REKLAMA

"Andor" od Disney+ to "Gwiezdne wojny" w szpiegowskim wydaniu. Trylogia sequeli może się schować

"Andor" jest najnowszym serialem wprost z odległej galaktyki, który polscy widzowie mogą oglądać na premierę na platformie Disney+. To również zupełnie nowe spojrzenie na "Gwiezdne wojny". Fani sagi "Star Wars", którzy wcześniej oglądali "Mandalorianina", "Księgę Boby Fetta" i "Obi-Wana Kenobiego", będą zaskoczeni prequelem "Łotra 1" z Cassianem. I to pozytywnie.

andor star wars serial disney plus
REKLAMA

Dołącz do Disney+ z tego linku i zacznij oglądać głośne filmy i seriale.

Do biblioteki Disney+ trafiły dzisiaj aż trzy odcinki serialu o tytule "Andor". To kolejna produkcja w odcinkach osadzona w uniwersum rycerzy Jedi i spółki. Jest ona przy okazji prequelem filmu "Łotr 1" umiejscowionego w czasach między "Nową nadzieją" (czyli początkiem oryginalnych "Gwiezdnych wojen") a "Zemstą Sithów". Przyznaję, że chronologia jest tu ciut skomplikowana. Finalnie nie powinniście mieć jednak problemów z odnalezieniem się w fabule, bo jako tytułowy (anty)bohater powraca tu Cassian Andor, w którego ponownie wciela się Diego Luna.

Czytaj też:

REKLAMA

"Andor" to serial "Star Wars" inny niż wszystkie

Pierwsi szczęśliwcy, którzy oglądali "Andora" przed premierą, mówili zgodnie: "To Gwiezdne wojny, jakich jeszcze nie było". Po seansie mogę potwierdzić, że te reakcje nie były przesadzone. Co prawda "Łotr 1" pokazał nam wojnę z perspektywy zwykłych żołnierzy, a "Han Solo" zwrócił uwagę na los maluczkich uciskanych imperialnym butem. Pewne zaczątki nowego kierunku dało się więc już zauważyć. Dostępny od dziś na Disney+ serial "Star Wars" idzie jednak o kilka kroków dalej, a po drodze w dodatku skręca w niespodziewanym kierunku.

Nowy serial "Star Wars", czyli "Andor", jest już dostępny w Disney+.

"Odległa galaktyka" w nowym serialu jest zupełnie inna niż w "Mandalorianinie", "Księdze Boby Fetta" oraz "Obi-Wanie Kenobim". Wcześniej poruszaliśmy się tylko po tzw. Zewnętrznych Rubieżach i z dala od serca Imperium, a teraz trafiamy od razu do Sektora Korporacyjnego. Jesteśmy wreszcie naocznymi świadkami przemian, jakie zachodzą w galaktyce pod rządami Lorda Sithów, Dartha Sidiousa. Właśnie w takich okolicznościach śledzimy zakulisowe poczynania Andora, dzięki którym mogła wykiełkować Rebelia.

Akcja nowego serialu Disneya zaczyna się na 5 lat przed Bitwą o Yavin z "Nowej nadziei" (a zarazem 5 lat po wydarzeniach z "Obi-Wana Kenobiego" i 15 lat po powstaniu Imperium z "Zemsty Sithów"). Cassian kombinuje i węszy w poszukiwaniu swojej siostry, co teoretycznie wygląda na podręcznikową motywację dla samotnego bohatera. Szybko przekonujemy się jednak, że żaden z jego heros. Może i ma skrupuły, ale od początku nie boi się ubrudzić sobie rąk. Bez trudu da się uwierzyć, że ta sama postać kilka lat później w "Łotrze 1" bez wahania zabije swojego informatora.

"Andor" to bardziej thriller od współtwórcy "House of Cards" niż klasyczny gwiezdnowojenny western.

"Gwiezdne wojny" od samego początku łączą fantastykę naukową z fantasy. Mamy tutaj statki kosmiczne, podróże międzygwiezdne i broń wysadzającą planety, ale wszystko to dzieje się "dawno, dawno temu", a wybrani bohaterowie stworzeni przez George'a Lucasa władają nie tylko technologią, ale też mistyczną Mocą. Do tego czuć tutaj westernowy klimat, a chociaż polityki nigdy nie brakowało (zwłaszcza w trylogii prequelach), to była ona mimo to zwykle w tle bardziej przygodowej estetyki. "Andor" jest inny.

Trailer serialu Disney+ "Andor"

Serial o Cassianie Andorze skupia się na intrygach, a wspomniani rycerze Jedi, przynajmniej na starcie, nie są tutaj obecni. To nie tylko bardzo odświeżająca decyzja, ale też logiczna ze strony fabularnej decyzja (w końcu Zakon został niemal doszczętnie zniszczony). Wreszcie dostaliśmy też produkcję, która kierowana jest do ciut starszego widza. Do tej pory "Gwiezdne wojny" poza "Łotrem 1" i "Zemstą Sithów" były mocno familijne i skupione na walce Dobra ze Złem. W nowej produkcji mamy z kolei praktycznie same odcienie szarości. Na szczęście nie brakuje tu też humoru, dzięki czemu nie jest to produkcja diabelnie ponura.

Disney ma na rękach hit. Nawet znajomość zakończenia historii głównego bohatera nie psuje frajdy z oglądania "Andora".

Mam ostatnio przesyt prequeli, bo ledwie skończyło się "Zadzwoń do Saula", a HBO Max i Amazon Prime Video zaczęły udostępniać "Ród Smoka" i "Pierścienie Władzy", będące wprowadzeniami do odpowiednio "Gry o tron" oraz "Władcy Pierścieni". Teraz do tego dochodzi nowa historia z uniwersum "Star Wars", której odcinki będą pojawiać się co środę. W tym konkretnym przypadku bycie prequelem nie ciąży jednak serialowi, choć nie znajdziemy tutaj twista jak w spin-offie "Breaking Bad".

"Andor" szybko staje o własnych siłach i wychodzi z cienia "Łotra 1", "Nowej nadziei", "Zemsty Sithów". Produkcja Disney+ chcąc nie chcąc do nich nawiązuje, ale nie chowa się w rzucanych przez nie cieniu. Nawet świadomość smutnego losu tytułowego bohatera nie okazała się problemem. Do tej pory mogliśmy jedynie przypuszczać, co właściwie sprawiło, że Andor nie tylko trwał w gotowości, by oddać życie za sprawę, ale potrafił splamić sobie ręce krwią.

Główny bohater jest w dodatku tylko jedną z postaci, których losy śledzimy.

REKLAMA

Ludzi mniej lub bardziej otwarcie walczących z Palpatine'em przed "Nową nadzieją" znaliśmy do tej pory głównie z opowieści. Co innego słuchać i czytać o nich, a co innego zobaczyć ich działania na ekranie. Takiego polityczno-szpiegowskiego zacięcia uniwersum "Star Wars" naprawdę potrzebowało. Dużo łatwiej jest mi się w tę produkcję zaangażować, niż w ostatnie trzy epizody razem wzięte. W sumie może to i dobrze, że na kolejne kinowe "Gwiezdne wojny" poczekamy aż do 2025 roku...

Nie sposób przy tym narzekać na realizację "Andora". Efekty specjalne i gra aktorska stoją na hollywoodzkim poziomie, o oczko wyżej niż w pozostałych serialach Disneya. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to do nazbyt częstych retrospekcji. Nie mogę się teraz doczekać kolejnych odcinków i już się cieszę z plotek, że powstanie kolejny sezon. W międzyczasie odświeżę sobie "Rogue One" (które swoją drogą ma świetny książkowy prequel o tytule "Catalyst").

Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA