Doda i Maria Sadowska wzięły na warsztat trudny temat i skandal, który rozgrzał do czerwoności pół Polski. Czy dały radę? "Dziewczyny z Dubaju" to takie "365 dni" z lepszą fabułą, która również może przynieść więcej szkód niż pożytku.
OCENA
Film "Dziewczyny z Dubaju" oparto na historiach z książki Piotra Krysiaka o tym samym tytule. Dziennikarz opisał "aferę dubajską" z 2015 roku, a samo określenie "Dziewczyny z Dubaju" weszło do mowy potocznej. W reportażu pokazał proceder werbowania polskich aktorek (jedna grała w filmie "Sfora"), modelek (wśród nich Miss Polonia i uczestniczka "Top Model") i celebrytek do "escortowania" bogatych szejków. Jedną ze współprowadzących agencję była Joanna Borysewicz - córka lidera Lady Pank, która w 2013 roku została skaza za sutenerstwo.
Tak gruby materiał musiał być prędzej czy później sfilmowany. Podjęła się tego Doda, która wraz ze swoim byłym mężem Emilem Stępniem, została producentką. W fotelu reżyserki zasiadła Maria Sadowska ("Sztuka kochania", "Dzień kobiet").
Ich projekt wywoływał kontrowersje od samego początku, ale nie z powodu ekranizowanego tematu, ale dram pomiędzy osobami zaangażowanymi w prace. W pewnym momencie nawet premiera "Dziewczyn z Dubaju" stanęła pod znakiem zapytania.
Dziewczyny z Dubaju - opinia. Recenzja filmu:
"Dziewczyny z Dubaju" to Kopciuszek w wersji erotycznej. Paulina Gałązka jako Emi wypadła świetnie.
Nie będę od razu hejtować, choć to przecież takie modne i edgy. "Dziewczyny z Dubaju" trwają ponad dwie godziny (i to po przycięciu!), ale nie nudziłem się. To trochę głupie stwierdzenie, bo co to w ogóle znaczy? Czy dzieła art-house'owe, w których mało się dzieje, są zawsze nudne? No nie. Zatrzymanie jednak widza na taki długi czas w kinie to sztuka, a "Dziewczynom" się to udało. Żadna z tych 7 osób obecnych na sali nie wyszła.
Historia opowiedziana w "Dziewczynach z Dubaju" to taka bajka Kopciuszku, ale w wersji XXX i bez happy endu. Zresztą na każdym kroku jest to nam powtarzane - główna bohaterka, nieśmiała Emi (Paulina Gałązka) z małej wioski, nawet gubi pantofelek, a właściwie szpilkę od drogiego projektanta. Jest nawet zła macocha, która przyuczyła ją w zawodzie (doskonała Katarzyna Figura w demonicznej odsłonie) i książę, nie z bajki, lecz raczej z "Baśni tysiąca i jednej nocy". To pośrednik pomiędzy "agencją modelek" o bogatymi szychami - Sam (Giulio Berruti). Skojarzenia z Massimo z "365 dni" narzucają się same, choć ten akurat nikogo nie porywa.
Cały film napędza Paulina Gałązka i to głównie dla niej warto go obejrzeć. Będzie mogli potem opowiadać znajomym, że znaliście ją, zanim była popularna. Wypadła niezwykle naturalnie w bardzo odważnej i wymagającej roli - targają nią różne emocje i sporo gra samą mimiką, a sam film może nie rzuca seksem na prawo i lewo, ale jak już są zbliżenia, to takie konkretne. Do tego jedna ze scen to gwałt, który nawet dla aktora jest dużym obciążeniem psychicznym. Szkoda tylko, że tak utalentowana aktorka musiała budować postać na podstawie historii napisanej na kolanie.
Z jednej strony mamy kilka scen, które można było wyrzucić, a z drugiej dostajemy niespodziewane przeskoki. Jej przeobrażenie z nieśmiałej dziewczyny w "menadżerkę" jest umowne, nagłe i musimy sobie je dopowiedzieć. A przełomowa scena, w której rezygnuje z nowego życia, to jeden wielki WTF: wskakuje do rzeki ze swoim ukochanym, całują się zmysłowo jak w "Kształcie wody", inna escortka się wtedy topi, bo ma już dość, a po chwili przenosimy się na porodówkę, gdzie rodzi bombelka. Myślałem, że to będzie jej sen, a to po prostu taki skrót myślowy.
"Dziewczyny z Dubaju" Dody i Marii Sadowskiej przypomina komedię romantyczną o sex workingu. Nie wiem, czy taki był zamysł.
Pora się bardziej poznęcać. Najbardziej w całym filmie nie drażniła mnie drętwa gra aktorska praktycznie wszystkich dziewczyn i ich klientów, ale to, jak została użyta muzyka. Długo nie odpalałem Spotifya, bo potrzebowałem ciszy. Twórczynie filmu są piosenkarkami, więc wiadomo, że będą starały się upychać jej jak najwięcej. Jednak wrzucanie do niemal każdej sceny innego kawałka w stylu Eskacore, wybija z rytmu i męczy. Całość bije też sztucznością - te wydarzenia miały miejsce na początku XXI wieku, ale wszystko wygląda bardzo "instagramowo", a jedyne retro-elementy to stary layout Facebooka.
W połączeniu z sucharami rzucanymi przez bohaterki (największy hit to "opierd*lanie Henryka", ale w sumie dialogi nie są takie złe), wątkami miłosnymi rodem z harlequina, kiczowatym blichtrem, teledyskowym montażem scen i ujęciami rodem z reklam biżuterii, dostajemy typową polską komedię romantyczną. Naprawdę takie można odnieść wrażenie, gdyby nie te wszystkie gołe piersi. Aż dziwne, że gdzieś zza winkla nie wyskoczył Tomasz Karolak.
I tu dochodzimy do głównego problemu filmu "Dziewczyny z Dubaju": po co on tak naprawdę powstał? Pieniądze to jedno, ale pewnie Doda i Maria Sadowska chciały nam coś przekazać. Postaram się nie mansplaingować, ALE po seansie mógłbym odnieść wrażenie, że bycie escortką to fucha marzeń, a ten film to spot promujący nową intratną robotę w Dubaju (choć tego Dubaju na ekranie jest w sumie mało).
Większość facetów na ekranie to chady, którzy oprócz namiętnego seksu ugotują nam jedzonko i obejrzą z nami film (jedna z dziewczyn była rozmarzona, że bogaty Arab też kochał "Titanica" i Love Me Tender), a potem sypną nam tłustym plikiem ojro. Czasem są jakieś inby, ale w której pracy ich nie ma? Nie chodzi mi o to, by boomersko krytykować pracę seksualną, ale lepiej zarysować też jej mroczne strony i niebezpieczeństwa stające za nią i handlem ludźmi. Tak, by każdy mógł samodzielnie podejmować decyzję, czy iść w tym kierunku. Jeśli oczywiście ma wybór.
Tymczasem cały ciężar "Dziewczyn z Dubaju" został przesunięty na stereotypową zabawę na wypasionych jachtach i wciąganie koksu (jest też scena picia moczu z kieliszków, żeby nie było za różowo), a nie pokazanie tej drugiej strony medalu. To komediodramat z naciskiem na ten pierwszy człon i bardzo powierzchowne podejście do zjawiska. I dalej stygmatyzuje sex workerki, które tyle walczą o to, by nie nazywać ich "prostytutkami" i "k*rwami", ale w filmie są tylko tak określane. No feministkom ten film się nie spodoba, a mógł też przełamać pewne schematy.
Główna bohaterka co prawda ponosi konsekwencje, ale głównie wynikające z zadzierania z niewłaściwymi ludźmi, a nie samego sex workingu. Dopiero na koniec, by chyba twórczynie miały czyste sumienia, są krótkie relacje, w których słyszymy o chorobach psychicznych lub próbach samobójstwa. Sam główny temat został pokazany jako szansa na dobrze płatną pracę polegającą na hulankach i swawolach, przy której tylko czasem trzeba zacisnąć zęby.
Film "Dziewczyny z Dubaju" już można oglądać w kinach.
* Zdjęcie główne: Aleksandra Mecwaldowska / Kino Świat