REKLAMA

"Zostań przy mnie" i jej obie wersje. Wyjaśniamy różnice między serialem i książką

"Zostań przy mnie" to najnowszy serialowy hit serwisu Netflix. Produkcja bazuje na powieści Harlana Cobena i jak większość adaptacji zmienia sporo szczegółów względem oryginału. Czy to oznacza, że mamy do czynienia z dwoma różnymi historiami? Nie do końca, ale warto zapoznać się z listą co ciekawszych różnic.

zostań przy mnie netflix serial książka
REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera spoilery z obu wersji "Zostań przy mnie".

Serial "Zostań przy mnie" bez najmniejszych wątpliwości można nazwać jednym z najlepszych kryminałów Netfliksa. Nie tylko wtedy, gdy zawęzimy rozmowę do produkcji opartych na twórczości Harlana Cobena. To po prostu udane dzieło, co jednoznacznie potwierdzają oceny od recenzentów oraz wyniki oglądalności z ostatnich dni. W tym miejscu siłą rzeczy rodzi się jednak pytanie: "To bardziej zasługa scenarzystów czy amerykańskiego pisarza?". Podobne wątpliwości bynajmniej nie są niczym dziwnym.

"Wiedźmin" kilka tygodni temu pokazał bowiem, że Netflix ma tendencję do bardzo luźnego przenoszenia książek na mały ekran. Nowy sezon produkcji fantasy ma mniej więcej tyle wspólnego z kanonem powieści Andrzeja Sapkowskiego co dowolna potyczka w Gwinta. Czy przy okazji "Zostań przy mnie" mamy do czynienia z podobnym przypadkiem? Zaniepokojonych fanów Cobena mogę w tym miejscu z góry uspokoić. Odpowiedź na to pytanie brzmi: "Nie". Natomiast nie oznacza to braku jakichkolwiek (często dosyć poważnych) odstępstw od fabuły powieści z 2012 roku.

REKLAMA

Harlan Coben dba o adaptacje swoich powieści, ale nie jest ortodoksyjnie przywiązany do ich szczegółów.

Widać to nie tylko na przykładzie "Zostań przy mnie", ale też poprzednich seriali Netfliksa. Do tej pory najwięcej zmieniła francuska miniseria "Bez pożegnania", ale nawet w trakcie oglądania polskiego "W głębi lasu" dało się wypatrzeć momenty będące inwencją scenarzystów. Cobenowi najbardziej zależy na utrzymaniu szkieletu oryginalnej historii, charakterów najważniejszych bohaterów i finalnego przesłania. Pozostałe szczegóły nie mają takiego znaczenia. Począwszy od czasu i miejsca akcji, a nawet na tożsamości prawdziwego mordercy skończywszy.

"Zostań przy mnie" nie jest pod tym względem wyjątkiem. W książce akcja toczy się w Atlantic City i okolicach mniej więcej w okresie wydania książki. Czas akcji w serialu to więc zaledwie kilka lat różnicy, ale wydarzenia z powieści przeniesiono z centrum hazardu i nocnych klubów do małomiasteczkowej Anglii. Miało to swoje negatywne reperkusje, bo historia o zniknięciu Cassie robi się w ten sposób nieco mniej wiarygodna, ale oprócz tego sam fakt innego miejsca akcji nie większym zmian w fabule.

Podobnych odstępstw w szczegółach jest zresztą więcej: klub w książce nosi nazwę La Creme zamiast Żmije; była żona sierżanta Broome'a jest emerytowaną policjantką, a nie wciąż jego partnerką; Megan/Cassie ma tylko dwójkę dzieci zamiast serialowej trójki i jest już po ślubie z Dave'em itd. Podobne różnie nie mają one jednak tak naprawdę wielkiego znaczenia. To tylko tło dla prawdziwie istotnych wydarzeń, które ma za zadanie nieco ożywić i uwiarygodnić wszystko to, co śledzimy na ekranie. Istotne zmiany dopiero przed nami.

Akcja książkowego "Zostań przy mnie" pędzi znacznie szybciej i obfituje w więcej retrospekcji.

W serialu Megan potrzebuje dużo czasu na zaakceptowanie tego, że przeszłość ją odnalazła. Początkowo jest dosyć nieufna, a jej kontakt odpowiednio z Lorraine, Harrym i Broome'em następuje po kilku próbach. Literacka wersja "Zostań przy mnie" nie bawi się w podobne podchody. Wszystko następuje tutaj w niemalże błyskawicznym tempie, a sama Megan znacznie chętniej współpracuje z policją. To zostawia więcej miejsca na wątki poboczne (np. ten dotyczący striptizerki Tawny), a także retrospekcje dotyczące poszczególnych bohaterów. Czytelnik dowie się więcej na temat przeszłości Broome 'a i jego relacji z byłą żoną, praktyki Harry'ego Suttona, a także okoliczności zawiązania się zbrodniczej działalności Kena i Barbie.

Serial z kolei dużo bardziej koncentruje się na relacjach między poszczególnymi bohaterami. Dlatego scenarzyści zbliżają do siebie Lorraine i Megan, Raya i Festera, a przede wszystkim Broome'a i Lorraine. Ponownie nie ma w tym nic dziwnego. Samotni bohaterowie bijący się ze swoimi myślami w powieści, to normalny widok, Da się na nich spokojnie oprzeć nawet najbardziej pokręcony kryminał. Podobne podejście na małym ekranie nie mogło wypalić. Wprowadzenie bliższych związków między poszczególnymi postaciami dało też możliwość wprowadzenia rozmaitych fałszywych tropów. Takich jak pojawienie się tajemniczego łysego mężczyzny przypominającego rysopisem człowieka, który przed laty fizycznie i psychicznie napastował Megan/Cassie.

Samo rozwiązanie zagadki w obu przypadkach jest jednak bardzo podobne.

REKLAMA

W dwóch finałowych odcinkach serialu wychodzi na jaw, że wszyscy mężczyźni podejrzewani o ucieczkę lub zaginieni tak naprawdę zostali zamordowani. W ukrytej studiu znajdują się szczątki od piętnastu do dwudziestu osób. Wszystkie w mocnym stanie rozkładu, przez co rozpoznanie tożsamości i dokładnej liczby ofiar zajmie tygodnie lub nawet miesiące. Wkrótce potem Broome domyśla się prawdy, co do tożsamości zabójczy a właściwie zabójczyni. Za śmiercią Stewarta Greena i innych jemu podobnych nie stali ani Megan, ani Ray (choć to właśnie on poćwiartował zwłoki Greena, bo był przekonany o winie swojej dziewczyny).

W rzeczywistości wszystkich zamordowała Lorraine, która kiedyś straciła możliwość posiadania dzieci przez brutalność swojego męża. Gdy znowu ją zaatakował zabiła go i potem wielu podobnych, którzy krzywdzili kobiety. Między tymi dwoma opowieściami jest jednak jedna zasadnicza różnica i dotyczy ona Carltona Flynna. W książce chłopak również pada ofiarą Lorraine, ale serial poszerza i zmienia ten wątek. W tej wersji nieświadomym zabójcą chłopaka okazuje się Dave. Topi on samochód, w którego bagażniku znajduje się Carlton odurzony i zamknięty tam przez córkę Dave'a i Megan. Warto też podkreślić, że zakończenie Cobena jest dużo bardziej cyniczne, bo motywacje Lorraine czynią z nią gwiazdę mediów i swoistego sprawiedliwego Anioła Śmierci. Serial utrzymuje nastrój o wiele bardziej nostalgiczny.

*Autorem zdjęcia głównego jest Vishal Sharma/Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA