Rosyjska dziennikarka przeszła na stronę Putina. Świat pokochał ją za głośny protest w państwowej TV
Marina Owsiannikowa to prezenterka i dziennikarka telewizyjna, która w połowie marca tego roku nagle pojawiła się w tle głównego wydania rosyjskich wiadomości. Trzymała wtedy w rękach planszę z napisem: "No War". Jedni okrzyknęli ją bohaterką, a inni zaczęli się zastanawiać, czy cały incydent nie był wyreżyserowany. Wystąpienie Owsiannikowej we włoskiej telewizji może sugerować to drugie.
Marina Owsiannikowa stała się medialną bohaterką, gdy nieproszona weszła na antenę głównego wydania rosyjskich wiadomości z planszą wzywającą do zakończenia wojny. W odpowiedzi Zachód szybko wyciągnął w jej stronę pomocną dłoń. Emmanuel Macron zaproponował jej azyl, prezydent Wołodymyr Zełenski podziękował, a polskie media zabiegały o wywiad. Znaczna część opinii publicznej zobaczyła w redaktorce państwowej rosyjskiej telewizji Kanał 1 odważną przeciwniczkę wojny. Nie brakowało jednak sugestii, że cały głośny incydent z wdarciem się na antenę mógł być mistyfikacją.
Na Twitterze wspomniał o tym członek Rady Najwyższej Ukrainy, Roman Hryszczuk. Po analizie wystąpienia Owsiannikowej zwrócił uwagę na charakterystyczne stwierdzenia ("tylko Putin jest odpowiedzialny za wojnę"), używanie zwrotu "bratnie narody" (korzysta z niego rosyjska propaganda państwowa) i hasło w języku angielskim. Jego zdaniem miało to świadczyć o tym, że komunikat wysłano tylko i wyłącznie w stronę zachodu. Inni komentatorzy wskazywali na niski wymiar kary (protestujących zamyka się i całkowicie niszczy ich kariery) i wyjątkowo łagodne potraktowanie przez rosyjski wymiar sprawiedliwości (jakkolwiek Owsiannikową wciąż czeka jeszcze sprawa karna).
Marina Owsiannikowa wzięła udział w mistyfikacji? Coraz więcej wątpliwości.
Co więcej, to pierwszy przypadek od dekad, gdy w ściśle kontrolowanych mediach miał miejsce protest przeciwko Kremlowi. Ukraińscy sceptycy zauważali w social mediach, iż podobna sytuacja współcześnie graniczy z cudem. Nie brakuje też opinii, że obecnie żaden program rządowej telewizji nie jest nadawany na żywo, a każdy element jest wcześniej starannie przygotowywany i reżyserowany. Za sprawą Owsiannikowej Kreml miałby chcieć wpłynąć na zachodnich wyborców, którzy mogliby powstrzymać polityków przed nakładaniem kolejnych sankcji na Federację Rosyjską i wymusić poluzowanie tych już nałożonych.
Brzmi nieco wydumanie? Cóż, nieufność wobec Rosjan - zważywszy na funkcjonujący tam potężny mechanizm propagandowy i ścisłą kontrolę mediów - nie jest niczym zadziwiającym. Na kolejne czynniki podważające wiarygodność Owsiannikowej w Polsce zwrócił uwagę pisarz i reporter Witold Szabłowski. Autor, który wiele lat swojej pracy poświęcił Ukrainie, teraz analizuje związane z wojną informacje. Jakiś czas temu wyraził już swoje wątpliwości co do incydentu z transparentem, a teraz powrócił do tematu. Dlaczego?
Marina Owsiannikowa opowiadała o rusofobii i zniesieniu sankcji.
Okazało się, że Owsiannikowa wzięła udział w wieczornym programie włoskiej telewizji RAI pt. "Che Tempo Che Fa" (o czym zresztą poinformowała na swoim instagramowym profilu). Jej wystąpienie zwiększyło liczbę tych, którzy uważają ją za funkcjonariuszkę rosyjskiej Służby Bezpieczeństwa. Wspomniała w nim bowiem m.in. o tym, że wojna obudziła wielką rusofobię.
Wezwała też do zniesienia sankcji i podkreśliła, że Unia nie powinna karać zwykłych Rosjan, bo to wyłącznie wojna Putina. Ukraińscy (i nie tylko) komentatorzy wskazują, że doskonale pasuje to do zarzutów o mistyfikację. Na wystąpienie i instagramową publikację dziennikarki (oryginalny post niedługo po pojawieniu się krytyki został znacząco skrócony) za granicą zwrócił uwagę m.in. analityk Siergiej Sumienny. W komentarzach pod jego wpisem przypomina się, że ukraiński rząd od początku mówił o inscenizacji.
Rosyjska propaganda nie śpi, a sprawa dziennikarki wygląda bardzo podejrzanie.
Dla osób nie pamiętających wszystkich szczegółów zdarzenia: 14 marca 2022 roku dziennikarka Marina Owsiannikowa pojawiła się za prezenterką programu informacyjnego Wriemia, pokazując transparent z napisem: "Stop wojnie. Nie wierzcie propagandzie. Tutaj was okłamują. Rosjanie przeciwko wojnie". Po chwili transmisję przerwano, a Owsiannikową przekazano policji. Dziennikarkę oskarżono o przygotowanie niezatwierdzonego publicznego wydarzenia i zmuszono do rezygnacji z pracy dla Pierwyj kanał.
Sama dziennikarka przekonywała, że boi się o bezpieczeństwo swoje i rodziny. Podobno znalazła się też w trudnej sytuacji finansowej. Rosyjska agencja TASS podała, że protest na antenie może poskutkować skazaniem na 15 lat więzienia. Ostatecznie prezenterkę ukarano grzywną w wysokości 30 tys. rubli (co ciekawe, kara dotyczyła opublikowanego przez nią w sieci nagrania z manifestem, nie zaś protestu). Choć Marina obawiała się zatrzymania w areszcie, do niczego takiego nie doszło. Tłumaczono to niemożnością zatrzymania samotnych matek przy sprawach administracyjnych w Rosji. Poniżej możecie przeczytać, jak sytuację skomentował wspomniany Szabłowski: