Fanki wyrzucają plakaty z Billie Eilish, bo artystka je „nabrała”, że jest LGBT. Czym jest queerbaiting?
Billie Eilish, z najbardziej uwielbianych artystek młodego pokolenia, stała się jedną z najbardziej znienawidzonych. W ostatnich dniach w mediach społecznościowych trwa przedziwny festiwal hejtu i oskarżania ją o queerbaiting. Fani mają jej też za złe, że spotyka się z facetem, który lata temu napisał rasistowskie, fatshamingowe i homofobiczne komentarze.
Na początku czerwca 19-latka wypuściła fajny teledysk do piosenki Lost Cause, w którym dissuje byłego chłopaka. Są na nim fragmenty z domówki, na której tańczy z dziewczynami, gra w Twistera i wcina bitą śmietanę. Wygląda to jak typowy „babski wieczór”, kiedy jedna z koleżanek ma wypasioną willę.
Klip ma już ponad 45 milionów wyświetleń na YouTube. I owszem można też dopatrzeć się w nim podtekstów seksualnych.
Dodatkowo kilka dni temu Bilie Eilish wrzuciła na Instagram zdjęcia z planu teledysku z dopiskiem „i love girls”. To zupełnie zmieniło niektórym wydźwięk teledysku: z sexy pidżama party przeistoczył się w lesbijską orgię.
Okrzyknięto to wszystko queerbaitingiem, choć moim zdaniem to trochę przesada. Czy nie można tak po prostu kochać kobiet będąc kobietą? A może Eilish jest bi? Wyjaśnijmy jednak najpierw, o co chodzi z tym nowym/starym słówkiem.
Nowy teledysk Billie Eilish to podobno queerbaiting. Co to właściwie jest?
Queerbaiting to technika marketingowa, którą dobrze znamy, ale nie mieliśmy pojęcia, że ma nazwę. Ogólnie polega na subtelnym sugerowaniu, że dana osoba lub para bohaterów czy artystów jest homo, ale bez konsumowania czy chociażby potwierdzenia ich związku bądź orientacji na ekranie lub w tekście.
Ma to za zadanie przyciągnąć (stąd słówko „bait”) ludzi LGBT oraz hetero, bez zrażania do siebie żadnej z grup odbiorców. Widzowie, czytelnicy i słuchacze mimowolnie dają się porwać spekulacjom i gonieniu króliczka. Rzecz jasna takie akcje tylko szkodzą środowisku LGBT. Nie mówiąc już o tym, że jest wtedy niejako wykorzystywane i sprzedawane jako produkt.
Największym queerbaitingiem w historii był zespół t.A.T.u – duet domniemanych lesbijek sam wyznał po latach, że ich związek był zagraniem promocyjnym. Ja nazwałbym to wręcz queerbaitrollingiem, bo dziewczyny przecież pochodziły z homofobicznej Mateczki Rosji.
Innym przykładem ze świata muzyki jest dobrze znana wszystkim piosenka I Kissed a Girl śpiewana przez Katy Perry. Któż się nie zastanawiał, czy była autobiograficzna? Nie ma to jednak znaczenia. Ważne, że przebój się przebił do maistreamu głównie za sprawą „skandalizującego” tekstu.
Na małym i dużym ekranie również mamy mnóstwo queerbaitingu, który rozpala wyobraźnię fandomu – nie tylko wśród kobiecych bohaterów. Widzowie zastanawiali się, czy parę detektywów z serialu „Sherlock” łączy tylko związek na polu zawodowym, albo czy te spojrzenia pomiędzy Finnem i Poe w filmie „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” nie są zbyt dwuznaczne?
Teraz, kiedy mam świadomość tego zjawiska, nie będę mógł normalnie niczego oglądać, bez zastanawia się, czy aby znów nie daje się wciągnąć w jakieś marketingowe gierki. Dzięki, Billie.
Queerbaiting to pikuś przy rasistowskich i homofobicznych wpisach chłopaka Billie Eilish.
Wróćmy jednak do dramy. Wszyscy podejrzewali, że piosenkarka jest LGBT, ale została przyłapana ze starszym o 10 lat aktorem Matthew Tylerem Vorce'em w Disneylandzie. Osoby queer były zawiedzione, wykorzystane i wściekłe, że zostały tak zbaitowane i to jeszcze w Miesiącu Dumy. Eilish wyrzucano to w postach z hashtagiem #youlikegirls.
Przy okazji internetowi detektywi wystalkowali nowego chłopaka Eilish. 29-latek prawdopodnie jest, a może tylko był, facetem z tytułu największego hitu swojej dziewczyny – „bad guyem”. Ludzie dokopali się do jego postów sprzed kilku lat. Rzeczy, które wypisywał Matthew Tyler Vorce, są – lekko mówiąc – niestosowne.
Aktor używał zakazanych słów na „N” i „f” (u nas odpowiednio na „M” i „p”), a także nazwał Adele świnką Piggy. Napisał też, że „kobiety, które uważają się za wolne duchy są zwykłymi k*rwami”. Najstarsze wynalezione w researchu posty są datowane na rok 2011.
Fani Billie Eilish zachodzili w głowę, jak artystka, która wiele robi m.in. dla ruchu body-positive i wspierała Black Lives Matter, może być z tak okropnym człowiekiem. I odpalili sekwencję klasyczną dla internetowego cancel culture. Nie ma na to fajnego polskiego odpowiednika, ale przyjmijmy, że chodzi o kulturę skreślania.
Na Twitterze w tym tygodniu trendował hashtag #billieeilishisoverparty, by jak najwięcej ludzi dowiedziało się o grzechach 19-latki i jej chłopaka. Na TikTok z kolei nastolatki nagrywały filmiki, na których pozbywają się plakatów, ciuchów i koszulek Bilie Eilish. Czy to coś da? Oczywiście, że nie.
Cancel culture to kontrowersyjny trend ostatnich lat. Powoli jednak zjada swój własny ogon.
Każdy samodzielnie myślący człowiek nie przekreśli artystki, bo wyobraził ją sobie nagą w łóżku z kilkoma dziewczynami. Nie może też odpowiadać za czyjeś wpisy sprzed dekady. A co jeśli chłop dojrzał i się zmienił? Ta sytuacja pokazuje, że z cancel culture trzeba się obchodzić ostrożniej niż z jajkiem.
James Gunn na chwilę przestał być reżyserem trzeciej części „Strażników Galaktyki”, bo wyciągnięto mu jego stare „żarciki” z Twittera. Na szczęście Disney w porę oprzytomniał i niepokorny twórca powrócił do MCU. Jednak np. Jenna Marbles miała 20 mln subskrybentów na YouTubie, ale usunęła się w cień. W zeszłym roku wylało się na nią szambo za blackface – kiedyś w filmiku umalowała się, by poudawać Nicki Minaj.
Przypadek Billie Eilish jednak pokazuje, że teraz wystarczy zrobić dosłownie cokolwiek, co może zostać nadinterpretowane i z miejsca trafiasz na stos. I nie będą się liczyć twoje wcześniejsze dobre uczynki, tylko ten jeden ostatni „występek”.
Mówi się, że internet nie zapomina, ale takich naciąganych afer jest coraz więcej, bo każdy szuka taniej sensacji. W końcu same się „scancelują”. W tym gąszczu inb trudno skupić się na jednej, a co dopiero być na bieżąco lub wiedzieć o wszystkich. Na szczęście większość i tak prześpimy.
* Zdjęcie główne: kadr z Billie Eilish / YouTube