REKLAMA

Poświęciłem się i przeczytałem "365 dni: Ten dzień". Głupszej książki o seksie nie znajdziecie

Cały świat rzuci się w najbliższych dniach na dostępny na Netfliksie film "365 dni: Ten dzień". Jedni z miłości do oryginału, drudzy z chęci wykpienia go jak świat stoi. Osobiście zdecydowałem się na trochę inną drogę i zamiast tego zacząłem czytać sequel "365 dni". Blanka Lipińska napisała cudownie głupią powieść, w której bohaterowie zachowują się jak obłąkani, fabuła nie istnieje, a seks jest przeplatany z seksem, seksem i jeszcze odrobiną seksu. Czy wspominałem o seksie?

365 dni ten dzień książka blanka lipińska premiera film
REKLAMA

Nikt z nas nie ma chyba wątpliwości, że Blanka Lipińska będzie mogła zaraz ogłosić kolejny podbój Netfliksa. Film "365 dni: Ten dzień" na długo przed swoją premierą był gwarantowanym hitem na platformie. Rzucą się na niego nie tylko Polacy, ale właściwie każdy, kto posiada tam konto. To po prostu nieuniknione. Czy ma to cokolwiek wspólnego z jakością produkcji? Oczywiście, że nie. Mnóstwo ludzi obejrzało "365 dni" właśnie dlatego, że to absolutna szmira, w dodatku promująca wyjątkowo dziwne (żeby nie powiedzieć niebezpieczne) postawy.

Domorośli kpiarze, poszukujący tematów dziennikarze i profesjonalni youtuberzy będą mieć w następnych tygodniach ostre używanie z "365 dni: Ten dzień". Najgorsze i najgłupsze produkcje na Netfliksie mają to do siebie, że przyciągają podobną publikę. Nie widzę w tym zresztą nic złego. Sam postanowiłem zrobić coś podobnego i tylko z tego powodu sięgnąłem po powieść Blanki Lipińskiej. Nie oczekiwałem porywającej fabuły, głębokich charakterologicznie postaci, współczesnej wrażliwości na sprawy płci i seksu czy choćby nawet dobrego erotyka. I chcę, żebyście wiedzieli, że Blanka Lipińska nie zawiodła.

REKLAMA

"365 dni: Ten dzień" to dokładnie taka książka, jak można było oczekiwać.

Początkowo miałem pomysł, żeby przedstawić swoją podróż po wyobraźni autorki niczym odkrywca zapisujący w dzienniku swoje wrażenia z nieznanego, obcego mu świata. Wyglądałoby to mniej więcej w taki sposób: "Strona 7: Pierwsza próba samobójcza. Na razie zero seksu. Nie mam pojęcia, czemu Laura chciała się zabić, a ona tym bardziej nie. Massimo był na miejscu, więc jakby luzik. Ot, kolejna zachcianka obrzydliwie bogatych. Strona 27: Dwa r*nięcia i jedna rozmowa o ślubie i dziecku. Najbardziej konserwatywny pornos w historii.

Strona 34: Massimo jakby nigdy nic przyznaje, że jego ojciec uprawiał seks z rodzonymi siostrami, więc jego przyrodni brat jest teraz jednocześnie bratem ciotecznym. Laura i przyjaciółka niewzruszone. Strona: 50: Bohaterka irytuje się, że myśli tylko o seksie. Przez wszystkie poprzednie strony może ze dwa razy nie myślała, więc nie wiem, co ją tak dziwi. Strona: 92: Pojawia się Zły Brat Bliźniak Massimo. Nie, to nie żart...".

Prawda jest jednak taka, że przy 518-stronicowej książce (której przecież nie miałem żadnego zamiaru czytać do końca) w taki sposób zabiłbym i siebie, i czytelników. Nie mam tylko pewności, kogo wcześniej. "365 dni: Ten dzień" najzwyczajniej w świecie nie jest też takim znowuż ciekawym terytorium do odkrywania. Każda opisana tu sytuacja wygląda kubek w kubek do poprzedniej. A osoby, które nie miały "szczęścia" czytać powieści Blanki Lipińskiej pewnie i tak nie uwierzyłby w to, co tam znalazłem. Opowiadanie o tej książce w sposób logiczny i zgodny z prawdą może na człowieka sprowadzić niespodziewaną wizytę lekarza, bo wszystkie postaci zachowują się tutaj niedorzecznie.

