CD Projekt RED wspiera „Wiedźmina” Netfliksa. Niektórym fanom się to nie podoba, ale my obalamy ich argumenty
Pracownicy studia CD Projekt RED postanowili grupowo wesprzeć powstający właśnie serial „Wiedźmin” Netfliksa. Showrunnerka produkcji pochwaliła się pozytywnymi reakcjami kolegów po fachu, ale nie wszyscy fani zareagowali pozytywnie. Czy w ich argumentach jest trochę sensu? Postanowiliśmy to sprawdzić.
„Wiedźmin” od samego początku budzi równie wielki entuzjazm, co niepokój. Wzmacniany dodatkowo przez długotrwały brak oficjalnych wiadomości na temat fabuły. Co oczywiście nie rozwiązywało wszystkich problemów, bo część fanów wciąż ma wątpliwości, czy Netflix podoła zadaniu. I to mimo, że zobaczyli już premierowy zwiastun z trójką głównych bohaterów.
Sprawa jest o tyle bardziej skomplikowana, że w oczach odbiorców „Wiedźmin” Netfliksa musi rywalizować z dwoma świetnymi dziełami - sagą Andrzeja Sapkowskiego i serią gier CD Projekt RED. To w dużej mierze sztuczny konflikt, bo tak naprawdę na popularności serialu skorzystają wszyscy (książki i gry też będą się przecież lepiej sprzedawać), ale fandom lubi tego typu zestawienia. Czasem wręcz za bardzo. Dlatego gdy Lauren S. Hissrich pochwaliła się słowami wsparcia udzielonymi na Twitterze przez „Redów”, część komentujących zareagowała negatywnie.
Pojawiły się znane od dawna argumenty o wyższości robionych przez Polaków gier nad globalnym projektem Netfliksa.
Wsparcie udzielane sobie nawzajem przez twórców działających na bazie jednej wspólnej marki nie jest niczym dziwnym. Oprócz wspominanych wcześniej korzyści finansowych wynikających ze współpracy, pojawia się też oczywista zbieżność doświadczeń. Pracując tak długo nad jedną postacią (w dodatku tak wielowymiarową jak Geralt z Rivii), siłą rzeczy łatwo stać się jej fanem. Dlatego mimo, że serial Netfliksa będzie stanowić adaptację książek Sapkowskiego, a „Wiedźminy” były swego rodzaju kontynuacją, Hissrich odwiedziła studio CD Projekt RED.
Showrunnerka mogła porozmawiać z innymi ludźmi, którzy mają podobne doświadczenia co ona i też musieli mierzyć się z wygórowanymi oczekiwaniami fanów. Nic dziwnego, że chciała poznać ich przemyślenia na ten temat. Nie wspominając o tym, że wizyta w miejscu powstawania „Wiedźmina 3” i „Cyberpunk 2077” to po prostu fantastyczne doświadczenie dla każdej osoby zainteresowanej popkulturą.
Niektórzy fani „Wiedźmina” nie potrafią się jednak pogodzić z taką rzeczywistością.
Zamiast tego wolą ustawiać tworzony w zgodzie z poprawnością polityczną serial Netfliksa w kontrze do rozumiejących słowiańskiego ducha gier. Powyższy argument był już wielokrotnie analizowany i to na różne sposoby. Konrad Chwast choćby słusznie zauważył, że tworzenie kolejnej adaptacji „Wiedźmina” na wzór innej nie ma najmniejszego sensu. W jakim celu Netflix miałby ograniczać wizję swoich twórców do tego, co CD Projekt RED już zrobiło? Zwłaszcza, że wersje Geralta i innych bohaterów w grach nie były do końca zbieżne z oryginalnymi. A fabuła miała nie tylko swoje atuty, ale też słabości.
Również argument o słowiańskości ma wiele dziur logicznych. Dla zainteresowanych tematem nie będzie żadnym zaskoczeniem, że przy „Wiedźmin 2: Zabójcy królów”, a przede wszystkim „Wiedźmin 3: Dziki Gon” pracowali nie tylko Polacy. Nie trzeba wychowywać się w danej kulturze, żeby czuć i rozumieć jej najważniejsze cechy. Liczy się nastawienie.
Nie jest jednak tak, że „Redzi” stworzyli lepszą wersję Kontynentu, bo wykorzystali w nim elementy polskiej kultury. Akurat ten element jest w dużej mierze przeciwny zamysłowi Sapkowskiego. Najwyższy czas przestać powtarzać w kółko nieprawdziwą informację, że świat wiedźmińskiej sagi został oparty w całości na słowiańskim folklorze. Obok południc i utopców pojawiają się tam dżiny, syreny i ghule. Świat „Wiedźmina” to prawdziwy miks. Trudno więc na poważnie rozważać argument, że dzięki temu adaptacja od CD Projekt RED będzie lepsza od tego, co tworzy Netflix.
Prześmiewcze krytykowanie, że Geralt będzie gejem lub biseksualistą w serii Netfliksa to cios, który najłatwiej zbić.
Wiadomo oczywiście, że to nieprawda. Osoby atakujące Hissrich w ten sposób pokazują tylko, że brakuje im wyobraźni na wymyślenie czegoś mądrzejszego. Czy to oznacza, że osoba o innej orientacji seksualnej w świecie „Wiedźmina” nie miałaby prawa się pojawić? Nie, choć oczywiście sens takiej decyzji zależałby od bohatera i wartości tej informacji dla szerszej fabuły. Na pewno wielu widzom ciężko byłoby pogodzić się z poważnymi zmianami u jakiejkolwiek kanonicznej postaci. Widać to było już przy okazji sporu wokół rzekomo czarnoskórej Ciri.
Można zrozumieć takie nastawienie, ale nie wolno akceptować nienawiści tłumaczonej miłością do jakiegokolwiek dzieła popkultury. Wydaje się, że większość komentujących rozumie tę różnicę, choć oczywiście zawsze zdarzają się wyjątki. Nie zmienia to mimo wszystko podstawowego faktu - „Wiedźmin” w żadnej formie nie był i na pewno nie będzie dziełem idealnym. Każda wersja ma swoje mocne i słabe strony. Z oceną serialu warto jednak poczekać.
Rozmawiamy o nieukończonym dziele, dlatego traktowanie wyborów twórców w sposób czarno-biały jest niewłaściwe. Tym bardziej, że mają prawo je podejmować.
Nikt nigdy nie zarzekał się, że „Wiedźmin” Netfliksa będzie w 100 proc. wierną adaptacją powieści. Fandom zresztą wcale nie jest jednoznacznie nastawiony do tego faktu. Najbardziej zagorzali fani książek będą wytykać każdą drobną zmianę, gracze zaś nie omieszkają wspomnieć o każdej rzeczy, którą CD Projekt zrobiło lepiej. A przy okazji jedni będą się kłócić z drugimi o wyższość książek nad grami (lub vice versa). W różnorodności opinii leży siła każdego fandomu, ale w argumentach zagorzałych przeciwników Lauren S. Hissrich za dużo dawno obalonych argumentów, a za mało otwartości na zdanie innych ludzi.