Co jest? Minęło kilka dni, a Netflix dał nam kolejną solidną polską produkcję z rapem w tle
To już druga polska produkcja z rapem w tle, która w ostatnich dniach zadebiutowała na Netfliksie. "Freestyle" nie jest może tak olśniewający audiowizualnie jak "Infamia", ale to naprawdę solidne kino gatunkowe. I najlepszy pełnometrażowy obraz Macieja Bochniaka.
OCENA
Netflix lubi zupełnie znienacka zafundować swoim subskrybentom zaskakująco udane rodzime produkcje. W ostatnich dniach w ofercie wylądowały aż dwa polskie tytuły, które warto obejrzeć - pierwszy z nich, serial o zbuntowanej Romce, polecaliśmy tydzień temu. Dziś biblioteka streamingowego giganta została wzbogacona o drugi: film "Freestyle" z Maciejem Musiałowskim w głównej roli, najnowsze dzieło Macieja Bochniaka.
Bochniak pracuje przy znanych i lubianych serialach ("Belfer", "Szadź", "The Office PL"), a tworząc pełny metraż stawia na kino gatunkowe i zabawę postmodernizmem. Zaczęło się od "Disco Polo" (2015), później przyszedł czas na "Magnezję" (2020). Oba tytuły spolaryzowały publiczność i zgarnęły bardzo mieszane opinie krytyków - od zniechęcenia aż po zachwyty. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Bochniak lubi zaszaleć, jest znacznie odważniejszy niż większość rodzimych twórców gatunkowych, nie boi się ryzyka, potrafi podciągnąć realizację (stylistyka!) do światowego poziomu (niestety, gorzej ze scenariuszami) i zgrabnie poprowadzić aktorów. Po eksperymentalnej autoironii i pastiszu przyszedł czas na obraz znacznie poważniejszy.
Inne udane polskie produkcje Netfliksa polecaliśmy również tutaj:
Freestyle: recenzja polskiego filmu Netfliksa
Pasją i marzeniem Diego (Maciej Musiałowski) jest rap, ale żeby nagrywać i próbować się wybić, potrzeba nieco grosza. Bohater ma za sobą kryminalną przeszłość i odwyk, ale teraz stara się pracować legalnie, na czysto - szkoda tylko, że z obecnej fuchy nie ma tylu pieniędzy, żeby móc odetchnąć z ulgą i po prostu robić swoje. Wraz z przyjacielem, Mąką, starają się jednak nie ulegać pokusie zarobienia łatwego, ale ryzykownego hajsu. Gorzej, że sprawy się komplikują - chłopaki stoją kasę właścicielowi studia za kradzież mikrofonu, a ten nie zamierza pozwolić im nagrywać, dopóki nie zapłacą. Gdy Mąka przepuszcza zdobyte pieniądze, Diego decyduje się odświeżyć dawne kontakty i załatwić koks gangsterowi ze Słowacji. Jak można się domyślić, zacznie się zgrabnie, ale wkrótce wszystko się posypie - interes nie pójdzie gładko, a bohater będzie musiał skonfrontować się z gangsterskim półświatkiem.
Maciej Bochniak, którego poczynaniom kibicowałem i śledziłem je z zainteresowaniem (wszyscy odważniejsi polscy twórcy, którzy próbują sił w kinie gatunkowym, z miejsca zyskują moją uwagę), tym razem zrezygnował z eksperymentów, przestylizowania i innych zabaw. Mógłbym napisać: "szkoda", ale to nie tak, że "Freestyle" okazał się do znudzenia zachowawczym, nieciekawym i wtórnym obrazem. Przeciwnie - może i mniej tu brawury, ale cóż z tego, skoro Bochniak bez cienia wątpliwości czuje gatunki, w których się obraca. Tym razem stworzył obraz, który wprawdzie nie wznosi się na wyżyny w żadnej sferze, ale jest solidnie napisanym i zrealizowanym tytułem: angażującym, sprawnie opowiedzianym i reżysersko właściwie bezbłędnym. W ten sposób dzisiejsza premiera okazała się najlepszym filmem długometrażowym w dorobku twórcy.
Nie jest idealnie. Choć żargon brzmi nieco bardziej wiarygodnie, niż zazwyczaj bywa w polskich filmach i serialach (polscy scenarzyści próbujący pisać dialogi slangiem ulicznym czy młodzieżowym niemal za każdym razem odbierają produkcji wiarygodność i wpędzają widzów w poczucie zażenowania), jest go tu sporo, ale momentami nadmiar buduje wrażenie sztuczności, fałszu. Większość postaci pobocznych potraktowanych jest po macoszemu - to ledwie nakreślone, płaskie charaktery, o których dowiadujemy się niewiele i trudno nam się nimi przejmować. Na szczęście niedopowiedzenia zadziałały na szczęście w przypadku głównej postaci - twórcy umiejętnie budują więź między nią a odbiorcą.
Rozczarowani mogą być również fani… hip-hopu, bo choć soundtrack złożony jest z rapowych numerów, to już oryginalnych kawałków jest tu na lekarstwo. A szkoda: Musiałowski ma dobrą do nawijki barwę głosu, bity są całkiem niezłe, a warstwa liryczna wypada znacznie lepiej, niż nieco toporne wersy z "Infamii". Do wad dorzuciłbym też tonę stereotypów - jak ten, że niemal każdy raper jest tu powiązany z gangsterami, albo przynajmniej diluje. Halo, czy to rok 2000?
Na szczęście poza tym "Freestyle" to świetna rozrywka.
Prosta, momentami bardzo brutalna, dość klasyczna, ale wciągająca od pierwszych minut opowieść o próbie wyrwania się z przestępczego życia w momencie, w którym to zgodne z prawem nie ma ci nic do zaoferowania (z zaskakującą końcówką!). Obraz jest dynamiczny, akcja - wartka; przy niespełna półtorej godziny czasu trwania nie mamy czasu na nudę. Tempo robi robotę, ale ani na moment nie sprawia, że czujemy się zmęczeni lub zagubieni.
Minimum ekspozycji, sporo miejsca na domysły (co temu akurat filmowi wychodzi na dobre) i zgrabnie rozpisane relacje między postaciami podbijają zaangażowanie. Bochniak przypomina, że ma fantastyczny zmysł estetyczny i choć tym razem nie szarżuje stylistycznie, gwarantuje seans atrakcyjny dla oka. Nad niczym się nie pochyla, nie zgłębia żadnej problematyki; po prostu wrzuca nas w wir gangsterskich przepychanek, walki o siebie samego i dudniącego basu. Okazuje się, że czasami to w zupełności wystarcza.