"Nowe True Blood ssie", "True Blood to już kompletnie dziwna bajeczka nie warta uwagi", "wszystkie stare seriale są już przekombinowane i lepiej by było, gdyby się skończyły". Otóż nie.
Przed nami ostatni odcinek szóstego sezonu True Blood. Wydawałoby się sezonu rozwleczonego, pokopanego i kompletnie oderwanego już od tego, za co pokochaliśmy True Blood - od mrocznego, erotycznego klimatu z początków serialu. Dziś True Blood to bajeczka, która nie każe się już zastanawiać, jakby to było, gdyby wampiry istniały naprawdę.
Nie ma co ukrywać - ostatnie dwa czy nawet trzy sezony True Blood tyłka nie urywają. Zwłaszcza tym, którzy nie czytali książek, w tym mnie. Tylko, że sezon szósty w swoim oderwaniu od rzeczywistości pod koniec ma nawet jakiś urok.
W końcu porozrywano wątki: historia Warlowa i wkurzającej już Sookie toczy się całkowicie w oderwaniu od wątku Gubernatora i wampirzych kłopotów, Sam Merlotte doczekał się swojej części serialu, nawet trochę Alcide ma już kawałek fabuły dla siebie. Tu wampirowróżki, tu Eric ze swoją Vendettą, tu Bill ze swoim "czy jestem bogiem? Czy jestem Lilith?", śmierć Terry'ego, wróżkowe córki szeryfa, a tam wampiry testowane jak zwierzątka labolatoryjne.
Mniej tu spójności, nie wydaje się też, by wszystkie wątki prowadziły do jednego zakończenia, niektóre już się urwały, a tydzień przed finałem zdaje się niemal, że dziesiątego odcinka mogłoby nie być wcale. Ma się wrażenie, że scenarzyści pogubili się trochę, rozwodnili kilka postaci, w tym Erica (chociaż jego zemsta ma swój pierwotny urok), w pośpiechu musieli skrócić sezon, bo Anna Paquin zaszła w ciążę...
Ale to wcale nie jest złe. Gdzieś w tym chaosie czai się pewien urok. True Blood z dobrego fabularnie serialu stał się pokazem fantastycznych wydarzeń, takim festiwalem tandety, niemal kościelnym, wiejskim odpustem.
I wiecie co? Taki odpust jest mniej pretensjonalny, niż udawanie czegoś, czym się nie jest, udawanie, że True Blood to wciąż świetny serial. Odpust wróżek, wampirów, zmiennokształtnych, wilkołaków, fanatyków religijnych, starożytnych bożków i czego tylko się da jest nawet zabawny.
Na pewno o wiele lepszy, niż nowy sezon wspaniałego kiedyś, dziś pełnego problemów z tożsamością Dextera.