Wrócił jeden z największych hitów Netfliksa. Jak wypadł nowy sezon "Bridgertonów"?
Drugi najpopularniejszy serial Netfliksa powraca z nowym sezonem, spychając Daphne na dalszy plan i skupiając się na losach innego członka familii Bridgertonów. Poza tym na pierwszy rzut oka zmieniło się niewiele, choć zrobiło się jakoś tak łagodniej i grzeczniej - bez pazura.
OCENA
2. sezon "Bridgertonów" to kontynuacja netfliksowej adaptacji cyklu powieści bestsellerowej amerykańskiej autorki, Julii Quinn. Ciesząca się znakomitym odbiorem pierwsza seria aż do czasu premiery "Squid Game" zajmowała pierwsze miejsce na szczycie listy najchętniej oglądanych seriali streamingowego giganta, wykraczając poza wszelkie prognozy, bijąc kilka rekordów, deklasując konkurencję i stając się nowym fenomenem. Produkcja rozpoczęła opowieść o perypetiach towarzyskiej śmietanki Londynu epoki regencji, której poczynania - niczym blogerka "Plotkara" w popularnym serialu z Blake Lively - anonimowo komentuje niejaka Lady Whistledown. Tajemnicza kobieta na bieżąco publikuje bezlitosne spostrzeżenia dotyczące najgorętszych wydarzeń z salonów.
Whistledown zaczęła poświęcać tytułowym Bridgertonom coraz więcej uwagi - wówczas wspomniana Daphne, którą rodzina desperacko chciała wydać za mąż, zawarła umowę z czarującym, ale w żadnym wypadku nie zamierzającym się z nikim żenić bawidamkiem, księciem Hastingsem. Oboje odgrywali przed oczami gapiów prawdziwy związek, by ułatwić opędzić się od natrętnych swatek, oszczędzić sobie plotek i pomówień, a w międzyczasie żyć po swojemu.
Bridgertonowie, sezon 2. - recenzja hitu Netfliksa
Nowe odcinki, czerpiące z powieści "Ktoś mnie pokochał", najwięcej uwagi poświęcają najstarszemu bratu Daphne, lordowi-dziedzicowi Anthony'emu Bridgertonowi (Jonathan Bailey) - główna bohaterka pierwszej serii odchodzi na dalszy plan, a ulubieniec widzów, książę Hastings, zgodnie z zapowiedziami nie pojawia się już na ekranie.
Anthony Bridgerton - z uwagi na swój tytuł - nie mógł zaangażować się w związek z operową śpiewaczką Sieną Rosso. Zakończenie tego romansu popchnęło leczącego złamane serce lorda wprost w płomienie zauroczenia kolejną wybranką, którą przypadkiem spotyka podczas konnej przejażdżki. Będzie to zaledwie początek niewypowiedzianej, skrywanej fascynacji i wrota do miłosnego trójkąta; rozsądek nakaże bohaterowi wziąć za żonę Edwinę Sharmę, jednak to jej siostra, spotkana na wspomnianej przejażdżce Kate, będzie nawiedzać marzenia Birdgertona.
O kontynuacjach często pisze się - niekoniecznie w formie pochlebstwa - że "właśnie otrzymaliśmy to samo, ale więcej i bardziej". W przypadku "Bridgertonów" sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Z jednej strony ten kostiumowy romans w nowej serii skupia się na postaciach o zupełnie innych charakterach, niż poprzednio. Co więcej, ogrywa typowe melodramatyczne motywy w interesujący, nieraz nieprzewidywalny sposób, potrafi też zaskoczyć wnikliwością.
Z drugiej strony 2. sezon jest znacznie bardziej stonowany. W moim odczuciu siłą pierwszej odsłony była swoista śmiałość i intensywność - serial był odważny, momentami wręcz kontrowersyjny; kreował obraz osób skutych w łańcuchy pruderii, żelaznych zasad i obaw przed konsekwencjami (skandal, utrata szacunku, wykluczenie). Nieustannie maskowane żądze i emocje kryły się za fasadą dobrych manier - powściągliwej uprzejmości. "Bridgertonowie" niemal ze współczuciem przyglądali się swoim nieszczęśliwym zazwyczaj bohaterom, którzy tłamsili samych siebie, by wreszcie wybuchnąć pożądaniem. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że zamierzam narzekać na niedobór scen erotycznych - choć nowa odsłona jest znacznie, ale to znacznie "grzeczniejsza". Tę powściągliwość można oczywiście uargumentować po pierwsze sięganiem do innych literackich tradycji (tym razem mamy tu zdecydowanie więcej Szekspira niż "Niebezpiecznych związków") oraz zupełnie inną dynamiką między głównymi postaciami.
Rzecz w tym, że pazura pozbawieni są też bohaterowie 2. sezonu Bridgertonów - ich charaktery i tło.
Ich bolączki nużą w zestawieniu z wyboistymi ścieżkami, którymi kroczyć musieli Daphne i Hastings, a co gorsza - i jest to bodaj najgorsza zbrodnia w romansie - brakuje między nimi chemii. Nie aktorskiej - artyści robią, co mogą. To scenariusz bardziej skupia się na tęsknych spojrzeniach niż zauważalnym ugruntowaniu płomienistych, skrywanych uczuć. Koniec końców nowa odsłona okazuje się znacznie mniej emocjonująca i porywająca.
Poza tym - jest raczej po staremu. Wykwintnym bankietom i wspaniałym kostiumom towarzyszą klasyczne covery współczesnych popowych numerów. Alternatywna wersja regencyjnej epoki już poprzednio wyjaśniła odsunięcie na dalszy plan motywów kolonializmu, nierówności czy rasizmu - ta fantazja pozwoliła skupić się na czystym melodramacie, intrygach i skandalach miłosnych, w tle przemycając drobne spostrzeżenia dotyczące percepcji różnic (płci, rasy, statusu etc.). Nowi "Bridgertonowie" to przede wszystkim uwodząca scenografią, kostiumami, castingiem, realizacją i pomysłowym wykorzystaniem romansowych tropów rozrywka - niestety, atrakcyjność tej fantazji odczuwalnie zmalała.