REKLAMA

"Andor" to najlepsze "Gwiezdne wojny" od czasu "Imperium kontratakuje" i serialowe arcydzieło

Kto by pomyślał, że po ogromnym kryzysie, jakim było zwieńczenie nowej trylogii, świat "Gwiezdnych wojen" przetrwa nie w gigantycznych widowiskach, a we w gruncie rzeczy skromnych serialach Disney+. A konkretnie w tym jednym. "Andor" to telewizja najwyższej próby i jeden z najlepszych seriali tego roku.

andor serial disney plus
REKLAMA

Redakcyjni koledzy po kilku pierwszych odcinkach mówili, że "Andor" bardziej przypomina dramat HBO niż typowe "Gwiezdne wojny". Trudno o lepsze podsumowanie. Serial ma te elementy, które pozwalają rozpoznać go jako produkcję gwiezdnowojenną, choćby estetyczne, ale jest w nim coś jeszcze. Coś, co pojawiało się już pod powierzchnią tego świata, ale w ostatnich latach nie było w stanie przebić się przez pokrywę fanserwisu i taniej nostalgii.

"Andor" zaczyna się od dość typowo, bo od tytułowego łotrzyka, który popełnia błąd. Do tej pory żył sobie na obrzeżach cywilizacji, prawa i w ogóle całego, rosnącego w siłę i coraz bardziej represyjnego, aparatu państwa. Gdy z jego ręki giną imperialni urzędnicy, sprawa może jeszcze rozejść się po kościach. Dyktatura jest ociężała i często bezwładna na niższych poziomach administracyjnych. Sprawa nie zostaje umorzona tylko dlatego, że trafia w ręce prawdziwego legalisty, człowieka wierzącego w procedury, prawo, porządek i przede wszystkim - w Imperium. Cassian co prawda ucieka przed obławą, ale od tej pory przestaje być anonimowy, a jego losy splatają się z wielkim konfliktem, który zaczyna tlić się w odległej galaktyce.

REKLAMA

Kim jest Cassian Andor?

Andor: serial Disney+

Gdy tytułowemu bohaterowi udaje się wykaraskać z kłopotów, zaraz wpada w kolejne. Jego życie zaczyna orbitować w pobliżu idei sprzeciwu. Nie dość, że bierze udział w wielkim rebelianckim skoku, tak odważnym, że aż nieprawdopodobnym, to jeszcze na swojej drodze spotyka ludzi tak oddanych idei walki z dyktaturą imperatora, że zaczyna kwestionować własny, bardzo egoistyczny stosunek do świata.

I nagle okazuje się, że serial Disney+ tak naprawdę nie jest o tytułowym bohaterze.

Punktem wyjścia oczywiście są przygody Cassiana Andora, to jego losy dają widzowi szansę na zobaczenie, jak rodzi się sprzeciw wobec zła. Showrunner Tony Gilroy pokazuje rebelię i wszystkie jej odcienie, od ideowców walczących o sprawę, przez zwykłych ludzi dociskanych przez system, aż po anarchistów i prawdziwych fanatyków. Podobnie niuansuje imperialnych, czasem zachowując nawet symetrię między bohaterami. Wspomniany tu legalista, Syril Karn, jest odbiciem lustrzanym Andora. Możemy obserwować ich obu, ścieżki, które wydeptują, ale też ich matki. Dzięki temu jak na dłoni widać, co ukształtowało każdego z nich i dlaczego znaleźli się po różnych stronach barykady.

"Gwiezdne wojny" jeszcze nigdy nie miały filmu czy serialu, który tak umiejętnie pokazywał grozę imperialnej machiny. Jednocześnie nie jest to groza budowana na czymś abstrakcyjnym, jak Moc czy Ciemna Strona. Tu zło jest pochodną ludzkiej natury, ale też rozrastającego się aparatu opresji, który jest niezbędny, aby Imperium Galaktyczne mogło dalej funkcjonować. To zresztą typowe dla ustrojów totalitarnych: muszą się rozwijać i konsumować wszystko na swojej drodze, aby przetrwać.

Andor serial

Wielkie brawa należą się scenarzystom (wśród których jest między innymi Beau Willimon, czyli jeden z twórców "House of Cards") za niesamowitą złożoność wykreowanego na potrzeby serialu świata. Nie byłaby ona możliwa, gdyby nie ogromna erudycja twórców. Widać ją na przykład, kiedy przedstawiają imperialny obóz pracy, w którym ludzie nie są więzieni, ale też dehumanizowani, warunkowani, tresowani do posłuszeństwa, bierności, rezygnacji i obojętności. Bez znajomości literatury obozowej spod znaku Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Tadeusza Borowskiego czy późniejszych opracowań nie dałoby się nakręcić tak żywego i przerażającego obrazu.

"Andor" i baśniowy świat "Gwiezdnych wojen"

O tym, że George Lucas, pisząc swoje pierwsze scenariusze i konstruując swoje pierwsze filmy, budował je jak baśń pełną mitologicznych motywów oraz archetypicznych postaci, od lat rozpisują się badacze popkultury. Środek ciężkości "Gwiezdnych wojen" w ich filmowo-serialowym wydaniu był od zawsze w pobliżu tego baśniowego jądra. Wydawało się, że pod rozłożystymi uszami Myszki Miki tak już zostanie, że zasypią nas animacje czerpiące z motywów, które znacznie łatwiej przetłumaczyć na język dzieci, niż dorosłych.

REKLAMA

Można powiedzieć, że "Andor" trochę oddalił się od baśni. Oczywiście elementy mitu dostrzeżone przez badacza Josepha Campbella są tu widoczne, przede wszystkim w drodze, jaką pokonuje tytułowy bohater. Jednak kostium, w który ubiera się "Andor", znacznie szczelniej je okrywa. Wydaje się, że serial znacznie odważniej buduje swój świat w oparciu o to, co rzeczywiste. Widać to nie tylko w kostiumach czy projektach ludów zamieszkujących Odległą Galaktykę, ale również w sytuacjach, problemach, kryzysach i przede wszystkim - w mechanizmach politycznych, również (a może nawet przede wszystkim) tych, które opisują, jak działa aparat represji.

"Andor" to najambitniejsza dotychczas próba przeobrażenia "Star wars" w opowieść dla dojrzałego (celowo nie używam słowa "dorosłego") widza. Widza, który chce tego świata, a jednocześnie nie do końca musi odpowiadać mu ciągły recykling tych samych w gruncie rzeczy opowieści. I jest to próba więcej niż udana. Produkcja Tony’ego Gilroya to serialowa najwyższa półka - to taki serial, który wygradza lata czekania fanów "Gwiezdnych wojen".

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA