Porwanie, negocjacje z trzymającym granat przestępcą, seks w samochodzie - to nie wymienienie wszystkich atrakcji pilotażowego odcinka serialu "Rapt", tylko pierwszych jego minut. Właśnie tak twórcy powinni wprowadzać widzów w podejmowane przez siebie tematy. Dynamiczne tempo i widowiskowość, pozwalają nam zachłysnąć się tą opowieścią i z zapartym tchem śledzić dalszy jej rozwój.
OCENA
W swoim najszerszym kontekście "Rapt" opowiada o społeczeństwie, w którym nikt nie ma na nic czasu - ludzie rozpływają się szybkim jedzeniu, szybkim seksie, szybkich terapiach. Nawet na planowanie porwań nie ma tu czasu, bo tytułowe rapty, to trwające kilka godzin akcje przestępców wpychających przypadkowe osoby do bagażników swoich aut. Wysokość okupu ustalają na podstawie ubrania i telefonu ofiary. Sprawcy dzwonią do bliskich przetrzymywanego i dają dosłownie chwilę na zebranie wyznaczonej kwoty. Po pandemii, kiedy bieda w Hiszpanii tylko się pogłębia, jest to prawdziwa plaga. Nikt nie jest bezpieczny.
Ofiarą raptu padła w przeszłości główna bohaterka - psycholożka kryminalna Barbara Vazquez. Nie tylko straciła wtedy palec, bo mąż za późno odebrał telefon, ale też do dzisiaj nie może się po tym wydarzeniu pozbierać. Noce zdarza jej się przez to spędzać w bagażniku swojego auta. Dzięki takiemu portretowi psychologicznemu postaci twórcy nie muszą przynudzać, wprowadzając nas w podejmowany kontekst. Z jednej strony widzimy przyczynę, z drugiej odczuwamy jej skutki. Niesie to ze sobą potężny ładunek emocjonalny, gdyż daje pełny ogląd sytuacji. Intymna opowieść o przepracowywaniu traumy idzie ręka w rękę z gatunkową widowiskowością.
Czytaj także:
Rapt - recenzja hiszpańskiego serialu
W "Rapcie" jest szybko, momentami wręcz lakonicznie, ale zawsze atrakcyjnie. Klisze fabularne pachną tu przez to oldschoolem. Escobar odważnie spogląda bowiem w stronę ninetisowych seriali akcji, w których - jak na przykład w "Cobrze" - organizacje ekscentrycznych bogaczy mają zwalczać przestępczość, nie bacząc na przepisy prawne. Po tym, jak w stylu zacietrzewionych gliniarzy Barbara rzuca policyjną odznakę, szefowa firmy ubezpieczeniowej składa jej propozycję nie do odrzucenia. Proponuje praktycznie nieograniczone środki do ratowania ofiar kolejnych raptów. Bohaterka szybko więc bierze się za tworzenie zespołu złożonego z samych indywiduów i wszyscy od razu mają ręce pełne roboty. Uff, jakie to odświeżające w przypadku hiszpańskich produkcji.
Hiszpańskie seriale często mają ten problem, że przez zaangażowanie społeczne tracą rozrywkowy charakter. Przecież nawet tarantinowskie z ducha "Sky Rojo" wywołuje odruch ziewania, kiedy zamiast skupiać się na akcji, twórcy każą bohaterkom użalać się nad swym losem. W "Rapcie" nie ma takiego biadolenia, a co za tym idzie, nawet na telenowelowy charakter produkcji nie będziecie kręcić nosem. Każdy melodramatyzm, każda ckliwość podawana jest w formie atrakcji. Ivan Escobar rozładowuje napięcie żartem, w którym Barbara przez megafon nakłania córkę do dania jej buziaka na pożegnanie, a tożsamościowa walka nastolatki swój finał znajduje w grożeniu koledze bronią.
Czytaj także: NIEPOPULARNA OPINIA: Nie rozumiem fenomenu hiszpańskich seriali na Netfliksie
"Rapt" to serial, który lubi zapuszczać się w bardzo mroczne rejony i nie boi się w eksploatacyjnej manierze oblać widzów krwią. Jest stylowo i zadziornie. Ten momentami bezczelny, momentami szpanerski charakter pierwszego odcinka, od razu rozbudza apetyt widza na więcej. Po jego obejrzeniu z popcornem w ręku wyczekuję kolejnych epizodów.
Pierwszy odcinek "Rapt" już dostępny na platformie FilmBox+. Kolejne będą pojawiać się w każdą środę.