REKLAMA

„Królestwo Planety Małp” zapiera dech w piersiach. Małpy razem wciąż silne

Minęło siedem lat od czasu zamknięcia trylogii Matta Reevesa i Ruperta Wyatta, którzy zaserwowali przecierającym oczy ze zdumienia widzom jeden z najlepszych rebootów w historii Hollywood. „Królestwo Planety Małp”, za które odpowiadają już inni twórcy, wbrew obawom okazuje się czymś więcej, niż po prostu godnym spadkobiercą - to wciąż ten sam duch, ale i nowa perspektywa.

królestwo planety małp recenzja opinie film premiera kino 2024
REKLAMA

Od śmierci Cezara minęło kilka pokoleń. W „Królestwie Planety Małp” świat jest już w pełni podporządkowany swoim nowym władcom - zdziczali, otępieni wirusem i niepotrafiący mówić ludzie są postrzegani jako nierozgarnięte, raczej niegroźne, ale i nieco problematyczne stworzenia. Znaczy się: szkodniki. I choć pamięć o Cezarze jest u niektórych pielęgnowana, zdecydowana większość małp nie zna jego historii. Nie ma też pojęcia, że nie aż tak dawno temu planetą rządzili właśnie ludzie, a ogrom włochatych naczelnych był przetrzymywany w niewoli czy poddawany eksperymentom.

Współcześnie - patrząc z perspektywy czasu akcji filmu - dominujące małpy żyją ze sobą w harmonii, tworząc swoje własne zasady i prawa. Taki właśnie jest Klan Orłów, którego członek, Noa (Owen Teague), lada moment przejdzie inaugurację: ze zdobytego z trudem jaja ma wykluć się orzeł, który zostanie jego towarzyszem. Niestety dość szybko się okazuje, że nie wszystkie małpy preferują tak harmonijny, spokojny, bliski naturze i innym zwierzętom tryb egzystencji. Samozwańczy król Proximus Cezar, który zgłębia dawne ludzkie nauki, jest znakomitym manipulatorem i propagandystą - powołując się na postać oryginalnego Cezara i wykorzystując ją, by zjednać sobie jak najwięcej małp i uczynić z nich swoich poddanych, nie cofnie się przed niczym, by odkryć wszystkie ludzkie sekrety i dobrać się do broni, która ostatecznie utrwali jego władzę i pomoże położyć kres rodzajowi ludzkiemu. Noa, chcąc ocalić uprowadzonych bliskich, zostaje zmuszony do wyruszenia w podróż, która całkowicie zmieni nie tylko jego wyobrażenie o przeszłości, ale też uświadomi i ukształtuje wizję przyszłości. I choć jego droga przetnie się z kluczową dla planów Proximusa ludzką samicą, Mae (Freya Allan), nie będzie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy małpy i ludzie mogą żyć obok siebie w pokoju, zamiast nieustannie walczyć. 

REKLAMA

Królestwo Planety Małp - recenzja filmu

Reżyser Wes Ball mnie zaskoczył: oto twórca kojarzony raczej z niezbyt jakościowym kinem znienacka zaprezentował widzom coś znacznie więcej, niż najlepszy film w swojej karierze. Bo „Królestwo Planety Małp” to świetny, wręcz wzorowy blockbuster.

A zatem przede wszystkim przygoda, podróż, szybkie tempo, napięcie i piękne widoki - choć w tym wypadku, podobnie jak w poprzednich odsłonach odnowionego cyklu, mówimy o popcorniaku, który nienachalnie skłania widza do kontemplacji i rozważań. Ball, wraz ze scenarzystą Joshem Friedmanem, z jednej strony udowodnił, że podszkolił się w sferach budowania świata czy ekscytujących scen akcji. Z drugiej, dbając o wierność nastrojowi wcześniejszych części, zgrabnie wzbogacił swój obraz - m.in. o analogie do współczesności, odnosząc się choćby do nasilających się tendencji autokratycznych. Podobnie jak wcześniej, tak i tym razem możemy liczyć na pewną dawkę polityki i autorskich komentarzy: tu parę słów o manipulacjach i propagandzie, tam trochę satyry na władzę. Nie zabrakło też sporu bardziej filozoficznego, który rozpoczyna się wraz z dotarciem bohatera do bazy Proximusa: mowa o dywagacjach nad tym, co jest najlepsze dla przyszłości gatunku i jak niebezpieczny może być postęp. Spokojnie: to wszystko bez nadmiaru patosu, łopatologicznej symboliki i frustrującego dydaktyzmu.

No i jak to wygląda! Od strony technicznej cykl raz jeszcze proponuje nam coś drobiazgowo dopracowanego. Każdy z obłędnych widoków jest podkreślany pracą kamery, która przeplata zapierające dech w piersiach plany dalekie ze zbliżeniami na pełne emocji oblicza. Węgierski operator Gyula Pados, który współpracował już wcześniej z Ballem, zaczerpnął wiele z pracy swojego poprzednika, Michaela Seresina, co zdecydowanie wyszło całości na dobre. Z kolei montażyści Dan Zimmerman i Dirk Westervelt zadbali o to, by wzmocnić zastrzyk adrenaliny.

Estetyka filmowego świata wciąż przywodzi na myśl „The Last of Us”, choć jest tu zdecydowanie bardziej zielono i żywo. Obrośnięte bujną roślinnością pozostałości dawnej cywilizacji - mostów, wieżowców, dróg, statków - choć są przecież jednym z klasycznych postapokaliptycznych pejzaży, wcale nie wywołują wrażenia ponurego upadku. Wszystkie te olśniewające kadry budzą przede wszystkim zachwyt - i specyficzne poczucie, że w pewnym sensie świat poszedł w dobrym kierunku. Ocalał. A zwycięzcą jest tu życie - w szerokim tego słowa znaczeniu. Jasne, może i nie ludzkie, ale cała reszta od wieków nie miała się tak dobrze. 

Królestwo Planety Małp

O ile wcześniej mogliśmy mówić o względnej równowadze w tej kwestii, tak tym razem razem spece od efektów mieli więcej roboty, bo postaci ludzkich jest tu jak na lekarstwo - dominująca większość bohaterów pierwszego i dalszego planu to małpy. Te na szczęście prezentują się obłędnie - futro, drobiazgowo wygenerowane i posiadające swój charakter oczy, mimika, owłosienie, gesty, sposoby poruszania się: komputerowe naczelne jeszcze nigdy nie prezentowały się tak dobrze. Jest to, rzecz jasna, zasługa speców z Weta FX Petera Jacksona, którzy unikają fotorealizmu (ten zabrałby nas w dolinę niesamowitości) - zbliżają się jednak do niego na tyle, by nadać wszystkiemu przekonującą fizyczność.

W filmie Balla niebywale istotne jest też zróżnicowanie małp względem pochodzenia i środowiska. Poznajemy je stopniowo i uczymy się ich postrzegania rzeczywistości, unikalnych zwyczajów czy zasad obowiązujących w danej grupie. Twórcy nie tłuką nas po głowach ekspozycją; przeciwnie, wrzucają nas w ten świat i pozwalają bawić się w rozgryzanie tych kultur - ani razu nie idąc na łatwiznę, za to nie bojąc się niedopowiedzeń i pozostawienia pola do interpretacji. 

I tylko kilka dziur logicznych odrobinę obniża ostateczną ocenę - na szczęście nie wpływają one na frajdę z seansu.

Czytaj więcej o filmowych nowościach w Spider's Web:

REKLAMA

„Królestwo”, które chętniej niż pozostałe epizody pozwala sobie na podgrzewające serca sceny oraz odrobinę bardzo naturalnego humoru, jest, oczywiście, przede wszystkim pierwszorzędną i bardzo satysfakcjonującą popcornową rozrywką. To dwie i pół godziny wizualnych zachwytów, dreszczyków emocji i akcji, przeplatane, na szczęście, momentami wytchnienia. Takimi, które nie nużą i nie zaburzają tempa, a pozwalają pogłębić charaktery postaci, poboczne wątki i całą historię. To, rzecz jasna, dopiero początek - a intrygujące ostatnie sceny potęgują apetyt na więcej. 

Królestwo Planety Małp: premiera kinowa odbędzie się 10 maja. Pozostałe filmy z serii znajdziecie na Disney+.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA