REKLAMA

Zachwyciła widzów „Rodu smoka”, teraz rządzi w serialu Netfliksa. Sprawdzamy nową adaptację powieści

Zarys fabuły nowego serialu limitowanego Netfliksa pt. „Geek Girl” brzmi niczym jedna ze stu podobnych produkcji dla nastolatek z przełomu wieków. Znacie tę bajkę - oto szkolna pariaska niespodziewanie staje się modelką. A jednak ta adaptacja popularnej powieści ma do zaoferowania więcej, niż dziesiątki infantylnych filmowych poprzedników.

geek girl serial netflix recenzja opinie emily carey ród smoka
REKLAMA

Tytułowa „Geek Girl” to Harriet Manners (w tej roli błyszcząca Emily Carey, którą znacie z roli Alicent Hightower w „Rodzie smoka”) - szkolne popychadło. Dziewczyna niezręczna zarówno społecznie, jak i fizycznie - a że na domiar wszystkiego dobrze się uczy (i bardzo to lubi), jest też celem regularnych złośliwości i ataków ze strony popularnych, lubianych dzieciaków. Klasyka.

Pewnego dnia klasa Harriet wygrywa konkurs na udział w Londyńskim Tygodniu Mody, gdzie bohaterka przypadków zwraca na siebie uwagę menadżerów znanych modelek i modeli - Wilbura i Betty. Wilbur oferuje dziewczynie szansę współpracy z Infinity Modele, jednak ta odmawia - no chyba, że jej najlepsza przyjaciółka, Nat, również otrzyma podobną szansę. Nat od zawsze marzy o karierze w świecie mody, jednak nie udało jej się nikogo zainteresować. W końcu dziewczyny opuszczają szkołę i wyruszają do Londynu - wbrew woli rodziców Manners.

Miniserial „Geek Girl” adaptuje docenioną, wydaną w 2013 r. powieść young adult autorstwa Holly Smale. 

REKLAMA

Geek Girl - recenzja serialu Netfliksa 

Jako miłośnik empatycznie i wiarygodnie snutych opowieści coming of age rzadko kiedy odpuszczam nowym filmom i serialom w tym gatunku. Czasem udaje mi się dzięki temu wyłowić prawdziwe perełki (w ostatnich latach choćby „Bottoms”, „Booksmart”, „Żółwie aż do końca”), które są przeznaczone zarówno do młodszych, jak i starszych widzów. Najczęściej jednak, siłą rzeczy, trochę rozbijam się o zbyt młodzieżową formę - sporo uproszczeń, troszkę infantylizmów, postacie i fabuła albo nieco za bardzo przerysowane, albo, co gorsza, mocno archetypiczne. „Geek Girl” staje mniej więcej pośrodku - czuję, że jestem na tego typu opowieść nieco za stary: w tym przypadku najzwyczajniej w świecie nie jestem jej targetem. Są nim za to młodzi dorośli - z naciskiem na „młodzi” - i myślę, że jest to dla nich naprawdę udana serialowa propozycja. Nieszkodliwa, zabawna, momentami poruszająca. Powinni bawić się świetnie - ja momentami też się bawiłem.

Geek Girl - Netflix

To przecież współczesny „Kopciuszek”, tyle że rozbudowany, głębszy, ciekawszy i aktualny. Baśń pozbawiona szkodliwych i problematycznych tropów, zdrowa, otwarta i sympatyczna. Pozornie podąża śladami rozmaitych „Pamiętników księżniczki”, ale w gruncie rzeczy obiera inne, indywidualne ścieżki.

Z jednej strony otrzymujemy tu łagodny obraz rzeczywistości: złośliwe dzieciaki nie są nawet w jednej dziesiątek tak wredne, jak potrafią być te z prawdziwego życia, a świat modelek, choć niekoniecznie usłany różami, stroni tu od używek i czegokolwiek bardziej seksualnego. Z drugiej strony - wątki osobiste naszych bohaterów są jak najbardziej zręczną adaptacją bolączek nastolatek i nastolatków. Nieszczęśliwa miłość, poczucie zagubienia, odrzucenie, niespełniające się marzenia - jest tu tego sporo.

Dlatego też można powiedzieć, że najbardziej na tle podobnych produkcji „Geek Girl” wyróżniają bohaterowie. Przede wszystkim Harriet, postać wyraźnie neuroróżnorodna, choć nikt na ekranie o tym nie rozmawia. Zmaga się z różnymi społecznymi komplikacjami, miewa problemy z bodźcami zewnętrznymi, uspokaja się w charakterystyczny sposób, w którym można rozpoznać klasyczną stymulację itd. Jednak ojciec Harriet nie chce nadawać jej etykietek i najwyraźniej z tego samego założenia wychodzą twórcy. Nie wydaje mi się jednak, by werbalna diagnoza była tu potrzebna - głównym tematem tej historii jest bowiem dyskomfort, radzenie sobie z nim i konfrontacja ze światem, w którym każdy musi czuć się pewny siebie i dobrze ze sobą. Te rodzaje dyskomfortu są doskonale wielu, wielu nastolatkom.

Czytaj więcej o nowościach w Spider's Web:

REKLAMA

Tym bardziej doceniam grę Carey, która przekonująco odgrywa rozmaite neurozy i strategie radzenia sobie z nimi oraz z presją otaczającego ją świata. Również w chwili obowiązkowej transformacji w łabędzia z „brzydkiego kaczątka” pozostaje wiarygodna - nigdy nie pozwala swojej bohaterce czuć się zanadto swobodnie czy pewnie. Doceniam: mimo wielu nieprawdopodobieństw tej historii, jej serce i bohaterka pozostają jak najbardziej prawdziwe. Jakkolwiek - niestety - reżyser Declan O’Dwyer zdecydowanie przesadził z momentami wkraczania Harriet do pokoju w slow motion, które raz po raz mają podkreślić jej „oszałamiającą metamorfozę”. W ogóle produkcja niespecjalnie sprawdza się wizualnie; twórca często powtarza tropy - ujęcia, klamry, garderoba.

Poza tym „Geek Girl” to często świeża, zabawna i pełna życia produkcja, która może i utrudnia zawieszenie niewiary, ale w wielu aspektach tętni prawdą. Format konwencjonalny, postacie i relacje między nimi - znaczy się: rdzeń - wręcz przeciwnie. Czarujący i wrażliwy spektakl.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA