Podczas katastrofy promu MF Jan Heweliusz dużą rolę odegrali niemieccy żeglarze, którzy jako pierwsi znaleźli się w samym środku szalejącego huraganu. Po obejrzeniu serialu można mieć wątpliwości, czy Niemcy aby na pewno zrobili wszystko, by uratować polskich rozbitków. Jak to się ma do rzeczywistości?

Na Netfliksie zadebiutował już serial "Heweliusz", jedna z najbardziej wyczekiwanych polskich premier tego roku. Pięcioodcinkowy serial opowiada o największej katastrofie morskiej w powojennej historii Polski, do której doszło 14 stycznia 1993 r. na Morzu Bałtyckim. Płynący ze Świnoujścia do Ystad prom MF Jan Heweliusz znalazł się w samym centrum potężnego sztormu, wskutek czego statek zatonął w pobliżu niemieckiej wyspy Rugia. Tragedia nie rozegrała się jednak tylko na morzu - na lądzie rozpaczają rodziny tych, którzy stracili życie, a ci, którzy przeżyli, próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Jan Holoubek i Kasper Bajon, reżyser i scenarzysta "Heweliusza", już na samym początku podkreślają, że serial jest wyłącznie ich wizją artystyczną, inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami. Dotyczy to również akcji ratunkowej niemieckich żeglarzy, którzy jako pierwsi zjawili się na miejscu zdarzenia.
Heweliusz: czy Niemcy mogli uratować więcej osób?
O godzinie 4:36 kapitan Andrzej Ułasiewicz wezwał pomoc, nadając komunikat Mayday. Zadworny podkreśla, że zgodnie z wytycznymi międzynarodowej konwencji SAR z 1979 r., która dotyczy ratownictwa na morzu, obszary morskie są podzielone na rejony. W zależności od tego, gdzie znajduje się jednostka wzywająca pomocy, to na miejscu zjawia się państwo, które za ten rejon odpowiada.
Jan Heweliusz w chwili wypadku znajdował się w niemieckiej strefie, ale wciąż na wodach międzynarodowych. Dlatego, choć wezwanie Ułasiewicza dotarło do dyżurnego niemieckiej stacji Rügen Radio, to na komunikat jako pierwsza zareagowała dyżurna duńskiej stacji Rønne Radio (być może niemiecki dyżurny spał lub akurat nie było go na stanowisku).
Niemcy odebrali sygnał SOS o godzinie 4:38. Mimo chaosu informacyjnego związanego z położeniem Heweliusza, prędko - bo o godzinie 4:46 - udało im się ustalić, że chodzi o polski prom. Kiedy nikt w Ratowniczym Ośrodku Koordynacyjnym w Świnoujściu (ROK-2), nie odebrał telefonu, o godzinie 4:47 na pomoc wyruszył statek ratowniczy Arkona. Załoga składała się z ochotników - w związku z niebezpiecznymi warunkami pogodowymi, nie wydano bowiem rozkazu, by zorganizować akcję ratunkową. Można zatem wywnioskować, że Niemcy wypłynęli na morze, choć wcale nie musieli. Co w tym czasie działo się z polskimi służbami? Zadworny pisze:
W tym czasie polskie ratownictwo o katastrofie wciąż nic nie wie. Sygnał SOS z nadajnika automatycznego na promie o godzinie 4.45 odebrał wprawdzie dyżurny Szczecin Radio, ale nie znając pozycji Heweliusza, nie przekazał tej informacji do żadnego z dwóch ratowniczych ośrodków koordynacyjnych (w Świnoujściu i Gdyni). Dyżurny Szczecin Radio nie retransmituje też sygnałów Mayday, chociaż jest do tego bezwzględnie zobowiązany.
W całej tej sytuacji zawinił chaos informacyjny i zmęczenie. Bo kiedy dyżurny Ratowniczego Ośrodka Koordynacyjnego w Gdyni (ROK-1) o godzinie 4:57 w końcu odebrał telefon, byl już na zmianie od niemal 21 godzin. Nie przekazał komunikatu o alarmie, ponieważ był przekonany, że w związku z zamknięciem lotniska w Darłowie z powodu sztormu, polskie śmigłowce nie mogłyby wylecieć. Przypuszczał, że skoro Niemcy znajdują się najbliżej miejsca zdarzenia, to panują nad sytuacją.
Informacja trafiła do Ratowniczego Ośrodka Koordynacyjnego w Świnoujściu (ROK-2). Dyżurny nie mógł połączyć się z Niemcami, ponieważ huragan zerwał linie telefoniczne. W tym panującym chaosie Polacy wciąż próbowali ustalić, gdzie właściwie znajduje się Heweliusz. W tym czasie mijały cenne minuty i ostatecznie niemal pół godziny od nadania sygnały Mayday w Polsce nie została zorganizowana żadna akcja ratunkowa.
Krytykowana akcja ratunkowa Niemców
O godzinie 5:24 z portu wypłynął statek ratowniczy Arkona, a o godzinie 5:45 wyleciał niemiecki helikopter ratunkowy.
Wszyscy zdecydowali się wziąć udział w akcji na ochotnika. Kiedy lecą nad morzem, huraganowy wiatr niebezpiecznie rzuca ich maszyną na boki, nawet na odległość stu metrów, i obraca helikopter o czterdzieści pięć stopni. Planują najbardziej niebezpieczną akcję w swojej dotychczasowej karierze.
Tymczasem załoga niewielkiej Arkony doznała szoku:
Wśród gór wody na Ławicę Orlą przedziera się malutka Arkona z Sassnitz z czteroosobową załogą. Momentami przechyla się o osiemdziesiąt stopni. Będący na jej pokładzie marynarze z trudem przytrzymują się barierek. Przerażeni patrzą na morze, które co chwilę zalewa pokład. Zastanawiają się, jak w takich warunkach będą wyciągać rozbitków z wody i czy sami to przeżyją.
Mimo niebezpiecznych warunków pogodowych, Niemcy postanowili jakkolwiek ratować polskich rozbitków. Z krytyką spotkał się jednak sposób, w jaki to robili: zamiast zejść na tratwy, postanowili spuszczać liny z uprzężami. Nietrudno się domyśleć, że przy temperaturze wody wynoszącej 2 stopnie Celsjusza ludzie byli zmarznięci i niektórym nie udało się utrzymać liny w rękach. Załoga Arkony w ten sam sposób próbuje uratować jednego z rozbitków. Nie był on jednak w stanie utrzymać się na linie.
Tymczasem polska marynarka dopiero o godzinie 7:00 otrzymała oficjalną informację o katastrofie. Mimo to nie decyzja o starcie helikopterów nie zostaje podjęta.
"Heweliusz" pokazał Niemców w nie do końca korzystnym świetle
Po seansie serialu można odnieść wrażenie, że Niemcy mogli zrobić dużo więcej. Podlecieć bliżej tratwy, zejść do rozbitków, by ułatwić im wydostanie się z samego serca huraganu. Rzeczywistość okazała się być nieco inna. Mimo to Niemcom można zarzucić, że kiedy Polacy byli gotowi na wysłanie statku i dwóch śmigłowców, to chwilę po godzinie 8:00 zasugerowali im, aby wstrzymali się z dołączeniem do akcji ratunkowej.
W podcaście Romana Czejarka, dziennikarza Polskiego Radia, pojawiła się informacja, że polscy żeglarze byli szkoleni inaczej i że zeszliby niżej, by ratować ludzi. Zadworny, jakby w odpowiedzi, pisze: "Polacy będą twierdzić, że nie mieli zgody na udział w akcji od koordynujących ją Niemców, a Niemcy, że przecież wcale nie zakazywali im lecieć". Pierwszy polski helikopter Marynarki Wojennej z bazy w Darłowie dotarł na miejsce katastrofy o 10:15, 6 godzin po wezwaniu pomocy przez Heweliusza.
Przy pisaniu tego artykułu korzystałam między innymi doskonale napisanego reportażu Adama Zadwornego - "Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku". Jeśli po seansie serialu Netfliksa czujecie niedosyt, to polecam wam przeczytać tę pozycję.
Czytaj więcej w Spider's Web:
- Heweliusz mnie zaskoczył. Netflix wiedział, co robi
- Jak zatonął Heweliusz? Prawdziwa historia stoi za serialem Netfliksa
- Michał Pawlik zdradził, co działo się na planie Heweliusza. "Ekstremalne doświadczenie"
- To będzie najmocniejszy polski serial roku. Jest zwiastun i data premiery
- Byłem na pokazie Heweliusza. Ten serial powinien być pokazywany w kinach







































