Netflix zrealizował serial, dzięki któremu większa liczba osób będzie miała okazję dowiedzieć się, że Polska również miała swojego Titanica. Był nim prom MF Jan Heweliusz, który zatonął w styczniu 1993 r. Oto prawdziwa historia największej katastrofy morskiej w powojennej historii Polski, która po tylu latach wciąż zostawiła wiele pytań bez odpowiedzi.

14 stycznia 1993 r. na Morzu Bałtyckim doszło do ogromnej tragedii. Potężny sztorm o najwyższym wyniku w skali Beauforta pokonał płynący ze Świnoujścia do Ystad prom MF Jan Heweliusz, który zatonął w pobliżu niemieckiej wyspy Rugia. Wskutek katastrofy, o której opowiada najnowszy serial Netfliksa, zginęło 56 osób. Mimo że zachowało się sporo nagrań uczestników rejsu, którzy przeżyli tamtą straszliwą noc, wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Największym pozostaje to, dlaczego stan Heweliusza nie spełniał wymogów, przez co psujące się mechanizmy kosztowały życie kilkudziesięciu osób.
Przypominamy, że "Heweliusz" to serial wyłącznie inspirowany prawdziwą historią katastrofy promu MF Jan Heweliusz. Nie jest to ani produkcja dokumentalna, ani fabularyzowany reportaż. Jest to fikcja oparta na prawdziwych i tragicznych wydarzeniach.
MF Jan Heweliusz - prawdziwa historia katastrofy polskiego promu
13 stycznia prom MF Jan Heweliusz wypłynął z portu w Świnoujściu późnym wieczorem - o godzinie 23:35. Rejs na trasie Świnoujście-Ystad, który był zwyczajową trasą z Polski do Szwecji umożliwiającą przewożenie pasażerów i pojazdów między portami, rozpoczął się jednak z ponad 2-godzinnym opóźnieniem. Na późniejszą godzinę wypłynięcia wpłynęły prace remontowe furty rufowej. Została ona uszkodzona 3 dni wcześniej, 10 stycznia, podczas cumowania w Ystad. Awaria ta nie została zgłoszona odpowiednim organom - w związku z potencjalnymi kosztami, defekt postanowiło naprawić na własną rękę prostymi sposobami. Doprowadziło to do tego, że Heweliusz wypłynął na szerokie wody z uszkodzoną i nieszczelną furtą.
Tej nocy na Morzu Bałtyckim szalał sztorm, który mógł nawet przekraczać 12 w skali Beauforta, czyli najwyższą wartość na skali. Dlaczego w takim razie zdecydowano, że Heweliusz wypłynie na szerokie wody? Dlaczego aż tak mu się spieszyło? Wyjaśnienie można odnaleźć w podcaście Romana Czejarka, dziennikarza Polskiego Radia, który po prawie 40 latach wraca do sprawy, by przeprowadzić dziennikarskie śledztwo. O sprawie opowiedział Adam Zadworny, autor reportażu "Heweliusz".
Heweliusz spieszył się, by wypłynąć w rejs, ze względu na ponad 2-godzinne opóźnienie. W związku z tym - podobnie jak wszystkie inne promy tej nocy - wybrał zwykłą trasę zamiast nieco dłuższej trasy zimowej. Pośpiech wynikał również z tego, że na pokładzie znajdowała się wiceszefowa Euroafriki, armatora promu - Agnieszka Goldman - która następnego dnia miała zaplanowane ważne rozmowy w Ystad i nie mogła się na nie spóźnić. Jeśli chodzi zaś o sztorm, informacje nie do końca pokrywały się z prawdą - Heweliusz dysponował bowiem prognozą, która zakładała, że na morzu skala Beauforta nie przekroczy 9, a są to normalne warunki w okresie zimowym. Tymczasem rzeczywistość okazała się być dużo bardziej brutalna.
Katastrofa promu Jan Heweliusz
Około godziny 4:10 statek zaczął się przechylać, gdy w jego burtę uderzył huragan. Wskutek przechyłu mocowania, dzięki którym ciężarówki stały stabilnie na pokładzie, rozerwały się, a pojazdy zaczęły się przemieszczać. Kapitan Andrzej Ułasiewicz około godziny 4:30, kiedy przechył wzrasta do 30 stopni, nadał sygnał mayday, jednak w momencie wzywania pomocy, popełniono błąd nawigacyjny. Niecałą godzinę później, około 5:12, prom się przewrócił.
Wskutek nieznajomości pozycji statku, akcja ratownicza została opóźniona. Dodatkowo na Heweliuszu zabrakło znajomości procedur. Mimo to większości pasażerów i załogi udało się opuścić statek. Niestety, większość z nich zmarła z wyziębienia, skacząc do wody o temperaturze 2 stopni Celsjusza. W związku z tym, że była to noc, większość pasażerów miała na sobie jedynie piżamy. Załoga posiadała co prawda ocieplaną specjalistyczną odzież, lecz nie wszyscy, w tym całym pośpiechu i zamieszaniu, zdołali ją na siebie włożyć.
Kontrowersyjna akcja ratunkowa
W związku z tym, że polskie służby początkowo nie zostały dopuszczone do akcji ratunkowej, na miejscu jako pierwsi zjawili się Niemcy. W podcaście u Czejarka Zadworny podkreślił, że niemieccy ratownicy nie zeszli do rozbitków, a jedynie rzucili im liny, do których dryfujący na wodzie ludzie powinni się przypiąć. Przebywający w lodowatej wodzie rozbitkowie nie byli jednak w stanie chwycić lin skostniałymi od zimna dłońmi. W tamtym momencie Niemcy, widząc bezradność ludzi, zdecydowali, że zajmą się tymi, których można jeszcze uratować.
Wskutek katastrofy morze zabrało w sumie 56 osób, w tym 20 marynarzy i 36 pasażerów. Ocalało jedynie 9 członków załogi: Janusz Lewandowski (III oficer), Mariusz Schwebs (II oficer), Grzegorz Sudwoj (II elektryk), Edward Kurpiel (ochmistrz), Edmund Brzeziński (motorzysta), Jerzy Petruk (motorzysta), Leszek Pyciński (starszy marynarz), Bogdan Zakrzewski (kucharz) i Ryszard Palka. Od 6 do 10 osób wciąż uważanych jest za zaginionych.
Serial "Heweliusz" zadebiutuje w serwisie Netflix 5 listopada.
Czytaj więcej w Spider's Web:
- Czy Breaking Bad dostanie jeszcze jeden serial? Trzymam kciuki
- Millie Bobby Brown złożyła pozew. Oskarża swojego ojca ze Stranger Things
- Netflix przygotował adaptację klasyki literatury grozy, jakiej jeszcze nie widziałeś
- Netflix dodał aż 25 filmów do swojej oferty. Jest co oglądać
- Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina to prezent, po którym muszę odpocząć







































