„Living film” napełnia pozytywną energią. Dostał dwa Oscary i można go wreszcie obejrzeć w Polsce
Jeszcze do całkiem niedawna dwukrotnie nominowany w tym roku do Oscara (za pierwszoplanową rolę męską i scenariusz adaptowany) film nie był w naszym kraju legalnie dostępny w streamingu. Jeśli płakaliście na "Wielorybie", powinniście się nim zainteresować. Podczas seansu również zalejecie się łzami, tylko już zupełnie innego rodzaju.
W przeciwieństwie do Darrena Aronofsky'ego w "Wielorybie", Oliver Hermanus nie każe nam pogrążać się beznadziei. Gdy główny bohater "Living" dostaje diagnozę, z której wynika, że jest śmiertelnie chory, nie zaczyna użalać się nad sobą, tylko postanawia coś zmienić. Wcześniej każdy dzień zasadniczego urzędnika Williamsa wyglądał tak samo, wszystko miało swoją porę i zawsze przestrzegał protokołu. W obliczu zbliżającego końca tak rutyna, jak i obowiązujące go w pracy zasady straciły wszelkie znaczenie. Zaczął liczyć się dla niego drugi człowiek.
Otwarcie Williamsa na świat pozwala mu po raz pierwszy naprawdę cieszyć się życiem i przy okazji pomóc mieszkankom - wcześniej postrzeganych w ramach natrętnych petentek - pchnąć do przodu budowę placu zabaw dla dzieci. Bo fajerwerków w tym filmie nie ma. Cała jego emocjonalna siła tkwi w ubieraniu prostych rzeczy, drobnych gestów, małych przyjemności w płaszcz cudu. Chociaż "Living" korzysta z zupełnie innych środków, tak jak w "Wielorybie" sercem filmu jest prostota, taka naiwna szczerość charakterystyczna dla New Sincerity - bez postmodernistycznej otoczki ironii i cynizmu.
Czytaj także:
Living - idealny film na weekend
Za scenariusz odpowiada autor literackiego pierwowzoru "Okruchów dnia" Kazuo Ishiguro, co powinno wam już zasugerować, jakiej mniej więcej poetyki należy spodziewać się w "Living". Jest trochę sentymentalnie i melodramatycznie, ale bijąca z ekranu pozytywna energia bywa zaraźliwa. Williams przyprawia o uśmiech kolejne postacie ze świata przedstawionego i z niesamowitą lekkością przychodzi mu rozczulanie widza, kiedy postanawia zaprzyjaźnić się z byłą podwładną i rzuca wyzwanie całej biurokracji, której wcześniej był wiernym strażnikiem.
Nominowany za swą rolę do Oscara Bill Nighy dobrze wie, na jakich strunach zagrać, żeby i bez fat suita poruszyć nasze serca. Nie szarżuje na ekranie, trzyma się w ryzach, aby z tym większą mocą oddać emocje Williamsa i jego wewnętrzną przemianę. Tak jak na początku ustawia nas do pionu gromkim wzrokiem, tak potem leje miód na serce kojącym uśmiechem. Czaruje po prostu brytyjską dystynkcją dżentelmena.
"Living" okazuje się lekiem na znużenie i żywymi barwami maluje szarość dnia codziennego. Jeśli zastanawiacie się, co obejrzeć w weekend na poprawę humoru, lepszej propozycji nie znajdziecie. To taki feel good movie, po którym chce się pójść uściskać sąsiada i zapytać, czy nie potrzebuje pomocy, w tym remoncie, co od kilku tygodni nas budzi o siódmej rano w sobotę.
"Living" obejrzycie w serwisie Premiery CANAL+, Amazon Prime Video i Chili.