„Almond” złapie cię mocno i bardzo długo nie będzie chciał puścić, aż do ostatniej strony
„Almond” to opowieść o chłopcu, który nie potrafił intepretować swoich emocji. Książka południowokoreańskiej pisarki już jest bestsellerem. Czytelnicy kupują, krytycy chwalą, a my sprawdzamy, jak poradziło sobie polskie wydanie.
Poznajcie Yunjae. Od dziecka niepokoił swoją mamę i babcię. Jednego dnia widział, jak ktoś bije niewiele starszego od niego chłopca, choć lepszym określeniem zapewne byłoby – katuje. Napastnicy nie szczędzili ciosów. Yunjae przyglądał się, a potem poszedł do pobliskiego sklepu. Beznamiętnie powiadomił sprzedawcę, że „ktoś leży za sklepem” i może niedługo umrzeć. Ten mu nie uwierzył, uznał to za bardzo głupi żart, zadzwonił na policję, a chłopiec bez słowa czekał. W tym czasie pobity dziesięciolatek zmarł i tak się złożyło, że był dzieckiem sklepikarza. „Przyjechaliby na czas, gdybyś powiedział to poważnie” – powiedział. Było jednak za późno.
Widzicie, Yunjae cierpi na aleksytymię, czyli niemożność odczytywania i rozumienia stanów emocjonalnych. Nie jest w stanie choćby odpowiednie zidentyfikować własnego strachu. Gdy chłopiec będzie zbliżał się do wielkiego groźnego psa, jego matka zauważy, że dzieje się coś bardzo niepokojącego.
„Almond” z podtytułem „Ten który nie czuł” pokazuje świat chłopca, który nie czuje strachu ani złości.
Powieść Won-Pyung Sohn południowokoreańskiej pisarki i reżyserki przedstawia to, jak tak wielka katastrofa, jaką jest poważna choroba dziecka, wpływa na rodzinę i jak wiele miłości potrzeba, aby móc przezwyciężyć wszystkie trudności. Żeby Yunjae mógł względnie normalnie funkcjonować wśród rówieśników babcia i matka rozklejają kolorowe karteczki. Na przykład „Gdy samochód się zbliża –> zrób unik albo ucieknij” albo „Gdy inni się uśmiechają –> uśmiechaj się w odpowiedzi”. Nie chcą nauczyć go emocji, bo to niemożliwe, ale tworzą dość złożone instrukcje obsługi samego siebie i zarazem świata.
„Almond” to powieść, która bierze z zaskoczenia. Przyznam, że za każdym razem, gdy czytałem o problemach Yunjae, uświadamiałem sobie, jak bogaty jest świat ludzkich emocji. Dopiero ich brak dobitnie pokazuje, że nawet w tak prozaicznych, codziennych sytuacjach, jesteśmy bez nich jak pozbawieni jednego ze zmysłów. A ponadto otoczenie zupełnie nie jest w stanie nas rozumieć – przestaje poprawnie czytać nasze słowa, czyny i pragnienia. Wielka siła tej powieści kryje się właśnie w umiejętnym pokazywanie tego „braku”, pustki po emocjach, którą można oczywiście wypełniać, tak jak próbowały je wypełniać babcia i matka Yunjae, ale to tylko protezy, które nie zawsze będą działać.
„Almond” to książka o miłości.
Również o miłości. Bo choć Yunjae nie rozumie swoich emocji, to powieść jest ich pełna. Won-Pyung Sohn wcale nie epatuje tanim melodramatyzmem. „Almond” bowiem to książka szalenie surowa, bardzo oszczędna w środkach. Wszystko to, co ważne dla czytelnika dzieje się w akcji, a część najbardziej chwytająca za serce rozgrywa się mimochodem, w codziennym życiu. To w życiu rodzinnym aż tętni od miłości, choć jest to miłość zwykła, rutynowa, od czasu do czasu tylko naznaczona drobnym matczynym heroizmem. Z kolei dziwna przyjaźń dwóch chłopców będzie doskonałym dowodem na to, jak trudne są relacje między młodymi, uczącymi się świata ludźmi.
„Almond” to powieść boleśnie ludzka. Pełna codziennej walki i smutku. Jest jednak tak skonstruowana, że czytelnik sam musi wziąć na siebie cały trud emocjonalny. Rozpoznać własne emocje, nazwać je. W samym wstępie autorka pisze, że „w ogóle nikt nigdy nie wie, czy jakaś opowieść jest wesoła czy przeciwnie – tragiczna.” I to jest klucz do zrozumienia tej fenomenalnej powieści.
Kilka słów należy się również tłumaczce Urszuli Gardner, bo „Almond”, choć oszczędny, przekonuje mnie przede wszystkim stylem. Bez dobrego wyczucia języka niemożliwe byłoby naszkicowanie tak subtelnych portretów bohaterów. Widać to zwłaszcza w tych najmłodszych latach Yunjae, gdzie świat postrzegany jest trochę infantylnie, ale jednocześnie wypełniony jest niepewnością i poszukiwaniem siebie.