"Twarz", czyli najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej, to kolejny dowód na to, że reżyserka wciąż nie wyszła z filmowego przedszkola. Ciągle jeszcze musi nauczyć się opowiadać wciągające i dobrze skonstruowane historie.
OCENA
Bohaterem filmu jest grany przez Mateusza Kościukiewicza Jacek. Ta postać wzorowana na Grzegorzu Galasińskim, który był pierwszym Polakiem z przeszczepioną twarzą. Chłopak mieszka w małej wsi, nosi długie włosy, dumnie jeździ swoim Maluchem, słuchając przy tym płyt Metalliki (tak naprawdę słucha ciągle tego samego fragmentu jednego kawałka, bo jak widać twórcom nie starczyło pieniędzy na zakup dłuższej wersji).
Oprócz tego Jacek właśnie się zaręczył, a pieniądze na życie zarabia, pracując przy budowie największego na świecie pomnika Jezusa Chrystusa. W wyniku nieuwagi dochodzi do nieszczęśliwego wypadku na budowie. Jacek spada z rusztowania i kompletnie masakruje swoją twarz. Przechodzi jednak zabieg przeszczepu. Młody mężczyzna powoli wraca do zdrowia i jednocześnie udaje się w swoje rodzinne strony.
Tak naprawdę to powyższy opis filmu mniej więcej opowiada całą fabułę.
Szumowska w niezbyt elegancki i finezyjny sposób wykorzystała punkt wyjścia całej historii do przedstawienia polskiej prowincji i wszystkich jej przywar.
Tak więc "Twarz" daje nam nic więcej poza paroma scenkami rodzajowymi, z których tak naprawdę dramaturgicznie niewiele wynika. Właściwie to nikt w tym filmie nie przechodzi większej przemiany, nie ma swojej "ścieżki bohatera", która prowadziłaby od punktu A do punktu B. Jacek powraca do wsi z przeszczepioną twarzą, a widz obserwuje jedynie jak na niego reagują bliscy.
Gdyby Szumowska potrafiła sprawnie opowiadać historie, to ów wątek prowadziłby w jakimś konkretnym kierunku, a nie był tylko zbiorem suchych obserwacji i ewidentnej szydery z polskiej prowincji.
Pod tym względem reżyserka się nie patyczkuje. Już sama scena otwierająca "Twarz" jest tak dosadna. Widzimy supermarket i ludzi stojących w kolejce, czekających na jego otwarcie. Nad nimi wisi szyld: "Promocja dla golasów", który gwarantuje zakup za prawie darmo rzeczy ze sklepu pod warunkiem rozebrania się do bielizny. Oczywiście dziki tłum, niczym stado wypuszczonych na żer świń, rzuca się na telewizory i najdroższy sprzęt w sklepie w samych gaciach. A Szumowska z niemałą fascynacją lubuje się w przyglądaniu się im. Zwalnia nawet tempo, by najdokładniej pokazać, jak nisko upadła nasza cywilizacja.
Podobne motywy przedstawia w swoich filmach choćby Ulrich Seidl, ale robi to z większym wyczuciem, wizualną poezją, ciekawszą formą i zachowawczym stylem. Szumowska jawi się natomiast jako uczennica Seidla, która próbuje naśladować mistrza, ale wychodzi jej to trochę niezgrabnie i nachalnie.
Metafora prawie nagich ludzi bijących się o telewizory w promocji z supermarketu jest metaforą dość prymitywną i szytą grubymi nićmi, choć z drugiej strony z pewnością jest też na tyle nośna i łatwa do zrozumienia, że idealnie pasuje do masowego widza nie wprawionego w wymyślnych wizualnych parabolach. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jest to sztuka przez duże "S".
Dalej wcale nie jest lepiej. "Twarz" utkana jest z analogicznych, dość naiwnych i prostackich metafor i schematów.
Jacek jest niby outsiderem, nawet jeszcze przed wypadkiem, bo ma trochę bardziej otwarty umysł od reszty wsi, ale też dlatego że nosi długie włosy i słucha metalu, czyli "muzyki szatana". Jego wypadek w teorii miał służyć fabule do pokazania tego, jak wiejska (a co za tym idzie polska) społeczność odnosi się do kogoś, kto nie wygląda jak inni i musi spotykać się z szyderstwami oraz wykluczenie. Jednak tak naprawdę ten wątek został bardzo słabo zarysowany.
Po wypadku rodzina Jacka nadal jest tak samo prostacka jak wcześniej. Sąsiedzi i cała wiejska społeczność to cały czas ta sama banda ludzi bez perspektyw, zamkniętych w puszcze starych konwenansów i obrzędów, których życie kręci się wokół sklepu monopolowego i niedzielnej mszy.
Szumowska nie mogła sobie nie pozwolić także na zgryźliwą krytykę Kościoła i polskiej, powierzchownej, prymitywnej i fasadowej wiary.
Miejscowy ksiądz to poczciwy idiota, który nie ma problemu palnąć jakiegoś głupstwa z ambony, dopytywać podczas spowiedzi o szczegóły stosunku seksualnego czy podbierać pieniądze z tacy do własnej kieszeni. W tej jednej tylko postaci Szumowska zawarła chyba wszystkie znane jej przywary kleru, z tymże zrobiła to z finezją 15-letniego reżysera-amatora, który chce dogryźć Kościołowi.
"Twarz", utrzymana w konwencji komediodramatu (plakaty głoszące o tym, że to zwykła komedia są trochę przekłamane) ma wprawdzie kilka niezłych scen. Są ładne kadry (świetne zdjęcia Michała Englerta), czasem zabawne dialogi, ale całościowo ten obraz pozostaje filmem dziecinnie naiwnym i zwyczajnie kiepskim.
W pełni rozumiem, że "Twarz" ma pokazywać to niefajne oblicze polski, źle pojmowanej dumy narodowej i chrześcijaństwa oraz prowincjonalnego, post-sowieckiego myślenia, ale wyszła z tego zwykła filmowa dziecinada.
Zamiast poważnego zwrócenia uwagi na realne problemy, Szumowska poszła trochę drogą Patryka Vegi, uciekając się do niezbyt wymyślnych scen oraz całej masy bluzgów, bo przecież prowincja inaczej nie mówi, prawda? Chociaż w fatalnych "33 scenach z życia" w sumie przyglądaliśmy się życiu inteligencko-artystycznej rodziny i tam też wszyscy klęli jak szewcy, więc chyba Szumowska po prostu tylko takie dialogi uważa za realne w naszym kraju.
Tak jak "33 sceny z życia" były nieudaną i amatorską imitacją filmów Bergmana, tak "Twarz" jest zaledwie cieniem kina Ulricha Seidla czy Mike’a Leigha.
No i pomijam już fakt, że pierwowzór filmowego Jacka, czyli Grzegorz Galasinski miał zupełnie inną, bardziej ludzką i pozytywną historię w rzeczywistości. Trochę smutne, że bazując na nim, autorka "Twarzy" przygotowała nieprzyjemną farsę o tym, jaka to zła i zacofana jest polska wieś, szczególnie, jak przygląda się jej Placu Zbawiciela czy Podstamer Platz w Berlinie z grupką oderwanych od życia hipsterów.