REKLAMA

To nie jest kolejne porno z Sandrą Bullock dla gospodyń domowych. Oceniamy "Zaginione miasto"

Na pierwszy rzut oka "Zaginione miasto" wydaje się zwyczajnym porno dla gospodyń domowych. Nawet główna bohaterka jest autorką tanich romansideł, których protagonistkę z opresji zawsze wyciąga umięśniony przystojniak. Na szczęście kiedy ona sama wpada w tarapaty, na ratunek też pędzi jej pewien umięśniony przystojniak (a nawet dwóch). Film okazuje się jednak czymś więcej, niż po prostu kolejną komedią romantyczną z Sandrą Bullock. Dlaczego? Tego dowiecie się z naszej recenzji.

zaginione miasto premiera recenzja
REKLAMA

Cóż to jest za ożywczy powiew w filmografii Sandry Bullock. W iluż to komediach romantycznych grywała już zdziwaczałe idealistki, które niespodziewanie znajdują miłość swojego życia. Dla odmiany teraz w komedii romantycznej przyszło jej wcielić się w zdziwaczałą idealistkę, która niespodziewanie znajduje miłość swojego życia. Tylko w "Zaginionym mieście" wygląda to zupełnie inaczej niż zwykle. Loretta taka właśnie ma być.

W głównej roli trudno sobie wyobrazić kogoś innego. Zblazowana ekspresja i całe emploi Sandry Bullock sprawia, że Loretta staje się postacią z krwi i kości. Jest autorką tanich romansideł, która po śmierci męża archeologa najchętniej całe dnie leżałaby w wannie i popijała Chardonnay z lodem. Musi jednak promować swoją najnowszą książkę. Podczas jednego z wydarzeń na scenie towarzyszy jej model z okładek jej powieści - niezbyt rozgarnięty Alan. Kiedy pisarka zostaje porwana, to on, trochę zbyt bardzo wczuwając się w kreowanego przez siebie Dasha, ruszy jej na ratunek.

REKLAMA

Zaginione miasto - recenzja komedii romantycznej w konwencji filmu przygodowego

Tandetne? No cóż, tak jak Sandra Bullock, Channing Tatum wciela się tu w siebie. To rola pod niego skrojona. Jest modelem, który chętnie zrywa koszulę i prezentuje umięśnioną klatę, ale w rzeczywistości okazuje się wyjątkowo nieporadny. Wszyscy aktorzy bawią się tutaj bowiem swoim wizerunkiem. Dlatego Brada Pitta zobaczymy jako nad wyraz przystojnego twardziela, a Daniel Radcliffe wciąż próbując zerwać z wizerunkiem Harry'ego Pottera, roztoczy chłopięcy urok jako bezlitosny bogacz.

Zaginione miasto - premiera - recenzja

Nie sposób nachwalić się castingu w "Zaginionym mieście". Każda rola jest tu perfekcyjnie obsadzona i tylko dzięki temu, produkcja działa jak należy. Twórcy dekonstruują bowiem kinowe atrakcje. Aaron i Adam Nee podążają za schematem komedii romantycznej, ale rozbierają je na czynniki pierwsze za sprawą evergreenów filmów przygodowych. I vice versa. Tak w kółko. Dlatego właśnie Loretta oniemieje, spoglądając na przyrodzenie Alana, kiedy będzie sprawdzać, czy nie ma tam pijawek, a szukanie zaginionego skarbu, pozwoli dostrzec wszystkim to, co w życiu najważniejsze.

Zaginione miasto - czy warto obejrzeć film z Sandrą Bullock?

"Zaginione miasto" to przede wszystkim rozrywka. Nikt tu nie udaje, że ma być czymś więcej. Twórcy nawet nie próbują przybierać kamiennej twarzy, kiedy serwują nam wyświechtane klisze. Zwroty akcji następują, bo muszą, ale można je przy okazji wyśmiać. Tak też się w filmie dzieje. Nie ma tu ani krzty nadęcia. Pozostaje jedynie śmiech, kiedy bohaterowie dyskutują o moralnym wymiarze zabijania goniących ich po dżungli przeciwników. Ta produkcja przesiąknięta jest pastiszowymi żartami i postmodernistycznym humorem.

To wręcz zadziwiające jak wiele radości potrafi dostarczyć seans "Zaginionego miasta". Mamy bowiem do czynienia z filmem wyjątkowo prostym, którego ambicje sprowadzają się do wywołania u widzów śmiechu i oniemienia nas pięknymi pejzażami dzikiej natury. Nic więcej nie ma tu sensu, ale dzięki temu łatwo zawiesić swoją niewiarę. Niby jest to porno dla gospodyń domowych, ale nudzić się przy nim nie sposób.

REKLAMA

"Zaginione miasto" już w kinach.



REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA