REKLAMA

"Hiszpański romans" to nieodwzajemnione wyznanie miłości do kina. Oceniamy nową komedię Woody'ego Allena

W "Hiszpańskim romansie" Woody Allen wraca do swojego cyklu turystycznego i kontynuuje podróże po Europie. Zabiera nas do San Sebastian, aby opowiedzieć o utraconej magii kina i podzielić się własnymi neurozami i obsesjami. Nie wychodzi mu to jednak tak dobrze jak kiedyś. Dlaczego? Dowiecie się z naszej recenzji.

Hiszpański romans. Recenzja nowej komedii Woddy'ego Allena
REKLAMA

W "Hiszpańskim romansie" po eksploatowaniu swojej miłości do Nowego Jorku Woody Allen wraca do swoich podróży po Europie. Tym razem zabiera nas do malowniczego San Sebastian. Nie martwcie się jednak. Jego najnowszego filmu nie da się sprowadzić do serii malowniczych, sielskich pejzaży, bo (może z jednym wyjątkiem) nie opuszcza tu popularnych turystycznych miejsc. Zamiast intensywnego zwiedzania daje nam przepustkę na imprezę znaną przynajmniej z nazwy każdemu kinomaniakowi.

Festiwal filmowy w San Sebastian jest tu jednak inny niż byśmy sobie tego życzyli. Nie podążamy za głównym bohaterem siedzącym na seansach od rana do wieczora. Zamiast tego otrzymujemy prywatną imprezę Morta, rozgrywającą się w jego głowie. "Współczesne kino nie ma nam wiele do zaoferowania" - zdaje się mówić Allen ustami swojego protagonisty, każąc mu uciekać myślami do arcydzieł X muzy.

REKLAMA

Hiszpański romans - recenzja nowej komedii Woody'ego Allena

"Hiszpański romans" oddycha miłością do kina, ale nie tego współczesnego. Młodzi reżyserzy potrafią tu tylko z pasją kandydatek na miss rozprawiać o pokoju na świecie. Dlatego Mort przeżywając w San Sebastian kolejne perypetie, kojarzy je z wydarzeniami znanymi z filmów Ingmara Bergmana, Orsona Wellesa, czy Federico Felliniego. Allen chętnie parafrazuje ich najpopularniejsze produkcje, serwując nam żydowską wariację na temat "Obywatela Kane'a", czy rozmowy na temat Boga w otoczeniu żywcem wyjętym z "Persony".

Hiszpański romans - Woody Allen - premiera - zwiastun

Na dobrą sprawę tylko ta zabawa kinem wielkim mistrzów oddziela "Hiszpański romans" od dna. Porzućcie wszelką nadzieję, jeśli liczycie na świeżość "Wspomnień gwiezdnego pyłu" czy ironię "Koniec z Hollywood". Allen przeżuwa tu tylko znane ze swojej twórczości motywy, przez co Mort, jako niespełniony pisarz i podstarzały akademik całe życie zajmujący się X muzą, wypowiada się niczym stetryczały krytyk. Godard to, Bunuel tamto. Nie przegapi też żadnej okazji, aby wbić szpilę młodemu reżyserowi, którego podejrzewa o romans ze swoją żoną.

Allen zamienia festiwal filmowy w festiwal swoich neuroz, obsesji i lęków. Nihilistyczne konstatacje Morta idą w parze z odzyskaniem chęci do życia, kiedy poznaje młodą lekarkę. Wtedy dostajemy prawdziwą orgię hipochondrii. Nawet ugryzienie owada staje się powodem do odwiedzenia uroczej pani doktor. Wszystko to już widzieliśmy. I to w o wiele lepszym wydaniu.

Hiszpański romans - spadek formy Woody'ego Allena?

REKLAMA

Nie spodziewajcie się ciekawych przemyśleń na temat związków rodem z "Annie Hall". Nie ma tu błyskotliwego absurdu znanego z "Bierz forsę i w nogi". Ba, nawet uroku "Vicky Cristina Barcelona" próżno tu szukać. Ze dwie naprawdę zabawne sytuacje, kilka wplatanych na siłę wypowiedzi podstarzałego cynika i tylko odrobina chemii między bohaterami to wszystko, czego możecie oczekiwać. "Hiszpański romans" to bowiem odmierzony od linijki film Allena zrobiony jakby z automatu.

Produkcja najbardziej przypadnie do gustu najbardziej zagorzałym fanom reżysera. Nawet oni będą musieli jednak przyznać, że ich mistrz, nawet jeśli ostatnie filmy Allena pozostawiały wiele do życzenia, zaliczył spadek formy. Jakby już pozostało mu tylko czarowanie pozą. W "Hiszpańskim romansie" łatwo ją przejrzeć, a pod nią wiele nie znajdziemy.

*Zdj. główne: Quim Vives©2020 The Mediapro Studio, Gravier Productions, Inc., Wildside S.R.L/Kino Świat

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA