REKLAMA

Po finale "Zadzwoń do Saula" inaczej patrzę na "Breaking Bad". Walter White nie jest głównym bohaterem

Finałowy odcinek "Zadzwoń do Saula" z Bobem Odenkirkiem już za nami. Spin-off kultowego serialu AMC o nauczycielu chemii, który produkował narkotyki na skalę przemysłową, okazał się zarówno prequelem, jak i sequelem "Breaking Bad". Waltera White'a w dodatku trudno już traktować jako głównego bohatera opowieści snutej w latach 2008-2022 przez Vince'a Gilligana. To tak naprawdę historia Jimmy'ego McGilla, a Heisenberg i Jesse Pinkman zeszli na drugi plan.

zadzwon-do-saula-final-breaking-bad-spin-off-better-call-saul-prequel-sequel
REKLAMA

Nie bez powodu "Breaking Bad" jest jednym z najlepiej ocenianych seriali w historii telewizji. Na przestrzeni pięciu sezonów obserwowaliśmy moralny upadek byłego nauczyciela chemii, który - po zdiagnozowaniu u niego raka - został brutalnym baronem narkotykowym. Po latach od emisji ostatniego odcinka w telewizji AMC, który domknął historię Waltera White'a, twórcy powrócili do tego uniwersum za sprawą spin-offa o tytule "Better Call Saul" (lub "Zadzwoń do Saula").

REKLAMA

Ta niepozorna produkcja, która już w swoim 1. sezonie wyszła z cienia serialu-matki, poświęcona została tytułowemu Saulowi Goodmanowi. Dowiedzieliśmy się z niej, skąd właściwie wziął się prawnik, który pomagał Walterowi White'owi budować jego kryminalne imperium. Spin-off o Goodmanie okazał się też zarówno prequelem, jak i niespodziewanie sequelem "Breaking Bad". Jest też dla niego nawet lepszym epilogiem niż film "El Camino" poświęcony Jesse'emu Pinkmanowi.

Czytaj też:

"Zadzwoń do Saula" - finał serialu wyciskał łzy.

Uwaga! Od tego miejsca znajdziecie spoilery z finału "Better Call Saul".

Tak jak pierwszy serial Vince'a Gilligana można nazwać kroniką moralnego upadku Waltera White'a. Saul Goodman długo wydawał się jedynie postacią drugoplanową, ale "Better Call Saul" kompletnie zmienia optykę. Serial cofnął nas do czasów na wiele lat przed rozkręceniem przez Heisenberga interesu. Goodman wtedy de facto jeszcze nie istniał, a Bob Odenkirk latami portretował niejakiego Jimmy'ego McGilla, który dopiero rozpoczynał swoją prawniczą karierę (jeszcze pod własnym nazwiskiem).

Byliśmy przy okazji świadkami kolejnej przemiany głównego bohatera - i to bardziej zniuansowanej. Luzacki prawnik nabrał głębi i okazał się postacią tragiczną; spodziewaliśmy się po "Better Call Saul" komedii, a dostaliśmy coś na kształt uwspółcześnionej "Zbrodni i kary". Bohater został w dodatku tak dobrze sportretowany, że nie przyćmiły go liczne cameo (w spin-offie pojawili się między innymi Giancarlo Esposito jako Gus Fring i Dean Norris w roli Hanka Schradera).

Przez pierwsze sezony obserwowaliśmy wydarzenia z przeszłości, aczkolwiek kilka scen pokazało nam wypraną z kolorów (dosłownie!) przyszłość Saula. Okazało się, że po śmierci Waltera White'a jego umoczony prawnik musiał się ukrywać pod zmienionym nazwiskiem, bo ścigała go policja. Świeżo upieczony Gene Takovic został kierownikiem zmiany w punkcie usługowym piekącym pączki na terenie centrum handlowego i robił wszystko, byle się nie wychylać. Oczywiście do czasu.

Od samego początku widzowie czekali też na pojawienie się w spin-offie głównych bohaterów "Breaking Bad". Twórcom się do tego jednak nie spieszyło, a oba seriale AMC, które można obejrzeć na polskim Netfliksie, spotkały się fabularnie w dopiero szóstej odsłonie "Zadzwoń do Saula". Przy okazji wywinięto nam jednak tutaj niemały numer, bo na kilka epizodów przed końcem staliśmy się świadkami swoistej roszady linii czasowych.

Zadzwoń do Saula - finał

"Zadzwoń do Saula" odpowiedział na pytanie, co się działo po "Breaking Bad".

Co prawda nieco o dalszych losach bohaterów "Breaking Bad" dowiedzieliśmy się już wcześniej z filmu "El Camino", który pokazał nam ucieczkę Jesse'ego Pinkmana, ale ten obraz pozostawił po sobie niedosyt. Pustkę w sercach fanów na szczęście wypełniło właśnie "Zadzwoń do Saula", które w ostatnich odcinkach zmieniło wspomniane czarno-białe flashforwardy w serialową teraźniejszość (podczas gdy czasy sprzed śmierci Waltera White'a, zaczęły pełnić rolę retrospekcji).

Ten sprytny manewr sprawił, że de facto przeskoczyliśmy o kilka lat do przodu, a całe pięć serii "Breaking Bad" można byłoby wcisnąć pomiędzy 10. i 11. odcinek "Better Call Saul". Z tej perspektywy Walter White przestaje być już tym głównym (anty)bohaterem, a na centralną postać w opowieści Vince'a Gilligana wyrasta właśnie Jimmy McGill. Śmierć demonicznego Heisenberga i zniknięcie Jesse'ego Pinkmana są jedynie jednym z rozdziałów jego historii.

Sam wątek Saula Goodmana oraz jego relacji z Kim Wexler został przy tym poprowadzony mistrzowsko.

REKLAMA

W zasadzie to chyba nie mógł (a na pewno nie powinien) skończyć się inaczej, niż katharsis i zatoczeniem pełnego koła. Fani dostali zakończenie o posmaku słodko-gorzkim, bez tanich zwrotów akcji pod sam koniec ani (na szczęście) irytującego cliffhangera. Zamiast tego w odcinku "Saul Gone" pojawiła się masa subtelnych nawiązań do wątków rozgrzebanych na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, dzięki którym seans finału był niezwykle satysfakcjonującym doświadczeniem. Takim, jakie coraz rzadziej zdarza się, gdy końca dobiegają wielkie seriale.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA