„Dom ninja” to najbardziej "cool" serial spośród wszystkich nowości Netfliksa. W dobrym tego słowa znaczeniu
W „Domu ninja” Dave Boyle opowiada historię bardzo nietypowej, dysfunkcyjnej rodziny, która porzuciła swoje korzenie ninja (przepraszam: shinobi) po nieudanej misji. Wyszło... całkiem cool.
OCENA
Dave Boyle słynie z pisania i reżyserowania filmów, w których główne role obsadza azjatyckimi lub azjatycko-amerykańskimi aktorami („White on rice”, „Big Dreams, Little Tokio”). Nie inaczej jest w przypadku „Domu ninja”, produkcji w pełni japońskiej, którą Boyle stworzył dla Netfliksa. Tytuł skupia się na rodzinie Tawara, ostatnim klanie ninja, który z pewnych przyczyn zboczył z obranej przed pokoleniami ścieżki. Teraz jednak będzie musiał na nią wrócić - a wszystko za sprawą jednego z największych kryzysów w historii Japonii. Stawką jest los całego kraju.
Czytaj więcej o nowościach w streamingu na Spider's Web:
Dom ninja - recenzja serialu Netfliksa
Rzadko się zdarza, by największym i rzeczywiście istotnym problemem we współczesnym serialu była ścieżka dźwiękowa - a tak właśnie jest w przypadku „Domu ninja”. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o fakt dobrania anglojęzycznych numerów oldies do opowieści głęboko zanurzonej w japońskiej kulturze (choć wiem, że niektórzy widzowie mają z tym problem), a raczej o wyjątkowo nietrafiony dobór brzmień i nastroju kawałków, które ani nie podkreślają atmosfery danych scen, ani nie stanowią do nich kontrapunktu (choćby ironicznego). Całość brzmi tak, jakby twórcy dobierali piosenki zupełnie przypadkowo, na chybił trafił, bez żadnego klucza, bez narracyjnej czy estetycznej spójności. Również wybór momentów, w których muzyka się odpala i w których zostaje wyciszona, może zastanawiać.
Drobne niedogodności towarzyszą również próbom śledzenia scen walk - zdarza się, że te są niedoświetlone, co może okazać się sporym problemem: przypomnę, że mówimy o sekwencjach, w których wszyscy są ubrani od stóp do głów na czarno, co utrudnia rozeznanie się w tym, kto, co, komu i z kim. Na szczęście są to tylko momenty - większość scen walk prezentuje się naprawdę świetnie, a choreografie robią wrażenie, nawet jeśli jesteśmy obyci we współczesnym kinie kopanym, które czyni z potyczek coś na kształt poetyckiego tańca śmierci. Fantastyczna robota.
W kwestii intrygi produkcja raczej nie zaskoczy, ale umówmy się: nie ona jest tu najważniejsza. Liczą się starcia, atmosfera i rodzinna dynamika, a wszystkie te elementy są tu naprawdę dopieszczone: solidnie napisane i zrealizowane. Każdy z tych komponentów działa na tyle dobrze, że czyni seans każdego z epizodów doświadczeniem satysfakcjonującym: to naprawdę fajna rozrywka, w której jakościowa akcja okala elementy rodzinnego dramatu, czasem równoważone delikatnym, niegłupim humorem. Boyle zderza świat shinobi ze współczesnym światem i robi to w sposób, którego nie proponuje żaden współczesny serial - jasne, może i poświęca nieco zbyt wiele czasu na aktualizowanie koncepcji ninja (wróć: shinobi!), ale dla wygłodniałego podobnych motywów widza ten fakt nie powinien stanowić problemu. „Dom ninja” to udany i angażujący dramat akcji, który najlepiej charakteryzuje słowo „cool”. Fajna rzecz.