Blanka Lipińska napisała bohaterów obłąkanych, żeby każdy mógł tu odhaczyć jakiś swój fetysz.

Tutaj nikt nie jest normalny. Nie tylko dlatego, że Massimo to boss organizacji przestępczej, a Laura została porwana wbrew swojej woli i teraz mierzy się z ekstremalnym przypadkiem syndromu sztokholmskiego. W tak nietypowych okolicznościach "normalność" jest siłą rzeczy pojęciem względnym. Bardziej chodzi o to, że żaden z bohaterów nie zachowuje się adekwatnie do sytuacji. Jakby istnieli w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, gdzie wszystko jest na opak. A w dodatku muszą co pięć minut zmieniać swoją osobowość o 180 stopni.

Wszystko to oczywiście zostało obmyślane w jednym bardzo konkretnym celu, by w myśl seksistowskiego powiedzonka "każda potwora znalazła swego amatora". Dlatego Massimo jest jednocześnie szarmanckim rycerzem w lśniącej zbroi, wyrzeźbionym Adonisem, psychopatycznym mordercą, konserwatywnym Włochem, bogaczem o tysiącu zachcianek, brutalem w łóżku, delikatnym romantykiem i nie wiadomo, czym jeszcze.

Laura z kolei w jednej scenie jest przerażona swoim położeniem, w następnej nim zachwycona. W tej chwili wydaje się zakochana na zabój w "Czarnym", by zaraz wściekać się na jego seksizm. Minutę później ten sam seksizm (tym razem nazwanym "męskością") ją podnieca. Na jej własnym weselu obrzydza ją brutalność ludzi z mafii, dwie strony później chce zamordować byłą Massima i wyzywa ją na oczach wszystkich, a zaraz potem wraca do poprzedniego stanu umysłu.

Nie ma absolutnie sensu próbować za tym nadążyć, bo po prostu nikt realny tak się nie zachowuje. Massimo i Laura są jak dwadzieścia różnych osobowości zamkniętych w jednym ciele, a w dodatku napalonych jak dorastające nastolatki. Tak, nie sposób mówić o "365 dni: Ten dzień" bez wspomnienia choćby słowem o seksie. On jest tu stale obecny i akurat w tym trudno dostrzegać jakiś problem. To w końcu współczesny erotyk, żeby nie powiedzieć soft porno. Trudno nazwać Blankę Lipińską mistrzynią w pisaniu o tym temacie (aż mam ochotę kupić jej słownik, żeby poszukała tam synonimu dla słowa "napalona"), ale i tak idzie jej to lepiej niż dosłownie wszystko w inne w tej książce.

Powieść "365 dni: Ten dzień" jest w tym wszystkim tak uroczo niezgrabna, że nabijanie się z niej niesie trochę przyjemności.

REKLAMA

To fatalnie napisana książka, okropna fabuła, często ohydnie seksistowski obraz relacji męsko-damskich i cierpiący na ostrą schizofrenię erotyk. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że mechanizm "tak złe, że aż dobre" wcale na mnie tym razem nie zadziałał. Jeśli ktokolwiek poważnie traktuję tę powieść, to współczuję. Jeżeli uważa ją za najlepsze, co w życiu czytał, to wręcz niepokoję się o zdrowie i samopoczucie takiej osoby. Ale w sumie rozumiem ludzi, którzy czytają "365 dni: Ten dzień" po prostu dla bezrozumnego śmiechu.

Nabijanie się z następnej głupawej scenki prowadzącej do setnego z kolei opisu seksu niesie sporo satysfakcji. Miałem początkowo zamiar doczytać tyle, ile dam radę i odrzucić powieść Lipińskiej w cholerę. "Kto ma dzisiaj tyle wolnego czasu, by marnować go na tragicznie słabe książki? - myślałem, ale teraz nie jestem już taki pewien. Może jeszcze kilka razy zerknę na przygody szalonego Massima i zmiennej Laury w tym ich magicznym domku uciech i ciągłych kłótni, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka. Chociaż pewnie nie, pewnie oszukuję was i samego siebie. Natomiast prawie jestem w stanie w to uwierzyć. A to już jakiś sukces Blanki Lipińskiej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA