Fani wściekają się, że Ciri zostanie najważniejszą postacią serialu "Wiedźmin". Od razu widać, że nigdy nie sięgnęli po książki
Nawałnica gniewnych reakcji na słowa Tomasza Bagińskiego, który w zakulisowych materiałach stwierdził, że Ciri stanie się kluczową bohaterką serialu "Wiedźmin", to jednoznaczny dowód na to, iż lwia część krytykujących nigdy nie czytała książek Andrzeja Sapkowskiego. Na każdym kroku uparcie zarzuca się twórcom mijanie się z oryginałem - nawet wówczas, gdy produkcja Netfliksa wiernie odwzorowuje powieściową fabułę.
2. część 3. sezonu "Wiedźmina" - trzy finałowe odcinki serii - można już znaleźć w ofercie Netfliksa. Epizody 6-8 były bodaj najwierniej adaptującymi prozę Andrzeja Sapkowskiego odsłonami w historii serialu - choć, rzecz jasna, nie zabrakło uproszczeń, zbędnych dodatków i przeróżnych modyfikacji, w gruncie rzeczy kluczowe wydarzenia pokrywają się z materiałem źródłowym, wreszcie odcinając się od wyssanego z palca 2. sezonu.
Jakkolwiek jestem zdania, że nowa odsłona jest właściwie pod każdym względem lepsza od poprzedniczki (to, rzecz jasna, żaden wyczyn), daleki jestem od entuzjazmu - to wciąż spłycająca i kastrująca oryginalną historię i postacie luźna adaptacja, której blisko do oldschoolowego telewizyjnego fantasy klasy B z nieco lepszymi sekwencjami akcji. Nie ukrywam jednak, że podczas seansu 2. części 3. sezonu bawiłem się naprawdę przyzwoicie i uważam, że Netflix dał nam tym razem coś znacznie lepszego - choć wciąż nie nazwałbym tego "dobrym". Co ciekawe, wśród narzekań w sieci nietrudno doszukać się ataków na te elementy, które... są w pełni zgodne z pierwowzorem.
Serialowy "Wiedźmin" jest, niestety, na tyle byle jaki, że nawet teraz nie chciałoby mi się kruszyć o niego kopii; nie zmienia to jednak faktu, że wściekłość widzów bywa obecnie reakcją bezrefleksyjną. Twórcy tak bardzo zniechęcili sporą część publiczności, że ta po prostu postawiła na tworze Lauren S. Hissrich krzyżyk - i już niczym nie da się przekonać. Inna sprawa, że wielu największych obrońców "wierności adaptacyjnej" regularnie się kompromituje, udowadniając, że wcale książek nie czytało. Ostatnie odcinki 3. serii ujawniły wielu takich krytyków, którym w istocie przeszkadzają przede wszystkim elementy określane przez nich mianem "woke" (zabawne, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak bardzo progresywna i lewicowa w wydźwięku była saga). Teraz wielu takich pseudofanów obnażył zakulisowy materiał i słowa Tomasza Bagińskiego.
Czytaj także:
Serial Wiedźmin: Ciri główną bohaterką
Jednym z najczęściej wymienianych "wad" jest rzekome sprowadzenie Geralta do drugoplanowej roli w serialu, którego tytuł to przecież "Wiedźmin". Ten aspekt był krytykowany już znacznie wcześniej - a Tomasz Bagiński w making-ofie potwierdził, że nic się w tej materii nie zmieni.
Jedną z ważniejszych rzeczy dotyczących Ciri jest to, że powoli będziemy odkrywać, że to ona jest główną bohaterką sagi o wiedźminie. Nie Geralt, nie Yennefer. To historia Ciri!
- mówi Bagiński.
Posypały się gromy i wulgaryzmy. Że Bagiński odklejony, że Netflix nie rozumie. O ile jednak niechęć do serialu można wytłumaczyć na wiele sposobów, o tyle krytyka powyższego jest skutkiem zwykłej ignorancji i mody na hejt na serialowego wiedźmina. Każdy, kto sagę czytał, doskonale wie, że to właśnie Ciri wyrasta na główną bohaterkę oryginału. To właśnie o niej czytamy na początku "Krwi elfów" i w epilogu "Pani Jeziora". To właśnie księżniczka napędza całą opowieść, to ona staje się przyczyną konfliktów. To ją chce dopaść niemal każde ze stronnictw. Serial niczego w tej sferze nie zmienia i nie zmieni. A zresztą, o tym, kto odgrywa w serialu kluczową rolę, mówiło się od premiery 1. sezonu. W tej kwestii całość oddaje szacunek materiałowi źródłowemu.
W związku ze strajkiem scenarzystów i aktorów, 4. sezon "Wiedźmina" obejrzymy najwcześniej w 2025 roku.