„Harmidom – Film” nie rozumie największej siły kultowego serialu. Netflix poszedł na łatwiznę
Serial „Harmidom” to największy hit stacji Nickelodeon od czasu „Spongeboba Kanciastoportego”. Choć z produkcją wiąże się sporo kontrowersji, same dzieci od lat oceniają ją bardzo wysoko. Nic więc dziwnego, że Netflix postanowił wypuścić u siebie pełnometrażowy film z jej bohaterami.
W ostatnich latach o serialu „Harmidom” było głośno z trzech różnych powodów. Po pierwsze to świetna animacja dla całej rodziny porównywalna poziomem z takimi hitami jak „Wodogrzmoty małe” czy „Spongebob Kanciastoporty”. Dla polskich przedstawicieli prawicy bajka stała się jednak ideologicznym wrogiem, ponieważ pokazuje parę gejów wychowujących syna. Nie myślcie jednak, że kontrowersje związane z „Harmidom” pojawiały się tylko po prawej stronie. Pomysłodawca serialu Chris Salvino stracił pracę na fali ruchu #MeToo, gdy media ujawniły, że przez dekadę napastował seksualnie współpracownice.
Nickelodeon najpierw zawiesił filmowca, a potem go zwolnił. Sam „Harmidom” nie dobiegł jednak końca wraz z tymi wydarzeniami. Był dla stacji po prostu zbyt wielkich hitem, żeby dałoby się go tak łatwo skasować. Fani serialu przyjęli ze zrozumieniem decyzję o pozbyciu się Salvino, ale mieli wątpliwości, czy bez niego „Harmidom” utrzyma wysoki poziom. Fabuła animacji od początku opierała się bowiem na prawdziwym życiu twórcy, który, podobnie jak główny bohater, dorastał w wielodzietnym domu otoczony przez gromadę sióstr. A przecież fani „Spongeboba Kanciastoportego” po śmierci Stephena Hillenburga na własnej skórze przekonali się o tym, co Nickelodeon robi ze swoimi maszynkami do robienia pieniędzy po pozbyciu się oryginalnego autora.
„Harmidom – Film” potwierdza te obawy, bo pokazuje brak zrozumienia najmocniejszych stron serialu.
Fabuła dostępnej na Netflix Polska produkcji opowiada o podróży rodziny Loudów (tudzież Harmidomskich w wersji dubbingowej) do Szkocji, gdzie chcą odnaleźć swoje korzenie. Inicjatorem pomysłu na takie zagraniczne wakacje jest główny bohater filmu Lincoln/Hirek, który czuje zazdrość na widok dziesiątek nagród zdobywanych przez jego utalentowane siostry. Chłopak dowiaduje się od swojego najlepszego przyjaciela, że w odkryciu jego własnych umiejętności może pomóc wiedza, w czym byli dobrzy jego przodkowie. Pozostali Harmidomscy pozytywnie reagują na propozycję Hirka i po równie długiej co nieortodoksyjnej podróży docierają do założonego przez swoich przodków Harmimiasta.
Na miejscu Hirek dowiaduje się, że jego męski protoplasta sprawował urząd księcia na tych ziemiach i postanawia powtórzyć jego wyczyn. Nie wie jednak, że nadzieję na pokrzyżowanie jego planów ma gosposia posiadłości Harmidowskich, która nie znosi nowych lokatorów. W taki sposób rozpoczyna się szalona przygoda naszych bohaterów w Szkocji wypełnionej po brzegi przez smoki, duchy i inne niesamowitości. Jeżeli powyższy opis brzmi wam, jak coś bardziej z repertuaru Disneya niż Nickelodeona, to intuicja was nie zawiodła. Styl „Harmidom – Film” ma bardzo niewiele wspólnego z tym, co mogliśmy oglądać w serialu.
Netflix i Nickelodeon próbują kopiować Disneya, stąd obecność magicznych stworzeń i cała masa musicalowych momentów.
Chęć wejścia w buty klasycznych animacji największej światowej wytwórni świadczy z jednej strony o wielkich ambicjach, ale z drugiej o zatraceniu własnej tożsamości. W ostatnich latach podobną próbę musicalowego podszycia się pod Disneya podjęły m.in. „Wyprawa na Księżyc” i finał 2. sezonu „My Little Pony: Przyjaźń to magia”. Wychodziło to różnie i „Harmidom – Film” też przesadnie się z tego grona nie wyróżnia. Zaprezentowane tu piosenki w większości przypadków mają całkiem chwytliwą melodię, ale brakuje im disneyowskiej epickości. Dlatego wszystkie (poza może pomysłowym remiksem czołówki serialu) błyskawicznie wypadają z pamięci.
Sama fabuła filmowego „Harmidomu” też nie robi wielkiego wrażenia. To dosyć standardowa opowiastka, którą ogląda się ze względną przyjemnością. Nie sposób się jednak oprzeć wrażeniu, że podobne historie widzieliśmy w przeszłości wielokrotnie i to przeważnie w lepszym wykonaniu. Najbardziej jednak uderza w produkcji brak zrozumienia własnych atutów.
Sercem oryginalnego „Harmidomu” zawsze były wiarygodne i pełne życia interakcje między poszczególnymi członkami rodziny. To zawsze był serial, który wiedział, jak się bawić, ale nie zatracał przy tym swoich związków z realizmem. Twórcy filmu idą z kolei w całkowitą fantazję, a większość członków rodziny traktują jako nadające się tylko do żartów tło. Te stoją na całkiem wysokim poziomie i potrafią rozbawić, ale nie wystarcza to do stworzenia prawdziwie wciągającej animowanej opowieści dla całej rodziny. A bazując na rozwiązaniach znanych z serialu na pewno dałoby się stworzyć coś lepszego.