NIEPOPULARNA OPINIA: Nie rozumiem fenomenu hiszpańskich seriali na Netfliksie
2. sezon "Toy Boy" dziś debiutuje na Netfliksie. Hit platformy, w którym zakochali się użytkownicy w czasie pandemii, powraca z nową odsłoną. Pytanie tylko po co, skoro pierwsze odcinki nie były zbyt udane? W czym tkwi fenomen hiszpańskich seriali dostępnych we wspomnianym serwisie? Czemu subskrybenci rzucają się na kolejne hiszpańskie produkcje, skoro jakością one nie grzeszą?
Przystojni panowie pokazują swoje wyrzeźbione klaty, przepiękne, słoneczne pejzaże Costa del Sol i naciągana intryga. "Toy Boy" wraca na Netfliksa z drugim sezonem. No cóż, gdyby nie platforma, kolejna odsłona hiszpańskiego serialu pewnie by nie powstała. Jakimś jednak cudem pierwsze 13 odcinków tak przypadło subskrybentom serwisu, że pomimo niezbyt zadowalających wyników oglądalności w linearnej telewizji, zdecydowano się opowieść kontynuować.
W hiszpańskiej telewizji emisja ośmiu odcinków drugiego sezonu "Toy Boy" skończyła się jeszcze w listopadzie 2021 roku. Po kilku miesiącach kontynuacja serialu, który w czasie pandemii podbił serca użytkowników Netfliksa, w końcu pojawi się na platformie. Przepełniają mnie obawy, że znowu będziemy mieli hit i niedługo usłyszymy o planach realizacji kolejnych epizodów.
Toy Boy - globalny fenomen hiszpańskich seriali na Netfliksie
Być może fenomen "Toy Boy" na Netfliksie tkwi w obietnicy erotycznej rozrywki. Tak jak jednak w przypadku "365 dni" jest to obietnica bez pokrycia. A mimo to użytkownicy serwisu dali się na nią nabrać. Trudno jednak z całą pewnością stwierdzić, czy to właśnie gołe torsy męskich striptizerów atakujące potencjalnych widzów z materiałów promocyjnych skusiły subksrybentów platformy, czy może chodzi jednak o kraj produkcji.
Z jakiegoś powodu hiszpańskie seriale na Netfliksie cieszą się wyjątkową estymą. Na dobrą sprawę platforma odkryła to wraz z "Domem z papieru". A modus operandi był w tym wypadku bardzo prosty. Serwis zakupił prawa do globalnej dystrybucji 22 odcinków, pociął je pod siebie i wypuścił w dwóch częściach. Nie było żadnej promocji. Nikt nie wierzył w potencjał produkcji. A subskrybenci usługi do niej dotarli i oszaleli na jej punkcie.
Międzynarodowy sukces "Domu z papieru" nie pozostawił Netfliksowi wyjścia. Chociaż była to zamknięta historia, platforma postanowiła już na własny koszt realizować kolejne sezony. Ku uciesze włodarzy serwisu serial ciągle cieszył się wielką popularnością. To w końcu globalny fenomen, ale przecież nawet najbardziej zatwardziali miłośnicy produkcji muszą przyznać, że im dalej tym jest gorzej. Niektórzy nawet twierdzą, że od trzeciej odsłony było to dobijanie trupa.
W skrócie: odkąd Netflix sam zaczął realizować "Dom z papieru", jego jakość spadała. Ale komu by to przeszkadzało? Media społecznościowe ciągle zalewały posty, wpisy i filmiki autorstwa coraz to nowych fanów serialu. W Polsce powstał nawet ruch oporu pod postacią facebookowej grupy, której członkowie wyśmiewają cały ten szał. Bo faktycznie "La casa de papel" było wszędzie. Każdy to oglądał, każdy się zachwycał, nawet jak nie było tak naprawdę czym.
Netflix wyciągnął z tego kilka wniosków, z których najlepszym było uznanie, że warto inwestować w nieanglojęzyczne produkcje na wielką skalę. W przypadku Hiszpanii oznaczało to szukanie kolejnego "globalnego fenomenu" na skalę "Domu z papieru". Dostaliśmy "Szkołę dla elity". Udało się!
Eksploatacja sukcesu Domu z papieru
Kiedy jednak Alex Pina (twórca "Domu z papieru") miał zrobić własny serial dla platformy ("White Lines") produkcja została skasowana po jednym sezonie. Netflix chyba zgodził się z krytykami, którzy chwalili stronę wizualną, ale zaznaczali, że nie ma czego pod nią szukać. I to jest właśnie mój problem (nawet jeśli uogólniam) z hiszpańskimi serialami dostępnymi na platformie.
Hiszpańskie seriale na Netfliksie kojarzą mi się głównie z wydmuszkami przykrytymi ładnymi zdjęciami. Zostańmy chwilę przy Pinie, bo przecież wraz z Esther Martinez Lobato zrobił on dla platformy także "Sky Rojo". I tutaj było nieco lepiej niż poprzednio (w końcu w planach jest trzeci, finałowy sezon). Fabułę napędza bowiem pulpowa energia znana z "Death Proof" Quentina Tarantino. Tylko jednocześnie mamy do czynienia z produkcją, która chce być zaangażowaną społecznie.
"Sky Rojo", pomimo całego swojego uroku, prowadzone jest nieumiejętnie. Serial próbuje być produkcją rozrywkową i zaangażowanym dramatem, tracąc jakiekolwiek rysy charakteru. A takie rzeczy trudno przecież wybaczyć. Kino nie cierpi tak fałszu, jak i braku zdecydowania twórców. To są największe grzechy X muzy, które można zauważyć również chociażby w "Niewinnym".
"Niewinny" to jedna z łącznie 14 zaplanowanych adaptacji powieści Harlana Cobena, które Netflix realizuje w różnych zakątkach świata. Pomysł jest taki, aby twórcy z danych krajów znaleźli w tych historiach lokalny koloryt. W tym wypadku Oriol Paulo stara się jak może, ale znowu wychodzi mu coś pomiędzy. Z jednej strony to brutalny thriller, z drugiej ciągnąca się w nieskończoność telenowela. Ładne to, ale przekombinowane i pozbawione ciekawych wniosków czy przemyśleń.
Toy Boy - to jeszcze Netflix czy już telewizja?
Największym problemem hiszpańskich seriali dostępnych na Netfliksie, okazują się tym samym wątki obyczajowe, wprowadzane do kolejnych produkcji z subtelnością tanich telewizyjnych tasiemców. "Toy Boy" jest tego świetnym przykładem. Bo intryga, jak to intryga: chociaż przepełniona twistami, jest do bólu przewidywalna. Ale gdy twórcy uderzają melodramatyzmem, to można spaść z kanapy.
Czy w 2. sezonie "Toy Boy" będzie lepiej? Wątpię. Weźmy bowiem pod uwagę, że mamy do czynienia z serialem, który nie zyskał uwagi widzów, gdy był emitowany w telewizji. Dostaliśmy ładne pejzaże i nic poza tym. A skoro raz się to sprawdziło na Netfliksie, twórcy nie będą szukać innej formuły.
"Toy Boy" obejrzycie na Netfliksie, ale nie róbcie tego.