High niczym Sandomierz ojca Mateusza

Liceum Liberty High jest jak Sandomierz, w którym jedną z parafii zarządza serialowy ojciec Mateusz: ze spokojnego, nie odróżniającego się miejsca, na potrzeby serii zamienia się w niebezpieczne miejsce, w którym co chwila giną ludzie. Nie dziwi więc fakt, że finałowy sezon „Trzynastu powodów” otwierają przebitki z pogrzebu. Nie wiemy, kto spoczywa w zamkniętej trumnie — to wyjaśni się dopiero w ostatnim, trwającym ponad półtorej godziny odcinku (zdradzę tylko, że nieboszczyk jest jednym z uczniów Liberty High). Czyli klasycznie: najpierw twórcy konfrontują widza ze śmiercią jednego z bohaterów, a dopiero z czasem, powoli odkrywając kolejne elementy układanki, opowiadają o przyczynach. 

Choć tym razem w sprawie śmierci kolejnego ucznia Liberty High nie rusza śledztwo, w tle nadal toczy się (oficjalnie zamknięte) postępowanie dotyczące zabójstwa Bryce’a Walkera (Justin Prentice), szkolnej gwiazdy footballu, a zarazem głównego prowodyra klasowych konfliktów i przewodniczącego „klubu”, w którym regularnie dochodziło do molestowania i gwałcenia uczennic. Niczym — nomen omen — trup z szafy, wypada wątek Monty’ego, nieżyjącego już chłopaka, którego niesłusznie obarczono winą za śmierć Bryce’a.

Podobnie jak w poprzednich sezonach, także i w tym finałowym nie brakuje odniesień do przeszłości bohaterów, a każde ich kolejne kłamstwo, wzmaga lęk przed tym, że pewnego dnia mroczna prawda wyjdzie na jaw. Słowem — nic oryginalnego, żadnych fajerwerków, ot stary, dobry (ale i coraz bardziej przewidywalny) chwyt twórców serii. Całość robi wrażenie totalnego chaosu i braku pomysłu na wybrnięcie „z twarzą” z zawikłanej do granic możliwości historii (co zresztą wyraźnie widać w finałowej scenie ostatniego epizodu).

Między snem, a jawą: ryzykowne eksperymenty z fabułą

Wspólnym motywem łączącym bohaterów 4. sezonu „Trzynastu powodów” są dręczące ich wyrzuty sumienia wywołane wydarzeniami z poprzedniej części. Uczniom znającym prawdę o śmierci Bryce’a coraz częściej zaciera się granica między rzeczywistością, a wizjami generowanymi przez owładnięte poczuciem winy i traumą (w końcu ci nastolatkowie przeżyli już śmierć trojga ich rówieśników) umysły. Mierzącego się z coraz częstszymi atakami paniki Claya (Dylan Minnette) nachodzą natrętne myśli o Montym i Hannah, Jessica (Alisha Boe) musi się rozprawić z dręczącym ją nawet zza grobu Bryce’em. Pierwsze zabiegi twórców polegające na zmyleniu widza, czy właśnie śledzi rzeczywistą akcję, czy jedynie zagląda do podświadomości bohaterów robią wrażenie za pierwszym, może drugim razem — powtarzane w ciągu całego 4. sezonu stają się zwyczajnie męczące. 

Kolejnym słabym punktem jest przesada i patos, z jakim scenarzyści „Trzynastu powodów” pokazują próby poradzenia sobie bohaterów ze ścigającą ich traumą. Sceny, w których Clay lub Jessica tracą kontakt z rzeczywistością i odpływają w świat iluzji, trącą niezamierzoną śmiesznością i zamieniają „Trzynaście powodów” raczej w horror klasy B niż pogłębiony psychologicznie dramat o problemach współczesnych nastolatków. 

Gdyby coming outy rzeczywiście tak wyglądały…

Ten realizm, tak często podkreślany w recenzjach serialu, a nawet na pewnym etapie będący zarzutem (w końcu scena samobójstwa Hannah Baker w pierwszym sezonie była aż nadto szczegółowa), w czwartym sezonie zupełnie ulatuje. Nawet sceny tzw. coming outów homoseksualnych bohaterów pokazują raczej, jak powinna wyglądać rzeczywistość i modelowa reakcja otoczenia (w tym rodziców) niż faktyczne realia. Nawiasem mówiąc, to ciekawy wątek z perspektywy polskiego widza — w Polsce A.D. 2020, gdzie funkcjonują tzw. „strefy wolne od LGBT”, a parady równości nadal wywołują kontrowersje, taki sposób mówienia o swojej odmienności, zazwyczaj nie ma szans na powodzenie. Ale za to pretensji do twórców mieć już nie można. Tymczasem zaproponowana w 4. sezonie wizja, w której dorastający chłopak nie ma większych problemów z powiedzeniem tacie o tym, że woli mężczyzn, a ten w reakcji przytula go, zapewniając o bezwzględnej miłości i wsparciu, może być raczej traktowana jako modelowa instrukcja dla rodziców niż opis rzeczywistości.

Świadectwa rozdane, dowody pogrzebane. Można się rozejść — nareszcie.

REKLAMA

W finałowym odcinku 4. Sezonu „Trzynastu powodów” wszyscy bohaterowie (a w każdym razie ci, którzy przeżyli) nareszcie kończą naukę w Liberty High. Wraz z rozdaniem świadectw, następuje rozliczenie z przeszłością (choć niekoniecznie w takiej formie, jakiej spodziewaliby się widzowie rozczarowani 3. sezonem), a uczniowie wkraczają w nowy etap — studia. Choć „taśmy prawdy” ujawniające prawdę o śmierci Hannah Baker i Bryce’a Walkera nie ulegają zniszczeniu i teoretycznie mogą stanowić furtkę dla twórców kolejnych sezonów „Trzynastu powodów” w przyszłości, podzielam szczerą nadzieję fanów serii, że do tego nigdy nie dojdzie. Zapamiętajmy dobre wspomnienia z 1. sezonu, spuszczając zasłonę milczenia na wszystko to, co wydarzyło się później. A sekrety? Niech te spoczywają w pokoju, razem z Hannah, od której wszystko się zaczęło.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA