"Death to 2021" zanudza na śmierć. To mało śmieszna wiązanka żartów z antyszczepionkowców i trumpistów
Seria filmów Netfliksa, które w prześmiewczy sposób podsumowują rok mogłaby stać się tradycją jak "Szopka noworoczna", ale twórcy muszą mieć na nim lepszy pomysł. "Death to 2021", podobnie jak i "Death to 2020" jest stronnicze, ale tym razem przesadzono z szydzeniem ze zwolenników Trumpa i przeciwników szczepionek. Niby krytyki foliarzy nigdy za wiele, ale jednak chciałbym, by też mocniej dowalono drugiej stronie. Śmianie się z siebie to najwyższy poziom humoru.
OCENA
Pandemiczny rok 2020 przerósł wszystkich, a jedyną formą oswojenia się z taką sytuacją jest jej wyśmianie. Z tego założenia wyszli Charlie Brooker i Annabel Jones - twórcy "Black Mirror" mieli aż nadto materiału na zrelacjonowanie roku. Dlatego nie stworzyli serialu fabularnego, ale mockument (wymieszali autentyczne nagrania m.in. z telewizji z wypowiedziami fikcyjnych ekspertów i zwykłych Kowalskich, tudzież Smithów). I tak powstał "Death to 2021", czyli w polskiej wersji "Giń, 2021!".
W filmie wystąpili między innymi Hugh Grant, Samuel L. Jackson i Lisa Kudrow, a narratorem był Laurence 'a Fishburne'a. Kometowali oni rzecz jasna pandemię, ale i pożary w Australii czy śmierć George'a Floyda i manifestacje Black Lives Matter. Tylko te ostatnie wydarzenia były opowiadane na poważnie. Reszta składała się prostych gagów, które jednak śmieszyły, bo 2020 rok dał tak mocno w kość, że już było nam wszystko jedno.
O czym opowiada Death to 2021, czyli Giń, 2021?
W "Death to 2021" formuła jest ta sama, powtarzają się eksperci (m.in. Hugh Grant), ale zabrakło Charlie Brookera i Annabel Jones. I to widać, słychać i czuć. Głównym scenarzystą został Ben Caudell, który nie ma takiego satyrycznego drygu jak wcześniej wymienieni. Charlie Brooker zresztą w ogóle wycofał się z kręcenia nowych odcinków "Black Mirror", bo stwierdził, że świat już jest wystarczająco ponury i poświęcił się pisaniu scenariuszy do komiksów.
Przedstawione w godzinnym mockumencie wydarzenia dotyczą głównie USA i Wielkiej Brytanii (nadal czekam na polską wersję, bo nad Wisłą nie ma dnia bez inby). Oglądamy więc z jednej strony szturm na Kapitol i protesty antyszczepionkowców, a z drugiej głośny wywiad Oprah z ex-royalsami czyli Meghan i Harrym, a także śmierć księcia Filipa, który "Po wywiadzie na zawsze wycofał się z życia publicznego... umierając". To chyba najmocniejszy żart w całym filmie, co jest wymowne.
Jest też o zmianach klimatycznych, Talibach, awarii Facebooka, lotach bogaczy w kosmos i popkulturowych fenomenach z "Bridgertonami" i "Squid Game" na czele (wszak oba seriale wypuścił Netflix). Ogólnie o wszystkim, o czym słyszeliście nawet pobieżnie scrollując Facebooka. Jeżeli liczycie, że film czymś was zaskoczy, to srogo się zawiedziecie.
W Death to 2021 śmiejemy się przede wszystkim z antyszczepionkowców i trumpistów.
Najbardziej mierzi mnie brak wyważenia w dowcipach, który był obecny rok temu. Kiedy wchodzi temat szczepionek lub skazania za śmierć George'a Floyda, nikt z tego nie żartuje, a lejtmotywem fragmentów z Joe Bidenem jest to, że jest stary (podobnie jak i żarty z tego powodu). Przez większość czasu twórcy za to bez hamulców jeżdżą po trumpistach, antyszczepionkowcach i dziennikarzach Foxa (niektóre urywki są jakby wprost z TVP).
Całkiem słusznie, ale film nie ma w tytule "Gińcie, foliarze!", więc oczekuję kręcenia beki ze wszystkiego co się działo w 2021 roku. Również z rzeczy, z których się nie powinno. Co to bowiem za satyra na społeczeństwo, skoro obrywa się jednym, a drudzy są lekko szturchani łokciem. Np. progresywne dziennikarki grane przez Lucy Liu i Stockard Channing (nowe postacie) brzmią całkiem rozsądnie. Serio nikt z amerykańskiej szeroko pojętej lewicy niczego odwalił w zeszłym roku? Nie trzeba nawet brać na celownik konkretnej osoby, ale jakieś zachowania. Mnie bawili w tym roku przebudzeni celebryci, którzy się nie myją i chwalili się tym w mediach.
Przebłyski humoru, który równocześnie dowala wszystkim "ideologiom", są już na samym początku. Hugh Grant jako historyk, który uważa, że "Harry Potter" wydarzył się naprawdę, bezsensownie obrusza się o zaimki, którymi przedstawiają się osoby trans (dziennikarz zapytał go, jak mają go tytułować, ale chodziło mu o dopisanie mu Orderu Imperium, a nie he/him).
Trudność w dopasowaniu się do gnających do przodu czasów jest czasem absurdalna i mogłaby stanowić dobry temat do żartów, ale scenarzystom zabrakło odwagi. To też trochę smutne, że osoby konserwatywne mają kiepskie poczucie humoru (znacie jakiś dobry prawicowy mem? Julki z Twittera się nie liczą, bo w tym wypadku screeny postów są wystarczająco absurdalne), bo chciałbym zobaczyć odpowiedź na ten film z prawej strony sceny społeczno-politycznej.
Nowy film Netfliksa rzadko bawi i jest jeszcze bardziej stronniczy niż "Nie patrz w górę".
Widzowie oczekują też mniej oczywistych i bardziej złożonych archetypów postaci. Znany ze "Stranger Things" Joe Keery znów wciela się w youtubera z generacji Z, który jest hipokrytą (poleciał dokumentować zmiany klimatyczne prywatnym odrzutowcem), a Cristin Milioti gra typową Karen (czyli naszą Grażynę), która jest wyznawczynią teorii spiskowych i ściąga ludziom maseczki na ulicy. Widać było po jej mimice, że ciężko jej było wykrzesać coś śmiesznego z tekstów niskich lotów.
Większość użytkowników Netfliksa śledzi memy lub wie, że takie osoby istnieją i nie mają zbyt wysokiego IQ albo raczej siedzą na złych forach i stronach. Dlatego, podobnie jak i w poprzedniej części, moją ulubienicą jest "przecięta Brytyjka" grana przez Diane Morgan (znana z genialnego "After Life"). Nie powiela stereotypów i jest urocza w radzeniu sobie z przeciwnościami losu jak wideorandki online.
"Death to 2021" przypomina w wymowie najnowszy hit, również Netfliksa, "Nie patrz w górę". Oba łopatologicznie pokazują jakie współczesne zachowania i zjawiska są po prostu głupie, ale film Adama McKaya jest bardziej sprawiedliwy - oszczędza w zasadzie tylko naukowców, choć przecież niektórzy też mają swoje za uszami. To jednak film fabularny z misją, więc można mu wybaczyć.
"Death to 2021" tylko naśladuje dokument, ale to nie tłumaczy jego stronniczości i hołubienia tylko jednej racji. To strzał w kolano, bo obrażane grupy z automatu dostają wiatru w żagle, kiedy "lewacki Netflix" ich krytykuje w dość prymitywny i nieobiektywny sposób. Nie dziwię się, że ma tak słabe opinie np. na Rotten Tomatoes (dostał od użytkowników póki co zaledwie 27 procent pozytywnych ocen, ale domyślam się też, kto głosował). Na "Death to 2021" kilka razy parsknąłem, bo QAnon i antyszczepionkowcy to wdzięczny temat do śmieszkowania, ale o wiele lepiej bawię się i więcej wynoszę czytając ich niestworzone historie i komentarze w social mediach.
Film "Death to 2021" można obejrzeć online na Netfliksie.
* zdjęcie główne: materiały prasowe Netfliksa.